Pomnikowa postać w historii Lechii Gdańsk. Piłkarz 50-lecia. Jowialny starszy pan, który na trybunach stadionu przy Traugutta i PGE Areny do końca pełnił biało-zieloną wachtę.
Romana Rogocza ostatni raz widziałem na „sektorówce”- takiej dużej fladze, transparencie przygotowanej przez kibiców Lechii Gdańsk. Legendarny piłkarz biało-zielonych musiał być bardzo wzruszony, gdy z perspektywy błękitu nieba oglądał swoją podobiznę. na pewno zasłużył na taki właśnie pomnik. Za to, że od sezonu 1946/47 nigdy nie opuścił ukochanego klubu, mimo iż piłkarskich tradycji na Śląsku, skąd pochodził, nie brakowało.
Za 156 spotkań i 90 bramek strzelonych przez blisko 15 lat, za wychowanie następców, których wystarczyłoby na zorganizowanie nie tylko drużyny, ale całej ligi. Być może także za awans wywalczony z seniorami na początku lat 70-tych został uznany za piłkarza 60-lecia. A pokonać samego Romana Korynta czy Dzidka Puszkarza to tak jak zdobyć medal.
Romana Rogocza zapamiętałem jako nobliwego, pełnego ciepła starszego pana. Troszkę nie mającego świadomości swojej wielkości, co rodziło kolejną ujmującą cechę – skromność.
Miałem przyjemność nurzać się w wywiadzie – rzece, który przeprowadziłem w jego mieszkaniu przy Korzennej w Gdańsku z okazji nomen -omen 60-lecia Radia Gdańsk.
Wtedy poznałem inne sympatyczne przymioty pana Romana – otwartość, szczerość i serdeczność. Pamiętają go dobrze także ci, którzy powinni czuć się do tego zobowiązani – piłkarze Lechii…