Jacek Starościak ma żal do „drogówki” za sposób przeprowadzenia kontroli. Policja wszczęła w tej sprawie postępowanie sprawdzające.
Jacek Starościak w latach 1990–1991 był pierwszym po przemianach demokratycznych prezydentem Gdańska.
Mężczyzna przy „Zieleniaku” w centrum Gdańska zmieniając pas ruchu zajechał drogę innemu kierującemu. Ten pokazał mu ręką, że ma jechać za nim. Kiedy oba pojazdy skręciły na parking przy dworcu PKP, czarny opel zniknął.
„ROZMOWA W OSTRYM TONIE”
Pan Jacek pomyślał więc, że sprawa jest zamknięta. Kiedy wyjeżdżał z parkingu auto pojawiło się ponownie i zajechało mu drogę. Wówczas okazało się, że to policja. Funkcjonariusz wyskoczył z auta i zaczął na mnie krzyczeć – mówi Jacek Starościak. – W bardzo ostrym rozmawiał ze mną w samochodzie. Jednym ze zwrotów, który mnie uraczył było to, że w Stanach Zjednoczonych już dawno byłbym zastrzelony. Być może był to żart, niemniej w chwili napięcia urzędnikowi nie przystoi, żeby w taki sposób zwracać się do szarego obywatela.
Zdaniem byłego prezydenta Gdańska policyjny radiowóz w momencie podejmowania interwencji nie miał włączonego koguta ani też napisu „policja” za tylną szybą.
JEST POSTĘPOWANIE
Pan Jacek dostał 250 złotych mandatu i 5 punktów karych. Nie kwestionuje, że wykroczenie popełnił. Złożył jednak skargę na zachowanie policjantów. Jak poinformowała komisarz Magdalena Michalewska z gdańskiej drogówki, w tej sprawie zostało wszczęte postępowanie wyjaśniające. Ma ustalić, czy kontrola drogowa była przeprowadzona prawidłowo i czy zachowanie policjantów było zgodne z zasadami etyki zawodowej.
Grzegorz Armatowski/mmt