– Wojna rozdała karty każdemu. My dostaliśmy kartę dawania pomocy i wsparcia duchowego – mówiła Aleksandra Kamińska na antenie Radia Gdańsk. Pani Aleksandra, którą do naszego studia zaprosiła Anna Rębas, w programie „Gość Dnia Radia Gdańsk” opowiedziała o tym, co widziała i czego doświadczyła w Ukrainie. A widziała sporo, bo od początku wybuchu wojny organizuje razem z Fundacją „Zupa na Monciaku” transporty z pomocą humanitarną i jeździ do ukraińskich miast i wiosek, by rozdawać żywność i inne potrzebne dary.
Korzystając z okazji, że wróciła do kraju, poprosiliśmy, aby opowiedziała, jak wygląda życie zwykłych ludzi w kraju ogarniętych wojną. Prezentujemy zatem jej zdjęcia i zapiski z wyprawy.
Z notesu Aleksandry Kamińskiej:
Ukraińscy żołnierze. Prawie rok wojny. To już nie piechota morska, służby specjalne, obrona terytorialna. To już nie tylko nazwy brygad, oddziałów. To imiona, twarze, to nasze rozmowy. To Artur, to Mikołaj, to Eugeniusz, to Edgar, to Kozak, to Mały i wielu innych. To oczekiwanie, aż się odezwą, że szczęśliwie wrócili z zadania do bazy. To ich numery butów, rozmiary ubrań w notatkach na naszych telefonach. To bezpośrednie relacje z sukcesów i okrucieństw wojny.
Nie potrafimy zaopiekować się armią, próbujemy, więc na swój sposób od wielu miesięcy wspierać, choć kilka zaprzyjaźnionych oddziałów. W obliczu tego, co się dzieje w tej chwili na froncie wschodnim, to jednak wciąż za mało.
Widzimy, nie tylko my, Państwo również, na zdjęciach, filmach, rany od kul, od ułamków. Granaty, miny, niezliczona ilość śmiercionośnych wymysłów, która od blisko roku jest ceną obrony wolności zaatakowanej Ukrainy, to codzienność na froncie.
Widzimy uszkodzenia ciała, nie widzimy ran w sercach chłopaków, którzy dziś walczą z bronią w ręku, choć przed atakiem Rosji nigdy nie planowali być żołnierzami. Choć nie widać ich nawet w dzielnych żołnierskich oczach, muszą być równie głębokie, jak te, które zadaje broń wroga i zima na froncie. Codziennego obcowaniem ze śmiercią, życia w piekle, nie da się z życiorysów wymazać. Ci, którzy przeżyją, nie będą już żyć jak dawniej. Na to pomóc nic nie możemy.
Zdjęcia odmrożonych na czarno palców u nóg, stóp rozmoczonych w lodowatym błocie okopów, niekończący się miesiącami kaszel, zimno, brak prądu, śmierci, które można było odgonić, budzą jednak w naszych zupowych sercach ogromny bunt, bunt, który przy Państwa pomocy możemy przekuć na realną pomoc. Chłopaki potrzebują pomocy nie tylko wojskowej, ale najzwyklejszego braterskiego podania ręki, pary suchych skarpetek, Snickersa, okularów, które zabezpieczą oczy przed ułamkami. To chyba zadanie dla nas, choćby było tylko w naszej skali.
Staramy się udzielać pomocy humanitarnej w tej wojnie dzięki Państwa wsparciu najlepiej, jak potrafimy. Zbiórki na pomoc cywilom, dzięki Państwu, zapewniają nam od prawie roku możliwość pomagania tam, gdzie są ludzie najbardziej potrzebujący wsparcia. Czy jeśli tym razem spróbujemy prosić Państwa o pomoc humanitarną dla chłopaków na froncie, to też zdecydują się Państwo wesprzeć naszą kolejną wyprawę, wyprawę humanitarną do żołnierzy walczących w obwodzie donieckim, w Bachmucie, w Marince, w Lymaniu? Wszak żołnierz, to też człowiek, naprawdę.
Zwykle staramy się, aby wsparcie materialne szło w parze z, choć symbolicznym wsparciem ducha. Chcielibyśmy, żeby choć Ci nieliczni, do których uda nam się dotrzeć wiedzieli, że o nich nie zapomnieliśmy, że wspieramy ze wszystkich sił, choćby te siły były małe, małe jak Zupa.
Chcielibyśmy z pokorą zwrócić się do Państwa z prośbą o pieniądze na suche buty, ciepłe polary, butle gazowe, kuchenki turystyczne, termosy, ogrzewacze do rąk, zimowe rękawiczki taktyczne, okulary ochronne, wkładki termiczne do butów, bieliznę termiczną, powerbanki, latarki, agregaty, kuchenki turystyczne, promienniki ciepła, grzejki do rąk, baterie, akumulatory i wiele innych rzeczy, które pomogą przetrwać w skrajnie najgorszych warunkach, jakimi jest zima na froncie. I ich ukochane Snickersy, w żołnierskie kieszenie.
Chcielibyśmy, tylu żołnierzom ilu damy radę, uzupełnić mocno już zużyte zawartości apteczek. Chcielibyśmy, jeśli Państwo nam pozwolą, wyposażać je tak, jak dla najbliższych – nie więcej i taniej, ale tak, by faktycznie być pewnym, że w razie gdy ktoś będzie ranny, będzie miał pod ręką najskuteczniejszą nowoczesną broń przeciw wykrwawieniu, która jest główną przyczyną śmierci na polu walki. To nie są opatrunki tanie, ale od ich ceny zależy życie konkretnego człowieka. Wręczając żołnierzowi apteczkę, chcielibyśmy wiedzieć, że go nie zawiedzie, gdy będzie musiał do niej sięgnąć.
Potrzebne są dobre saperki do kopania ukryć w zmarzniętej ziemi. Potrzebne też jest skoncentrowane, kalorycznie jedzenie. Wiemy, że żołnierze na linii zero dzielą się swoimi zasobami z cywilami, którzy tam zostali. I ze zwierzętami. Tam, skąd uciekli już niemal wszyscy ludzie, po zgliszczach wciąż błąkają się opuszczone zwierzęta. One garną się do żołnierzy. Jeśli starczy nam środków, kupimy karmę dla psów i kotów w puszkach i oddamy żołnierzom na przedzie do nakarmienia tych zwierząt.
Prosimy kolejny raz, o wiele, ale ile byśmy nie uzbierali, tyle zawieziemy, do tylu żołnierzy trafi pomoc. Jesteśmy gotowi jechać i z połową i z wielokrotnością zrzutki. Państwo o tym zdecydujecie, a my będziemy bardzo wdzięczni za każdą, najmniejszą nawet wpłatę. I za udostępnienia.
POSŁUCHAJ CAŁEJ ROZMOWY:
notatki Aleksandry Kamińskiej/Anna Rębas/ol