40-lecia PRL w Kołczygłowach, Wandy Wasilewskiej w Cewicach, Berlinga i Rzymowskiego w Gdyni. Na Pomorzu niektóre ulice, place i osiedla wciąż noszą nazwy związane z poprzednim systemem. To się zmieni. Sejm przyjął ustawę o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego poprzez nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej. Nie wszyscy jednak chcą respektować założenia ustawy.
W naszym kraju ponad 1300 ulic „gloryfikuje” miniony system. Przyjęcie ustawy to symboliczny koniec komunizmu w Polsce. Tak mówił sprawozdawca projektu, poseł PiS Jarosław Krajewski. Sejm przyjął ustawę jednomyślnie, tylko jeden poseł wstrzymał się od głosu.
LISTONOSZ SIĘ PRZYZWYCZAIŁ
Na Pomorzu, jak i w całym kraju, zdecydowana większość ulic została zmieniona na fali dekomunizacji po 1989 roku, ale w niektórych miejscach wciąż można poczuć się jak w wehikule czasu. Zdaniem wiceprzewodniczącego Rady Miasta Gdyni Zygmunta Zmudy-Trzebiatowskiego nie wszędzie udało się zmienić nazwy, bo z czasem było coraz trudniej.
– Przypomnę wielką dyskusję, która toczyła się w Gdańsku na temat ulicy Jedności Robotniczej, obecnie traktu św. Wojciecha. Okazało się, że bardzo ważne są argumenty w rodzaju „A komu to przeszkadza”, „Ile to kosztuje”, koszty związane z wymianą dokumentów, szyldami, tabliczkami. Teraz jest podobnie. Do tego pragmatyzm wielu ludzi, którzy mówią, że listonosz się przyzwyczaił, że tabliczka jest na budynku i niech tak zostanie. Moim zdaniem, patronami ulic powinny być osoby, o których chcemy pamiętać, które mają bezsprzeczne zasługi, o których możemy opowiadać naszym dzieciom. Trudno o postaci pana Rzymowskiego mówić coś ciekawego, to po prostu jeden z piewców systemu komunistycznego, osoba zaangażowana w propagandę. Nikomu krzywdy nie zrobił, ale nie jestem w stanie wskazać żadnego powodu, by miał on patronować ulicę. To wystarczający argument, by temu miejscu w Gdyni nadać nazwę kogoś, o którym chcielibyśmy, by mieszkańcy pamiętali. Nie powinno być tak, że pamięć historyczna przegrywa ze sprawami życia codziennego.
MIESZKAŃCY PODZIELENI
Spora część osób uważa podobnie: komunistyczni patroni ulic, to wstyd. – Te zmiany to rzeczywiście są słuszne. Mamy już dosyć pamiątek z PRL i dużo postaci historycznych, które można upamiętniać – mówi jedna z mieszkanek.
Ale niektórym mieszkańcom dawne nazwy dziś nie przeszkadzają. – To są niepotrzebne koszty, które można przeznaczyć na coś innego. Skoro doszło do obalenia komunizmu, wtedy trzeba było zrobić porządek z ulicami. W tej chwili to jest bez sensu. Są inne potrzeby w państwie, na które są konieczne pieniądze.
CZY WARTO ZMIENIAĆ DOKUMENTY 1200 MIESZKAŃCOM?
Argumentów ekonomicznych używa też prezydent Gdańska Paweł Adamowicz. Tu do zmiany są ulice Dąbrowszczaków czy Wincentego Pstrowskiego. – Ważniejsze od ideologicznych zaklęć jest interes samych mieszkańców. Na ulicy Dąbrowszczaków jest ponad 1200 adresów. Zrobienie pozornej przyjemności i problemu dla 1200 osób? Zastanówmy się, czy warto.
KIM BYLI CI DĄBROWSZCZACY?
Piotr Szubarczyk, historyk z gdańskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej wyjaśnia, że nie o pieniądze tutaj chodzi. – Niektóre media są złośliwe i ciągle opowiadają o tych kosztach. To jest celowa dezinformacja. Jakie koszty? Symbole narodowe to jest nasz duch. Proszę takich ludzi z mojego pokolenia, urodzonych w latach 50., by odeszli od tego sentymentalnego myślenia i by pomyśleli o dzieciach i wnukach, by dać im jakiś wzór. Ulica Dąbrowszczaków bardzo ładnie brzmi, kojarzy się z Dąbrową. Ale nich ludzie się zainteresują, kim byli ci Dąbrowszczacy, którzy nielegalnie przekraczali granice Rzeczypospolitej Polskiej i Niemiec. Walczyli z niepodległym bytem państwa polskiego.
IDEOLOGICZNE DZIAŁANIE
Ale samorządowcy idą o krok dalej. W Czarnem, gdzie wciąż są ulice 22 lipca i Karola Świerczewskiego, powstał pomysł jak obejść ustawę dekomunizacyjną, gloryfikując innego Świerczewskiego lub lokalne święto 22 lipca. Zarówno prezydent Gdańska, jak i Słupska Robert Biedroń, uważają tymczasem, że zmiana nazw ulic to kompetencja samorządów, a nie parlamentu. – Samorząd terytorialny od wieków decyduje o nadawaniu nazw ulic i placów. Rządowi centralnemu i Sejmowi nic do tego. Można powiedzieć: „Wara”. Dlatego prawnicy analizują możliwość wniesienia skargi to TK. Są znacznie pilniejsze sprawy w Gdańsku. Widzę w tym typowo ideologiczne działanie. Oczekiwałbym od rządu zmian w gospodarce, które przyniosą rozwój. Jeżeli Rada Miasta Gdańska w latach 90. nie chciała zmiany, to widocznie miała jakieś silne powody, by ich nie dokonywać. Dzisiaj jest moda na prawicowość, ale czy mamy wszystko zmieniać w jeden deseń? – mówi Paweł Adamowicz.
W SEJMIE NIE MAJĄ ZIELONEGO POJĘCIA O SŁUPSKU
– Wyobraźmy sobie parlament, który może się zmienić i który uzna, że teraz będzie dechrystianizacja ulic i defeminizacja ulic. Nie o to chodzi w samorządzie. To nasze jest prawo, by decydować, jak mają się nazywać ulice. Pewna refleksja nad nazwami ulic jest konieczna. Tylko nie chciałbym, by ta refleksja odbywała się w Sejmie, gdzie nie mają zielonego pojęcia o tym, czego chcą mieszkańcy Słupska – dodaje Robert Biedroń.
Z MARCHLEWSKIEGO NA PIŁSUDSKIEGO
Jerzy Tomasz Rosiński z Prawa i Sprawiedliwości w Słupsku mówi, że tamtejszy samorząd od kilkunastu lat nie zrobił nic, by zmienić nazwy ulic. – Jest to mniej więcej dziesięć ulic. Ulica Stanisława Budzyńskiego, który w czasie Rewolucji Październikowej był dowódcą w Moskwie. W wojnie polsko-bolszewickiej walczył po stronie Rosjan. Taki to jest patron. Też jestem zdekomunizowany. Z ulicy Marchlewskiego mieszkam na Piłsudskiego, z czego jestem bardzo dumny. I nie przeszkadzało mi to, że musiałem zmieniać prawo jazdy czy dowód rejestracyjny.
OSIEDLE 30-LECIA PRL NA OSIEDLE 30-LECIA
Piotr Szubarczyk z IPN-u uważa, że komunistyczni patroni ulic to porażka samorządów. – Pewna pani powiedziała nam kiedyś, że upadł w Polsce komunizm. Wiemy, że pospieszyła się, skoro w 2016 roku mamy miasta z ulicami Pawła Findera. Mnie to obraża jako osoby, która na co dzień zajmuje się historią. Taki patron jak Karol Świerczewski, oficer NKWD, człowiek odpowiedzialny za śmierć kilku tysięcy młodych ludzi, był alkoholikiem i nieudolnie dowodził? To jest upokarzające dla kogoś, kto interesuje się historią Polski i który chciałby, by przestrzeń publiczna rzeczywiście edukowała młodych ludzi. To klęska samorządów. W Kartuzach zmieniono Osiedle 30-lecia PRL na Osiedle 30-lecia. To głupie mówiąc językiem potocznym.
Samorządy mają rok na konsultacje z mieszkańcami i zmianę nazw. Jeśli tak się nie stanie, decyzję podejmie wojewoda. W razie wątpliwości dotyczących interpretacji nazwy, samorządy mogą zwrócić się o pomoc do IPN-u. Ustawa nie dotyczy pomników, obelisków i tablic pamiątkowych.