Katastrofy nie będzie, ale też sensu nie ma – prof. Jan Marcin Węsławski o przekopie Mierzei Wiślanej

Przekop Mierzei Wiślanej to inwestycja, która ma sens jedynie z politycznego punktu widzenia. Racje ekonomiczne są niepewne. Dla przyrody to będzie obciążenie, ale nie można mówić o tragedii czy katastrofie – uważa profesor Jan Marcin Węsławski biolog morski z Instytutu  Oceanologii PAN w Sopocie. Zalew Wiślany to płytki akwen. Żeby utrzymać żeglugę do Elbląga, trzeba będzie rokrocznie pogłębiać tor wodny, który tam musi powstać. To oznacza poruszenie osadów i mułów zalegających na dnie. W płytkim zbiorniku, „nieźle mieszanym wiatrem”, zwiększy się ilość osadów pływających w toni wodnej. Na Zalewie jest niezłe rybołówstwo śledziowe, sandaczowe, nie wspominając o innych białych rubach i ono niewątpliwie ucierpi. Katastrofy ekologicznej nie będzie, może nawet w przyszłości, ktoś uzna tę budowlę hydrotechniczną za malowniczą wartość kulturową, ale większego sensu poza polityczną demonstracją ona nie ma. – powiedział w Magazynie Ekologicznym Radia Gdańsk naukowiec 

Wg biologa Elbląg nie stanie się ważnym portem przeładunkowym, a żeglarze nie będą chcieli przeprawiać się na otwarte morze przez kanał. Polska prosta linia brzegowa, piaszczyste wybrzeże nie sprzyja rozwojowi żeglarstwa i nie ma się co łudzić, że wodniacy gremialnie zaczną odwiedzać te wody.

Posłuchaj rozmowy z prof. Janem Marcinem Węsławskim z IO PAN w Sopocie. Naukowiec mówi nie tylko o planowanej inwestycji na Mierzei ale też o tym jak można zażegnać konflikt „rybaków z fokami” wyjadającymi ryby z sieci w Ujściu Wisły i dlaczego przestał być zwolennikiem utworzenia podwodnego rezerwatu przy Klifie w Orłowie.

POSŁUCHAJ:

Rozmowa zaczyna się od pytania czy Morze Bałtyckie jest brudne czy czyste? Jan Marcin Węsławski przyznaje, że Bałtyk ma fatalną opinię, znacznie gorszą niż to jest w rzeczywistości. Ta opinia ciągnie się za nim od lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, gdy kryzys ekologiczny na polskim wybrzeżu był bardzo widoczny. Nie można się było kąpać, właściwie wszystkie kąpieliska były zamknięte. Ekolog w latach osiemdziesiątych organizował demonstracje i skandował hasła „Chcesz mieć wrzody wejdź do wody”. 

Kryzys na polskim wybrzeżu został zażegnany. Wszystko zmieniło się z kilku powodów. Zmienił się nasz przemysł i rolnictwo, powstało mnóstwo oczyszczalni ścieków. Nasze wybrzeże jest w znacznie lepszym stanie niż dwadzieścia lat temu. Nie oznacza to, że żyjemy nad krystalicznie czystym morzem, ale widocznych powodów do niepokoju i bicia na alarm nie ma.

Na pewno można powiedzieć, że problemem przestały być ścieki komunalne. Bałtyk jest jednak cały czas przeżyźniony z powodu rolnictwa. Nasz „pech” polega na tym, że Polska jest dużym krajem rolniczym. Nawozy wysypywane na pola spływają do morza z ogromnego obszaru. Pomimo tego, że polskie zużycie nawozów jest już dość ograniczone i racjonalne. Co ciekawe Duńczycy czy Szwedzi zużywają na głowę mieszkańca trzy razy więcej nawozów niż Polacy, jednak to my tworzymy największą zlewnię wód spływający do Morza Bałtyckiego.

Ładunek skumulowanego w glebie azotu i fosforu jest duży i przez lata będzie się wypłukiwał do morza. To wpływa na ryby. Mamy żniwa szprotowe i śledziowe. Bałtyk jest „bogaty” w sole biogenne, na tych nawozach rośnie plankton roślinny, nim żywią się skorupiaki i małe ryby pelagiczne. Gdyby Bałtyk był krystaliczne czysty i zimy, jak 100 lat temu, to mielibyśmy dorsze i trochę ryb dennych, natomiast wielkie dobrodziejstwo ryb pelagicznych z których obecnie żyje nasz rybołówstwo, by nie istniało. To są dwie strony medalu, mamy akwen co prawda przeżyźniony, ale za to zjawiskiem temu towarzyszącym są jest duża ilość małych ryb.

Włodzimierz Raszkiewicz
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj