Niejasne relacje polsko-rosyjskie w kontekście katastrof z 2008 i 2010 r. „Nie rozumiem tego”

(Fot. Radio Gdańsk)

Katastrofa wojskowego samolotu CASA C-295 M, która miała miejsce 23 stycznia 2008 roku, nie została nigdy dokładnie zbadana. Dwa lata później wydarzyła się katastrofa samolotu Tu-154M w Smoleńsku, której wyniki badań, stwierdzające winę jedynie po stronie polskiej, do dziś budzą pewne kontrowersje. To właśnie niejednoznaczne informacje oraz zastanawiające zestawienia faktów związane z oboma wypadkami lotniczymi znalazły się na szczycie najnowszej „Listy Rachonia”, audycji, w której Michał Rachoń podejmuje najważniejszego, jego zdaniem, tematy polityczne związane z krajem.

Dzisiejsze przemyślenia skonfrontował w dyskusji ze Sławomirem Cenckiewiczem – historykiem, autorem tekstu, który ujawnił dyskusje polskich polityków związane z ostatecznymi decyzjami do wydania tych dokumentów.

DWIE KATASTROFY – WPROWADZENIE

– 23 stycznia 2008 roku pod Mirosławcem rozbija się samolot wojskowy CASA. Ginie 20 osób, wśród nich wysocy oficerowie Wojska Polskiego: lotnicy, piloci, technicy wojskowi. Katastrofa jest największym tego rodzaju zdarzeniem w lotnictwie państwowym – do tego momentu – w najnowszej historii Polski. Kiedy dwa lata później nad Smoleńskiem eksploduje samolot Tu-154M z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie, sprawa zaczyna być wyjaśniana, a przynajmniej powinna była być wyjaśniana. Dosłownie w pierwszych dniach okazuje się, że w istocie żadnych badań państwo polskie nie prowadzi, a Federacja Rosyjska zajmuje się tylko zamydlaniem i fałszowaniem tej sprawy, o czym polskiego premiera poinformował polski akredytowany jednej z komisji. Sprawa nie zmienia się przez długi czas. Ten skandaliczny w istocie proces bardzo dobrze podsumował, choć z pewnością nie miał takiej intencji, Jerzy Miller, który stał na czele polskiej komisji i na nagraniu, które po latach poznaliśmy dzięki pracom podkomisji badającej ponownie to zdarzenie, mówił: „Jeżeli polska i rosyjska komisja, polska i rosyjska prokuratura ustalą co innego, to my jako ci, którzy ze strony polskiej prowadzą te działania, ukręcimy bicz na własne plecy”. Tym samym Jerzy Miller i Maciej Lasek stali się ludźmi, którzy nie wyjaśniali katastrofy smoleńskiej, a zatrudnieni zostali do dostosowania polskich ustaleń do tego, co wcześniej ustalą Rosjanie. Ci obarczyli całą odpowiedzialnością za zdarzenie, które zorganizowali sami, stronę polską. I kiedy w 2011 roku w styczniu Tatiana Longina – generał służb specjalnych Federacji Rosyjskiej – stwierdza, że to Polacy odpowiadają za to, co się wydarzyło, w polskich instytucjach rządowych następuje coś w rodzaju szoku. To w Polsce, w polskim MSZ-cie, w polskim MON, w polskiej Kancelarii Premiera od trzech lat trwa polityka resetu. Polski premier, polski minister spraw zagranicznych ubiegają się o międzynarodowe uznanie w Europie i twierdzą, że udało im się zbudować nowe ocieplone stosunki z Federacją Rosyjską. Tymczasem to strona rosyjska obarcza Polskę odpowiedzialnością za zdarzenie, w którym w ewidentny sposób udział brali Rosjanie i za które Rosjanie najprawdopodobniej odpowiadają. Ale polskie instytucje trzy miesiące później otrzymują szokującą prośbę. Szokującą z perspektywy czasu, bo widać, że dla najwyższych urzędników – między innymi polskiego premiera – była to co najwyżej propozycja i żądanie kłopotliwe. Rosjanie wysyłają do Polski wniosek, aby ta podzieliła się wszystkimi informacjami, jakie ma na temat katastrofy polskiego samolotu w Mirosławcu (przeszło dwa lata przed katastrofą smoleńską). Polska, zamiast odpowiedzieć słowami, jakich po latach użyli obrońcy Wyspy Wężów względem rosyjskich agresorów, odpowiada uprzejmie i grzecznie. A polskie ministerstwo obrony narodowej poleca przygotować dokumenty do wysyłki. I właśnie ta sprawa w tym tygodniu znalazła się na szczycie mojej listy – szczegółowo omawiał temat dzisiejszej audycji Michał Rachoń.

OPINIA SŁAWOMIRA CENCKIEWICZA

Sławomir Cenckiewicz starał się odpowiedzieć na pytanie prowadzącego, jak rozumieć to, co wydarzyło się w sprawie katastrofy w Mirosławcu w kontekście rosyjskich próśb czy żądań dotyczących wydania dokumentacji w ramach postępowań już po opublikowaniu smoleńskiego raportu Anodiny.

– Powiem jednoznacznie – ja tego nie rozumiem. Nie wiem, dlaczego politycy polscy z najwyższą władzą wykonawczą, jaką jest premier rządu, stanęli na stanowisku, żeby żądaniu rosyjskiemu – bo o czymś takim jest mowa w dokumentach – sprostać i przekazać raport powypadkowy dotyczący CASY. To się po prostu nie mieści w żadnych standardach. Więc żeby zbyt daleko nie interpretować i nie szukać wyjaśnień, powiem tylko tak, że po prostu nie wiem, dlaczego stanęli na takim stanowisku, żeby ten materiał dać – mówił. – Tłumaczę go sobie tylko szerokim kontekstem resetu polsko-rosyjskiego, który rozpoczął się jesienią 2007 roku i trwał do roku 2014, czyli do inwazji na Ukrainę i do zaboru Krymu. W całym tym czasie po prostu Polacy dzielili się z Rosjanami wieloma informacjami. Wiele wątków, w zasadzie wszystkie, które interesowały Rosjan, stały się przedmiotem politycznych negocjacji i myślę, że jakby w tym duchu, w tej atmosferze uznano, że nie ma takiej sprawy, o którą Rosjanie by prosili i w której nie należałoby tych materiałów im przekazać. I to można tłumaczyć tą atmosferą, żeby już nie iść dalej i nie snuć domysłów – tłumaczył Sławomir Cenckiewicz.

Posłuchaj całej audycji:

Michał Rachoń

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj