Polacy ratują ofiary trzęsienia ziemi w Turcji i Syrii. Ekspert przedstawia system koordynujący

(Fot. Radio Gdańsk)

W poniedziałek, 6 lutego, nad ranem w Turcji i Syrii doszło do silnego trzęsienia ziemi. Według Światowej Organizacji Zdrowia liczba zabitych może przekroczyć 20 tysięcy. Z pomocą natychmiast ruszyło kilkadziesiąt krajów, w tym Polska. W audycji „Pomorze Polska Europa” Robert Silski rozmawiał o akcji z Marcinem Samselem, ekspertem do spraw bezpieczeństwa, wykładowcą Wyższej Szkoły Administracji i Biznesu, a także ratownikiem z Poszukiwawczego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Gdyni.

Ekspert podkreślał, że pomoc jest absolutnie konieczna. –  W Turcji szacuje się, że do 40 proc. miejsc nie dotarli jeszcze profesjonalni ratownicy. Ludzie po prostu szukają się i ratują sami. W związku z tym jest to trochę amatorszczyzna. Bardzo często ci ludzie sami potrzebują pomocy, bo to olbrzymi teren. Dla przykładu podam, że miasto, do którego zostali wysłani Polacy, a byli pierwszą ekipą ratowniczą, która tam dotarła, liczy około 85 tysięcy mieszkańców; to mniej więcej Gdynia plus Wejherowo razem. Jak się szacuje, to miasto jest zniszczone w około 60 proc. – wskazywał.

Specjalista opowiedział też e europejskim systemie, w ramach którego działają polscy ratownicy. – Musimy uświadomić sobie, że Polacy zostali tam wysłani jako grupa ratowników czy system stworzony w Unii Europejskiej w ramach europejskiego mechanizmu ochrony ludności. Powstał chyba w 2001 roku, żeby uniknąć chaosu i trochę przyspieszyć czas reakcji. Tworzy się grupy lokalne i certyfikuje je, natomiast powstaje jeden mechanizm działania systemu. Ten mechanizm jest koordynowany przez centralę, która znajduje się w Brukseli. To oni prowadzą ustalenia z Turkami, którzy wysłali do Europy zapotrzebowanie na określoną liczbę ratowników, a także koordynują akcję i działania różnych grup ratowniczych. Według tego mechanizmu ratownicy działają nie tylko w krajach Unii Europejskiej, ale na terenie całego świata, więc każdy kraj może poprosić Unię Europejską o przysłanie ratowników. W zależności od zagrożeń komponenty można miksować, bo to są nie tylko trzęsienia ziemi – zaznaczał.

W drugiej części audycji Filipos Spiridakos opowiedział Aleksandrze Trembickiej o nietypowym zwyczaju greckich uczniów. Okazuje się, że młodzi obywatele tego kraju nie wahają się protestować. – Jeżeli na przykład w greckim gimnazjum uczniowie stwierdzą, że kanapki w stołówce są za drogie, bo kosztują trzy euro, a oni chcieliby płacić dwa i pół, to w nocy zbierają się w szkole i tworzą barykadę, żeby nie można było jej otworzyć. Rano przychodzą dyrektor i nauczyciele, ale nie mogą wejść. Studenci informują, że nie otworzą szkoły, dopóki kanapki nie zejdą do poziomu tych dwóch i pół euro – wyjaśniał.

Posłuchaj całej audycji:

MarWer

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj