W piętnaście dni pokonali królową polskich rzek od Krakowa po Gdańsk za pomocą… roweru wodnego, w dodatku w kształcie łabędzia.
Dwóch śmiałków – Aleksander Kuzimski i Tomasz Czerwiński – dobiło dziś do brzegu Motławy po przepłynięciu 900 kilometrów wzdłuż Wisły. Jak mówią, chcieli po prostu udowodnić, że można robić rzeczy niemożliwe.
WESELNY POMYSŁ
Historia całego pomysłu zaczęła się na pewnym weselu. – Ten łabędź po prostu sobie pływał w okolicznym stawie i od słowa do słowa pojawił się pomysł, żeby przepłynąć nim Polskę. Sprawa czekała na realizację dobre dwa lata i w końcu się udało – mówi Aleksander Kuzimski.
SPOTKANIA Z FLISAKAMI I ŻOŁNIERZAMI
Za podróżnikami ponad dwa tygodnie na wodzie, z noclegami w okolicznych marinach i u przypadkowo poznanych ludzi. – Na pewno zapamiętamy spotkanie z wyprawą flisaków na Wiśle, ale przede wszystkim w głowie zostanie niespodziewane spotkanie z polskim wojskiem na trwających na Wiśle ćwiczeniach Anakonda. Przez chwilę naprawdę myśleliśmy, że my tak sobie płyniemy, a w kraju toczy się wojna! – śmieje się Tomek Czerwiński.
Obaj śmiałkowie zgodnie przyznają, że po całej wyprawie najbardziej bolą ich… plecy. – Rower wodny nie jest stworzony do dziesięciu godzin pływania dziennie, musiał dać nam w kość – mówi Aleksander.
Rower wodny w kształcie łabędzia, po drodze ochrzczony jako „Kuba”, trafi teraz na akcję charytatywną. Aleksander i Tomasz zapowiadają, że w ramach swojej akcji „Jak to się nie da” przygotują kolejne osobliwe wyczyny.
Maciej Bąk/mili