Sentymentalnego „Stefcia” życie po życiu

blog 43 batory 001

Zaproszenie było z gatunku tych, które przyjmuje się z wdzięcznością i bezwarunkowo. Telefonował mój nieco starszy kolega jeszcze ze studenckich czasów. Jeden z tych szczęśliwców, którzy nie minęli się z powołaniem, przez całe życie robiąc to co lubią i potrafią najlepiej. Jerzy Drzemczewski, bo o nim mowa, skończył porządną uczelnię (Wyższa Szkoła Ekonomiczna w Sopocie), pracował w porządnej firmie (Polskie Linie Oceaniczne), publikował w porządnej gazecie (Dziennik Bałtycki). Do tego jest pisarzem i wydawcą, co najłatwiej stwierdzić zaglądając do katalogu Biblioteki Narodowej.

Tam właśnie umieszczą już niebawem 26 pozycję sygnowaną jego nazwiskiem, która nosi tytuł „Pożegnanie Atlantyku”. To już kolejny opracowanie poświęcone, tym razem w całości, ostatniemu polskiemu transatlantykowi tss. Stefan Batory. Piątkowa promocja książki była też okazją, by w Muzeum Miasta Gdyni spotkali się dawni kapitanowie, załoganci i pasażerowie statku.

Z okazją wiążą się różnorodne skojarzenia, bo też funkcje Batorego nie sprowadzały się wyłącznie do tego, że dla jednych był miejscem pracy, a dla innych dość ekskluzywnym środkiem transportu. Wokół „Stefcia” i ludzi z nim związanymi pośrednio lub bezpośrednio, tworzyły się magiczne kręgi niecodziennych sytuacji, znajomych i przyjaciół.

Do takich zaliczam choćby Tadeusza Cerlińskiego. Ten wspaniały i przesympatyczny dyrektor gdyńskiego Orbisu, organizował niestrudzenie wyprawy integracyjne różnymi środkami transportu. Przyszła więc także kiedyś pora na „Stefana Batorego”, który zbliżył Trójmiasto do Leningradu, a „Wieczór Wybrzeża” do popołudniówki w mieście nad Newą.

blog 43 batory 006Jest także wśród nich Bogdan Litoborski, jeden z barmanów o zamiłowaniach artystycznych, który po zmustrowaniu stał się jednym z dobrych duchów opiekuńczych Towarzystwa Miłośników Jastrzębiej Góry. Ale może to temat na kolejną publikację? Statek, choć go już dawno nie ma, wciąż przywołuje mnóstwo emocji.

Dowodem tego jest nie tylko bardzo udana aranżacja plastyczna spotkania autorskiego z J. Drzemczewskim, której elementem były zdjęcia Stefana Figlarowicza i Niny Smolarz.

Coś pokusiło, by na tym nie poprzestać i jeszcze zapuścić się w przeszukiwanie interentowych czeluści. Tam zaś istnieje i ma się dobrze portal „stefanbatoryoceanliner”. Jego autor – Piotr Gajda, mieszkający w Toronto, zadał sobie wiele trudu by zebrać, posegregować i zamieścić mnóstwo materiałów poświęconych „Stefciowi”.

W związku z tym dla każdego jest coś miłego i… czasem niemiłego. Bo i trafiają się wspomnienia mające charakter dość nietypowy. Jest więc i o „czerwonych pająkach” i są sentymentalne wpisy do księgi gości. Pokazują jak wiele emocji, nie tylko wśród Polaków, wzbudzają związki z obu statkami: „starym” Batorym i z młodszym „Stefanem”.

Wszystko wskazuje na to, że przyczynki do monografia obu „Batorych” wciąż żyją własnym życiem i czekają na kolejną, tym razem multimedialną publikację, złożoną z tych wszystkich wciąż rozproszonych zdjęć, filmów, publikacji, pamiątek, dokumentów, czy nawet rekwizytów. Koniecznie z prawdziwym hitem, jakim w tym kontekście okazuje się piosenka Zayazdu „Czas Batorych”. Śpiewano przed 25 laty: Hej, Batorego czas minął, jak życie, jak sen.
A tu – jak się okazuje – wcale nie, Panie Lechu Makowiecki!

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj