– Postawiłem się ojcu dużo za późno. Powiedziałem mu, że jeżeli jeszcze raz uderzy moją mamę, to zrobię mu coś, czego będzie żałował. Odpowiedział, że już nie jestem jego synem, wspominał tyczkarz i mistrz olimpijski Władysław Kozakiewicz w bardzo szczerej rozmowie z Piotrem Jaconiem. Kozakiewicz, który był gościem Gdyni Głównej Osobistej przyznał, że poświęcony jego ojcu rozdział książki autobiograficznej „Nie mówcie mi jak mam żyć” nieprzypadkowo został zatytułowany „Kat”. – Lekko nie było. W pięć osób musieliśmy się pomieścić na 36. metrach. Kiedy przychodzili koledzy ojca, musieliśmy ustąpić miejsca i uczyć się w kącie. Przede wszystkim mieliśmy siedzieć cicho, bo u nas było tak, że „dzieci i ryby głosu nie mają”. Trzeba było z tym żyć. Po jakimś czasie przyzwyczailiśmy się, że to jest normalne.
– Oprócz tego były oczywiście jeszcze cięgi, czyli bicie. Nieuzasadnione. Bez powodu, bez sensu. Jak miał humor, to nie był, jak nie miał, to bił. Trzeba było wtedy znikać, ukrywać się po kątach. Ale w 18-metrowym pokoju nie było szans na ucieczkę, wspominał olimpijczyk.
Kozakiewicz uważa, że zachowanie ojca było normalne jak na tamte czasy. – Przychodzą do mnie ludzie, którzy przeczytali tę książkę, znajomi, i mówią „ja miałem podobnie”. Takich ludzi jest strasznie dużo. Takie to były czasy. Nie wszyscy byli tacy jak mój ojciec, ale było ich wielu. Dzieci i żona musieli się słuchać. Matka była podwładną tego pana, który nami rządził.
Sportowiec zaznaczył, że nie było w nim woli odwetu na ojcu. Jak przyznał – sam nie wie dlaczego. – Chyba po prostu się go baliśmy. Starałem się robić wszystko, żeby nie dostać. Ale żeby nie dostać, trzeba było być tak grzecznym, że głowa boli. A ja nie byłem grzecznym chłopakiem, mój brat był. Był cichy i skrywał wszystko w sobie. Ja byłem rozrabiaką, ale nie złośliwym, tylko wesołym, robiłem kawały.
Medalista olimpijski przyznał, że choć było mu trudno, nie dawał tego po sobie poznać. – Miałem charakter mamy. Ona miała strasznie ciężkie życie ze swoim mężem. To było zło konieczne, że musiała z nim żyć. Ale mimo tego, zawsze była wesoła i przy nas i na zewnątrz. Wszyscy wiedzieli co dzieje się w tym domu, ale nikt nie reagował. Bo takich ludzi było więcej.
– Postawiłem mu się dużo za późno, ocenia dziś Kozakiewicz. – Powiedziałem mu, żeby z tym skończył, że jeżeli jeszcze raz uderzy moją mamę, to zrobię mu coś, czego będzie żałował. Nigdy nie myślałem o sobie, tylko bardziej o niej, ale też o mojej siostrze. Ojciec oczywiście nie zwrócił na to zbytniej uwagi, powiedział tylko, że od tego dnia nie jestem jego synem. I tyle. Wziąłem to do siebie i tak zostało do końca. Nie jeżdżę na grób ojca.