Można powiedzieć że Anita to dość udany egzemplarz. Mama może być zadowolona. Dziewczyna skończyła cztery fakultety. Co prawda w nosie kolczyk, w uchu tunel, a na ręku tatuaż, ale za to dobra praca i ustabilizowane życie.
W korporacji farmaceutycznej wiadomo zarobki dużo powyżej średniej, nienormowany czs pracy, samochód służbowy i dość dobre wyniki… Tylko że Anita pewnego dnia wstała i stwierdziła, że już tak nie chce. Po pięciu latach harówy czuła się wypalona. Co z tego, że są efekty jak smaku brak. Powiedziała mężowi, że musi pojechać do Gwatemali.
Dlaczego do Gwatemali? Tego nie wie, ale musi bo inaczej się udusi. Pozwól tu takiej na fanaberie. Trochę nie rozumiał, trochę wiedział o co jej chodzi. Pozwolił. Powiedział, że jak ona będzie nieszczęśliwa to szczęścia w ich związku nie będzie. Tak to Anita Demianowicz rzuciła pracę, zostawiła w kraju męża i pojechała do Gwatemali na kurs hiszpańskiego. Mieszkała u miejscowych, jeździła lokalnymi środkami komunikacji, uczyła się i zwiedzała. Była nie tylko w Gwatemali, ale też w Hondurasie, Salwadorze, Nikaragui i Meksyku. Wróciła po czterech i pół miesiącach spełniona i ze znajomością języka. Nie wie co będzie dalej robiła. Chce pisać i podróżować, ale jak to będzie nie wiadomo. Wie jedno, że warto było.
W Radiu Gdańsk opowiada o swojej przygodzie i mówi, że po takiej eskapadzie poczuła się silna wewnętrznie, teraz to naprawdę udowodniła sobie i odnalazła w sobie moc. O jej podróży można poczytać w blgu znajdziecie go tutaj.
W wywiadzie powiedziała też o dwóch magicznych dla niej miejscach. Pierwsze to widok z wulkanu Santa Maria w Gwatemali, zupełnie księżycowy, na kilka innych wulkanicznych stożków. Drugie to laguna widziana z wulkanu Santa Ana w Salwadorze.
Posłuchaj rozmowy z Anitą Demianowicz: