– Żyję zgodnie z dewizą z „Czterdziestolatka” – „Umrzeć albo się zmienić”. Próbuję czegoś, coś robię, to się udaje albo nie, zamykam etap, odstępuję i nie wracam. Mnie to szalenie podnieca, ponieważ to ciągle są nowe wrażenia, mówił w audycji Gdynia Główna Osobista ceniony reżyser i scenarzysta Jerzy Gruza. Piotr Jacoń złożył reżyserowi życzenia urodzinowe. Jerzy Gruza zażartował, że jest już w tym wieku, w którym nie podaje się, którą rocznicę urodzin się obchodzi, chyba że… cyframi rzymskimi. – Mam nadzieję, że 90% nie rozszyfruje tej daty, ponieważ nie uczyli się łaciny ani rzymskich cyfr. Dzisiejsi młodzi ludzie znają się tylko na kalkulatorach. Także ja niestety ileś tam lat już skończyłem. Jak się zastanowię, to mi się wydaje, że to jest niemożliwe…
– Spędziłem urodziny z kilkoma przyjaciółmi. Staram się tak dobrać ludzi, żeby był jakiś wspólny mianownik i wspólny poziom wspomnień. Bardzo trudno jest nawiązać kontakt z ludźmi młodymi, którzy nie rozumieją co do nich mówię, bo posługujemy się innymi sformułowaniami, wspomnieniami, odnośnikami, mówił Gruza.
Prowadzący Gdynię Główną Osobistą Piotr Jacoń przyznał, że nie może oprzeć się wrażeniu, że znany reżyser nie lubi podsumowań. – Trudno jest o podsumowania, zgodził się Jerzy Gruza. – Przyjechali kiedyś do mnie do mieszkania ludzie z Dziennika Telewizyjnego. Powiedzieli „chcielibyśmy zrobić z Panem wywiad, bo mamy 40-lecie telewizji”. Mówię „proszę bardzo”, siadamy i pytam jak długa będzie ta moja wypowiedź. A oni mi odpowiadają „trzy minuty”. Opowiedzieć w trzy minuty sześćdziesiąt lat pracy – to jest bardzo ciężkie.
„Umrzeć albo się zmienić” – ten znany z serialu „Czterdziestolatek” cytat jest życiową dewizą Jerzego Gruzy, który po latach związków z filmem skupia się teraz na pisaniu. – Mam pewne etapy, które zamykam. Był etap festiwalu sopockiego, etap Teatru Muzycznego w Gdyni, był etap telewizji, etap seriali, etap prowadzenia klubu rozrywkowego. Próbuję czegoś, coś robię, to się udaje albo nie, zamykam, odstępuję i nie wracam. Mnie to szalenie podnieca, ponieważ to ciągle są nowe wrażenia. Teraz jestem na etapie pisania i ciągle się zastanawiam czy robić to dalej.
Chociaż jest rodowitym warszawiakiem, z Pomorzem łączą go silne związki. To za jego kadencji w latach 80. Teatr Muzyczny miał swoje złote czasy. Reżyser, który do Gdyni trafił prosto z Warszawy podkreślił, że nie czuł się zesłany na prowincję. – Nie żal mi było warszawskiego życia. To był ciężki okres. W Gdyni pracowałem z repertuarem, który wymagał straszliwego zachodu. Bardzo sprawdziły się wtedy moje kontakty warszawskie. Kiedy nie mieliśmy pieniędzy na prawa muzyczne do „Skrzypka na dachu”, czyli na nuty, było mnóstwo załatwiania przez ambasadę amerykańską. W końcu te nuty przyszły stamtąd, za darmo. Myślałem wtedy tylko jak to odebrać, każdy się bał, jeszcze stały czołgi. Myślę sobie, no już trudno, oni i tak wszystko mają na podsłuchu. Podjechałem polonezem po odbiór tej przesyłki i wyniosłem z ambasady amerykańskiej te nuty i zapakowałem do bagażnika.