Porwanie statku przez Huti i jego skutki dla światowej żeglugi i handlu morskiego

Powiązani z Iranem Huti wypowiedzieli wojnę izraelskiej żegludze. Problem w tym, że na porwanym przez nich statku nie ma ani jednego Izraelczyka – załoga jest bardzo międzynarodowa. Jakie mogą być skutki tych gróźb dla światowej żeglugi i handlu morskiego? Między innymi na te pytanie odpowiedzieli goście Iwony Wysockiej w audycji „Ludzie i Pieniądze”: Przemysław Myszka, redaktor Baltic Transport Journal i Piotr Stareńczak, redaktor Portalu Morskiego.

Piotr Stareńczak na początku rozmowy przytoczył oświadczenie sił zbrojnych Jemenu – tych rebelianckich Huti. Oni stwierdzają, że ich celem będą wszystkie następujące rodzaje czy grupy statków. – Chodzi o statki – jak to oni określają – pod banderą podmiotu syjonistycznego. Te obsługiwane przez izraelskie firmy – są one ich operatorem, a także te do nich należące – są one ich armatorem, właścicielem. Siły zbrojne Jemenu wzywają również wszystkie kraje świata do wycofania obywateli pracujących w ich załogach, unikania transportowania nimi swoich towarów lub ich obsługi oraz poinformowania załóg swoich statków, by trzymały się od nich z daleka. Jest to szeroki zakres celów. Jak widzimy też po tym przypadku uprowadzenia samochodowca na Morzu Czerwonym, nie trzymają się oni deklarowanych założeń. Do ich celów najwidoczniej zaliczają się też statki luźno związane – albo niebezpośrednio – z Izraelem. Tak jak w tym przypadku mamy do czynienia z jednostką zarejestrowaną na wyspie Man należącą do Ramiego Ungara – żeglugowca, którego dobrze znamy jako klienta Stoczni Gdynia przez 10 lat do jej zamknięcia – tłumaczył Stareńczak.

Przemysław Myszka nie sądzi, żeby ta sytuacja miała jakiś globalny wpływ na przerwania łańcuchów dostaw – przynajmniej w horyzoncie długoterminowym. – Współczesne piractwo jest niestety częścią pejzażu transportowego. Czy to w Afryce koło Somalii, czy w południowo-wschodniej Azji, te rzeczy się niestety dalej dzieją. Przeciwdziałanie temu jest dość trudne, ponieważ armatorzy niespecjalnie chcą płacić za uzbrojone załogi na pokładach swoich statków. To zawsze jest jakaś siła ogniowa, która jest w stanie przepędzić tych, którzy chcą dokonać abordażu. Jest to natomiast drogie, a żegluga jest biznesem mocno podatnym na różne struktury. Dodatkowy koszt jest czasami mocno odczuwalny. Z drugiej strony organizowanie konwojów też jest kosztowne, a to już robią państwa, więc trzeba wytłumaczyć podatnikom , że nasza flota musi być wysłana na drugi koniec świata, żeby odpędzać piratów – mówił Myszka.

aKa

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj