Beata Kołodziejska to modystka starej daty – nakrycia głowy projektuje i tworzy sama, według tradycyjnych metod, każdy egzemplarz to unikat. Jak to się stało, że toczki produkowane w małym zakładzie w bocznej uliczce od Świętojańskiej noszą Macademian Girl i Shiny Syl, znane w Polsce blogerki modowe? Wyjaśnia w rozmowie z Włodzimierzem Raszkiewiczem.
Do pracowni Misstery Beaty Kołodziejskiej na ul. Kilińskiego w Gdyni docieramy po południu. Jak się dowiadujemy – to dobra pora, bo sklep otwarty jest od godz. 15 do wieczora. – Pracę w zakładzie łączę z normalnym etatem, dlatego jedynie popołudniami przyjeżdżam do mojego kolorowego świata – wyjaśnia projektantka. Już sama witryna jej pracowni (i sklepu zarazem) przyciąga wzrok – to oryginalne drewniane drzwi i oprawa okien jeszcze z okresu przedwojnia. Projektantka postanowiła je zachować, mówi, że dzięki temu pamięta, że Kilińskiego to uliczka z tradycjami rzemieślniczymi – dawniej były tu zakłady modystki, szewca, kuśnierza, gorseciarki. Z tych tradycyjnych pracowni został tu tylko krawiec i właśnie ona.
KILIŃSKIEGO – DOMEK DLA KAPELUSZY
W środku panuje artystyczny nieład – nakrycia głowy wiszą na ścianach, leżą na specjalnych podajnikach i w witrynach. To nie tylko dodatki, które stworzyła pani Beata, ale też „inspiracje”, które przynieśli jej przyjaciele. Wśród tych drugich wymienia strusie pióra na ladzie, wiszącą nad biurkiem cekinową czapkę z daszkiem, sombrero na górze jednej z szafek. – Ludzie przynoszą mi takie skarby, jestem takim domkiem dla kapeluszy – uśmiecha się.
Beata Kołodziejska w swojej pracowni. Fot. facebook.com/pl.misstery
Ale są tu też przede wszystkim jej własne narzędzia do pracy. To, czego głównie używa to forma z drewna lipowego. Ma opływowy kształt na zewnątrz i puste pole w środku, żartujemy, że wyglądem przypomina klapę od sedesu. – Ciężko takie zdobyć, w Polsce jest tylko jedna pracownia, która je produkuje. Stare formy najczęściej ukrywają się gdzieś w piwnicach, na strychach – takie po prababciach i babciach. Rzadko udaje mi się też jakieś naleźć na aukcjach internetowych, bo właścicielami są starsze osoby, które np. nie potrafią nadać paczki. Czasem zdarza mi się więc prosić rodzinę na drugim końcu Polski, by odebrała te formy i sama je nadała do mnie pocztą.
OD ARTYSTKI DO MODYSTKI
Beatę Kołodziejską od zawsze ciągnęło do artystycznych zajęć. Mówi, że w młodości chciała się wyróżnić z tłumu, tworzyła dodatki do stroju, tak by ubrać się tanio, a zarazem oryginalnie. I od tych akcesoriów się zaczęło. – Lubiłam nakrycia głowy, kolekcjonowałam te wyszperane na pchlich targach czy wyproszone od kogoś. Kiedyś zapragnęłam mieć toczek na Halloween. Chodziłam od modystki do modystki ze wzorem i okazało się, że nikt nie był w stanie zrobić takiego samego. Więc zaczęłam się uczyć i ten toczek wykonałam sama. Był typowo halloween’owy – z czaszkami, piórkami – opowiada.
Fot. facebook.com/pl.misstery
Zaczęło się jeżdżenie do Wielkiej Brytanii po materiały – bazy toczków, woalki, piórka. Ale i po trójmiejskich zakładach z prośbami o lekcje sztuki „tworzenia kapeluszy”. Jak wspomina, choć chciała płacić za naukę, niewielu chciało się zgodzić. – Dziwiło mnie, że nie chcą przekazać swoich umiejętności, tego fachu. Mówili: „To nie ma sensu, przecież to wymierający zawód.” I to mimo tego, że chciałam płacić za to niemałą cenę – opowiada.
Może chcieli odstraszyć przed tym zajęciem? – To prawda, niewielu ludzi nosi kapelusze, bo to dość wymagające nakrycie głowy. Na deszczu łatwo się odkształca, nie zwiniemy ani nie schowamy go jak czapki do kieszeni, tylko potrzebne nam specjalne opakowanie.
TEST – NACIĄGNĄĆ BERET
Kapelusze jej projektu to, jak wyjaśnia, nowa generacja nakryć głowy – tworzone są według innych wzorów niż kilkadziesiąt lat temu, więc często starsze panie nie są do nich przyzwyczajone. Jak powstaje kapelusz? Gorący filc nakłada się na formę, wtedy jest bardzo plastyczny. Pod wpływem pary i ciepłej wody można go uformować w dowolny sposób. Nie tylko woda działa na kapelusze – niektórzy artyści swoje podpalają lub depczą, by uzyskać pożądany kształt. Jeszcze trudniejsze jest wykonanie beretu. – Kiedyś pani Alina, modystka zza ściany, dała mi zadanie: będziesz dobrą modystką, kiedy naciągniesz beret. Specjalnie dostałam od niej największą formę beretu i filc, który był trudny do naciągania. Udało się – wspomina Beata Kołodziejska.
Dodaje, że bycie modystką to ciężka praca fizyczna, z czego niewielu zdaje sobie sprawę. Dowiadujemy się, że rozciąganie materiału, moczenie go w wodzie to często męka dla dłoni i mięśni rąk.
Blogerka Macademian Girl w nakryciu głowy autorstwa Beaty Kołodziejskiej. Fot. facebook.com/pl.misstery
Trud się jednak opłaca. Nakrycia głowy z pracowni Misstery noszą blogerki modowe Macademian Girl i Shiny Syl. – Macademian zaproponowałam odlotowy cylinderek w kolorze zielono-różowym, do tego kwiaty, woalka. Kiedy go zobaczyła powiedziała: „Nie lubię cylinderków”. Ale gdy dostała jego zdjęcie, zachwyciła się. Potem w jednym z programów telewizyjnych pokazywała swoje ulubione nakrycia głowy, był tam właśnie mój cylinderek – przyznaje.
KARTKA PAPIERU OZDOBĄ?
Ale kupują nie tylko blogerki. Przekrój klientek w pracowni Beaty Kołodziejskiej jest ogromny. Są starsze panie zaciekawione przedwojennym wyglądem sklepu, przychodzą młode dziewczyny po nakrycia, które są w trendach – z uszami, woalkami. – Panie czują się tu jak w sklepie z zabawkami czy cukierkami, jest tyle propozycji. Przecież Steve Jones powiedział, że nakryciem głowy może być wszystko – nawet odpowiednio przyłożona kartka – uśmiecha się projektantka.
POSŁUCHAJ AUDYCJI:
Piękny koniec lata! Zdjęcie z sesji Dominiki Kusy wg jej pomysłu i realizacji – Dominika Kusy Fotografia, wizaż Monika Licau MUA, modelka Dagmara Malva Models, nakrycie głowy Misstery Fot. facebook.com/pl.misstery
na podstawie rozmowy przeprowadzonej przez Włodzimierza Raszkiewicza