W pracy spędzam około 300 godzin miesięcznie. Rodzina pyta, jak daję radę, ale zamiast pakować walizki, chcemy jeszcze z kolegami spróbować to zmienić – tłumaczył w Radiu Gdańsk Jerzy Iskrzycki, lekarz rezydent Kliniki Endokrynologii i Chorób Wewnętrznych Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Trwa trzeci tydzień głodowego protestu lekarzy rezydentów. Młodzi lekarze domagają się gruntownych zmian w całej służbie zdrowia.
– Z jednej strony słychać: „Zdrowie, nikt się nie dowie jako smakujesz, aż się zepsujesz”, a z drugiej „Niech jadą!”. Prawda jest taka, że te słowa docierały do nas zawsze, gdy ktoś próbował coś zmienić w służbie zdrowia. Kiedyś Konstanty Radziwiłł też słyszał te sformułowania, gdy działał w samorządach lekarskich. To przecież jego postulaty. Nagle dołączył do ekipy rządzącej i zmienił zdanie – komentował Jerzy Iskrzycki.
Gość Radia Gdańsk przyznał, że niejednokrotnie myślał o wyjeździe do pracy za granicę. – Języki obce znam, dostawałem takie propozycje np. podczas stypendium w Austrii. Cały czas mam tę myśl z tyłu głowy. Ale jestem osobą, która urodziła się w Polsce. To mój kraj i moja ojczyzna, chcę tu zakładać rodzinę. W miejscu, w którym moi dziadkowie walczyli o wolność. Myśli o emigracji wciąż się pojawiają, ale na razie razem z kolegami nie dajemy za wygraną i próbujemy coś zmienić, a nie pakować walizki – dodał.
Jak wygląda rzeczywistość lekarzy rezydentów? – Większość zarobków idzie na dalsze szkolenia. W sumie w pracy spędzam około 300 godzin miesięcznie. To dyżury w klinikach i przychodniach, poza tym jeżdżę się uczyć. Często rodzina i przyjaciele pytają mnie, jak daję radę – podsumował Jerzy Iskrzycki.
mich