Prezydenckie weto nadal budzi emocje. Rozłam władzy jest nieunikniony?

W poniedziałek 24 lipca prezydent zawetował ustawy o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa prokuratora generalnego nad Sądem Najwyższym. Co sądzą o tym politycy?

Prezydent wyraził ubolewanie, że nie przedstawiono mu projektu ustawy o Sądzie Najwyższym przed jego procedowaniem w parlamencie. Andrzej Duda zaznaczył, że jest zwolennikiem reformy sądownictwa, ale „reformy mądrej”.

– Byłam zaskoczona, nie będę tego ukrywać – przyznała Dorota Arciszewska-Mielewczyk, posłanka PiS. – To było zaskoczenie dla wielu wyborców PiS. Ale prezydent ma do tego prawo, tylko że przyjmuje na siebie bardzo dużą odpowiedzialność, jeśli chodzi o propozycje, które sam złoży. Zobowiązał się, że sam jednak ten projekt przedstawi. A nie mówi o tym, że jego propozycje to są takie czy takie do ustawy. Ja czekam na tę propozycję. Ważne jest to, że my jesteśmy na siebie nawzajem skazani. Prezydent bez parlamentu nie jest w stanie tego przegłosować. Po drugie, szliśmy do wyborów robiąc kampanię prezydentowi z hasłem głębokiej reformy sądownictwa. Prezydent w swoim wystąpieniu powiedział, że chce tej głębokiej reformy i tutaj z tej drogi nic nas nie jest w stanie ściągnąć – podkreślała posłanka.

– Trudno tu mówić o triumfie, dlatego że prezydent zawetował tylko dwie z trzech ustaw – uważa Małgorzata Chmiel, posłanka PO. – Miejmy tego świadomość, że nie zawetował, tylko podpisał ustawę, która najbardziej dotyka sądów, które są najbliżej nas, obywateli – dodała.

Małgorzata Chmiel odniosła się też do wypowiedzi Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk. – Oczywiście, że trzeba zmieniać i reformować sądy, co do tego żadne środowisko nie ma wątpliwości. Natomiast te ustawy waszego autorstwa, z których dwie pan prezydent zawetował, a jedną nie, nie usprawniały w żadnym artykule działania sądów. To były typowe kadrówki, żeby zmienić, wyrzucić wszystkich obecnych, nawet pierwszą sędzię Sądu Najwyższego, która jest – w myśl Konstytucji – wybrana na sześcioletnią kadencję.

– Myślę, że można tutaj przywołać kwestię „szorstkiej przyjaźni” Aleksandra Kwaśniewskiego, prezydenta RP i Leszka Millera, szefa partii. Pokazuje, jak z błahych spraw może powstać poważny konflikt. Aleksander Kwaśniewski, będąc prezydentem Rzeczpospolitej, chciał być też prezydentem SLD, nie będąc członkiem tej partii. Jeżeli w porę tego typu napięcia nie zostaną usunięte i zamortyzowane to konflikt, powstały czasem z przypadku, staje się istotą uprawiania polityki, bo ambicje są jej częścią. W tym sensie jest to niewątpliwie ważny moment dla PiS. Czy potrafi sobie z tą sytuacją – niewątpliwie kryzysową – poradzić? Czy sprawa będzie ważniejsza niż ambicje polityczne liderów? – zastanawiał się Marek Formela z SLD.

 

mar

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj