Wojna oczami Aleksandry Kamińskiej. Posłuchaj poruszającego reportażu „Okruchy Wojny”

Pomoc humanitarna po roku od rozpoczęcia wojny to tysiące kilometrów przejechanych do Chersonia, Mikołajewa, czy innych wiosek i miasteczek na wschodniej Ukrainie. Z ostatniej wizyty z konwojem bohaterka reportażu Anny Rębas przywiozła plecak pełen odłamków śmiercionośnej broni. Znalazły się zarówno fragmenty czołgów i rakiet. Ale przywiozła też wspomnienia i obrazy, których nie da się zapomnieć…

(Fot. Radio Gdańsk/Anna Rębas)

Na zdjęciach bohaterka reportażu uwieczniła m.in. odmrożone na czarno palce u nóg od stania w rozmoczonych okopach. – Błoto jest lodowate – opowiadała na naszej antenie Ola. – Żołnierze potrzebują pomocy nie tylko wojskowej. Zwykłego braterskiego podania ręki, pary suchych skarpetek, czy Snickersa…

 

(Fot. Radio Gdańsk/Rafał Korbut)

Teraz Fundacja „Zupa na Mnnciaku” zbiera na wsparcie dla żołnierzy walczących w obwodzie donieckim, w Bachmucie, w Marince, a także w Lymaniu. Potrzebne są pieniądze na suche buty, polary, termosy, kuchenki gazowe, czy zimowe rękawiczki. Zużyte są już też zawartości apteczek. Trzeba kupić opaski uciskowe przeciw wykrwawieniu, które jest główną przyczyną śmierci na polu walki.

Fragment z notesu Aleksandry Kamińskiej (część I):

Droga na południe. Ostatnie kilometry przed Chersoniem są stresujące. Jezdnia pocięta gąsienicami czołgów znów huczy jak pas startowy pod kołami samolotu.

Dziury po minach rozchlapują kawę w szoferce. Auta jeżdżą bardzo szybko, wyczuwa się nerwową atmosferę, zwłaszcza na otwartej przestrzeni. Tu o rakietach mówi się „przyloty”. Domy na trasie są zmasakrowane. To jest tak wstrząsające, te wioski, miasteczka, gdzie nie ma ani jednego domu, który wytrzymałby bombardowania. Mijamy Czernobaiwkę. Nie został kamień na kamieniu. To nic, że widzimy to nie pierwszy raz, do tego przyzwyczaić się nie da.

Do dźwięków wojny da się, trzeba. Bliskość linii frontu daje o sobie znać gromkim grzmieniem. Musimy robić swoje. Przeładowujemy towar, paleta po palecie. Poczta w Chersoniu znów nie działa. Transportujemy się więc jeszcze raz z Mikołajowa. Pomagają przyjaciele ze sztabu w Chersoniu. Załadunek, rozładunek, który to raz. Psy wyczuwają, że mamy karmę. Zbiegają się, kiedy parkujemy. Wychudzone boczki ujadają, jakby były złe, ale w psich oczach widać nadzieję. Worek karmy znika w kilka minut.

Nocujemy w Chersoniu. Mamy dobrą miejscówkę. Dzielnica daleka od Dniepru, bokiem do rzeki. Zza rzeki kacapy próbują trafiać w miasto, czym się da. Ukraińska artyleria też nie śpi. Trzeba się nauczyć odróżniać dźwięki, spróbować spać. Jest wojna, ale ludzie tak żyją tu na co dzień. W bloku pozostało kilka osób. Dzielimy się lampami naftowymi, paczkami z pomocą, kocami, słuchamy opowieści – opowieści mrożących krew w żyłach.

Centrum miasta puściusieńkie. W miejscu, gdzie w wigilię Bożego Narodzenia ułamki rakiety zabiły dziesiątki cywili, na ulicy niesie się echo. Nasz przyjaciel Sergiej zajmuje się stawianiem betonowych schronów w różnych częściach miasta. Przejeżdżając, wysiadamy zobaczyć. Drzwi małego schronu przeciwrakietowego są otwarte na oścież, gotowe do przyjęcia ludzi, gdy nagle, jak to tutaj mówią, zacznie padać. Drzwi podpiera… to, co leżało w pobliżu, stalowy kawał rakiety. Nie będzie alarmu, nie zdąży zawyć. Rosjanie są poniżej 5 km stąd. Drzwi są stale otwarte, bo liczą się ułamki sekund.

Na pustej drodze przy pustym placu stoi mężczyzna z kapeluszem i śpiewa. Jego głos odbija się od pustych ścian. Nie przechodzi nikt, dla kogo śpiewa?

Czerwony Krzyż pożycza nam kaski. Znów pakujemy auto do wiosek. Do wiosek, które nie mają prądu i wody od miesięcy. Światło i ciepło od Państwa sprawia tu ogromną radość. Największy agregat zostawiamy u mężczyzny,
który przepompowuje wodę dla mieszkańców Darivki. Całe podwórko zastawione jest baniakami z wodą. Mniejsze agregaty plus kuchenki i grzejniki do nich dostają rodziny wielodzietne. Szkoda, że tu wciąż są maluchy. Są, bo mimo wojny, trwa życie. Kobieta w zaawansowanej ciąży pyta o syrop na kaszel dla dwóch kilkuletnich dziewczynek. Starsza pani o ciepłe skarpetki dla sparaliżowanego męża. Ludzie dziękują za wełniany koc, świeczkę, kawę, miód jak za skarby. Radość staruszków, radość dzieci, zawstydza nas i zawstydzać powinna świat.

Fragmenty z notesu Aleksandry Kamińskiej (część II):

Wróciliśmy. Nie nasłuchujemy dźwięków z oddali, można domknąć okna w aucie. Nie biegną za samochodem głodne psy. Auta nie zatrzymują przy drodze dzieci. Nie słychać hałasu generatorów w mieście. Budynki są całe. Sklepy działają. Wszędzie jasno, reklamy, iluminacje. W kranie jest woda, czysta, temperatura wody na życzenie. Nie ma godziny policyjnej, można wychodzić z domu o dowolnej porze. Nie wyją syreny, nie słychać strzałów. Kiedy zasypiamy, nie zastanawiamy się, czy rano nie obudzimy się w gruzowisku. Ukraińcy żyją w piekle wojny, w każdej godzinie. W tej teraz – również.

Jeszcze raz dziękujemy wszystkim, dzięki którym mieliśmy możliwość odwiedzenia ich z dobrym słowem i konkretną pomocą, zorganizowanie wyprawy ze światłem i ciepłem dla Ukrainy i pomocy dla karmiącej żołnierzy Cafe Armenia. Dziękujemy za darowizny finansowe, dary rzeczowe i pomoc umysłów i rąk. Wdzięczność ludzi widzieli Państwo na zdjęciach z wyprawy. Wdzięczności naszej za zaufanie do nas i ogromne wsparcie, które udało się przełożyć na tony światła i ciepła nie sposób wyrazić. Ogromnie dziękujemy, bardzo, bardzo i meldujemy wykonanie zadania. Pomoc doręczyliśmy do ostatniej świeczki.

Jesteśmy pełni wdzięczności, że dzięki Państwu możemy robić swoje – nieść Państwa dobroć, ciepło, światło cierpiącej Ukrainie. Już za chwileczkę, już za momencik będziemy znów prosić. Wojna i zima nie czekają.

POSŁUCHAJ REPORTAŻU „OKRUCHY WOJNY”:

notatki Aleksandry Kamińskiej/Anna Rębas/ol

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj