Gościem Joanny Mereckiej-Łotysz był dziś Marcin Roszkowski, pełen energii, zarażający optymizmem artysta. To człowiek, który uległ poważnemu wypadkowi, w którym stracił nogę. Tragedia, która go dotknęła, nie zmieniła jednak jego planów, a on sam nie zwolnił tempa.
– To był dziwny zbieg wielu nieszczęśliwych okoliczności, ten wypadek wyglądał jak scena z taniego filmu – mówi Marcin Roszkowski. – Stojąc pod tą ścianą usłyszałem, żebym uciekał. Pobiegłem chyba w złym kierunku, bo spadająca ściana zmiażdżyła mi nogę. Impet był taki jakby wybuchła bomba, cała wieś się zleciała. Poprosiłem pracowników, aby związali mi nogę, abym się nie wykrwawił. Widziałem, co się stało i wbrew pozorom chyba udało mi się uniknąć złego samopoczucia, bo ja absolutnie widząc, jak wygląda moja noga, nie miałem złudzeń, że da się ją uratować. Miałem dwie amputacje, jeśli tak można to określić, bo pierwsza była natychmiast, druga już planowa, która była tą korygującą. Mam protezę, ale dużo chodzę i ona robi się już mało komfortowa. Zbiórka, która powstała jest właśnie na protezy i rehabilitację. Po to, abym mógł dalej tworzyć i pracować. We wrześniu byłem na etapie realizowania wielu zadań w tym otwarciu olejarni. To nadal się dziej i olejarnia otwarta zostanie w styczniu, ale koszt zakupu protez jest poza moim zasięgiem.
Posłuchaj rozmowy o działaniu, planach i marzeniach. O sile walki i powrocie do życia:
Marcinowi można pomów tutaj.