– Jak się wychowuje dzieci? Nie mam zielonego pojęcia. Dzieci przede wszystkim trzeba kochać. A potem dopiero się zastanawiać – mówi Krystyna Janda w wywiadzie dla Radia Gdańsk. Aktorka zdradza także czy politycy chodzą do teatru i czy ona chodzi na wybory. Krystyna Janda w ostatnich latach często zawodowo pojawia się w Trójmieście. Można ją zobaczyć w spektaklu „Danuta W.” w Teatrze Wybrzeże, współpracując z tą sceną wyreżyserowała sztukę „Seks dla opornych”, która bije rekordy popularności wśród widzów. W minioną sobotę aktorka wystąpiła w monodramie „Shirley Valentine” w Gdańsku. Dochód ze spektaklu był przeznaczony na rzecz Fundacji Hospicyjnej. Aktorka udzieliła też wywiadu dziennikarce Radia Gdańsk Annie Rębas.
Anna Rębas: Zbliża się Dzień Dziecka. Jak mądrze wychowywać dzieci? Ma Pani jakiś sposób czy receptę?
Krystyna Janda: Nie mam zielonego pojęcia. Dzieci przede wszystkim trzeba kochać. A potem dopiero się zastanawiać. Myślę, że najbardziej dziecku potrzebna miłość, uwaga i partnerstwo z nim. A potem ta miłość pokaże sposób. Czasem z miłości dajemy dzieciom więcej niż powinniśmy, bo łatwiej jest dać z miłości niż nie dać. I nie ma to nic wspólnego z dobrym wychowaniem. Jednak bardziej szkodzi nieuwaga, zapomnienie, lekceważenie jego problemów oraz brak miłości i zaufania. Moje dzieci są daleko więc pewnie skończy się na telefonie w tym dniu, tak jak i w Dniu Matki. Ale wiem, że jak dzieci przyjadą to przyjdą do mnie z kwiatami.
AR: Czy chodzi Pani na wybory?
KJ: Tak, głosuję w każdych. Uważam, że jest to mój obowiązek. Nawet gdy jestem poza Warszawą.
AR: Przed nami ważna data 4 czerwca, rocznica częściowo wolnych wyborów w Polsce. Co politycy przez ostatnich 25 lat zrobili dla polskiej kultury?
KJ: Jest ogólna opinia, że nie było żadnego rządu, dla którego kultura miała takie znaczenie jak powinna była mieć. Zawsze było wiele rzeczy do uregulowania i do uratowania, wiele razy chodziło o np. ludzkie życie, dlatego kultura nigdy nie okazywała się na tyle ważna. Zatem sektor kultury nie jest zreformowany – podobnie jak sektor zdrowia. Tam jednak przynajmniej podejmowano próby. Jeśli chodzi o kulturę, to każdy z rządów miał przed sobą dużo ważniejsze zadania. Kultura po cichu ciągnie za sobą ogon socjalistyczny i nikt nie umie nic z tym zrobić, mimo że wydaje się to dość proste i nie aż tak kosztowne. Ale każdy z rządów miał przed sobą ważniejsze zadania niż kultura. Kraj, w którym kultura czy nauka kuleje, to prawdziwe zagrożenie dla ludzi. Ale rozumiem, że były rzeczy ważniejsze i bardziej palące.
AR: Czy Pani jest zależna od rządzących polityków? Albo Pani teatr?
KJ: W zasadzie nie. Granty czy pieniądze państwowe nigdy nie były znaczącą sumą w naszych finansach. Jednak przez kilka razy, głównie w sytuacjach krytycznych minister związany z kulturą mi pomógł. Kultura nie ma większego znaczenia dla żadnej z partii. Jeśli chodzi o teatry warszawskie, miała je na uwadze miała pani prezydentowa Maria Kaczyńska i nie chodzi tu o żadne powiązania z opcją polityczną. Po prostu chciała pomóc, załatwiła z mężem pieniądze, bo bardzo te teatry lubiła i chodziła na wszystkie premiery. Po niej to jeszcze zostało. Ten budżet…
AR: Czy politycy chodzą do teatru? Widzi ich Pani w pierwszych rzędach?
KJ: Chodzą, ale nie wszyscy. Są tacy i tacy. Są tacy, którzy nawet jak nie mogą przyjść na premierę, to potem bardzo pilnują żeby zobaczyć spektakl. Ale są też tacy, którzy zajmują się kulturą i nigdy do teatru nie przyjdą.
AR: Czy przez ostatnie 25 lat myślała Pani o tym, by rzucić to co Pani robi w Polsce i wyjechać?
KJ: Nie, ja nigdy nie byłam taka radykalna. Jak byli komuniści zdarzało mi się tak powiedzieć kilka razy. Ale potem własne bałagany sprząta się już pokorniej. Od 25 lat mam poczucie, że to jest także moje miejsce. I jeśli coś tu idzie nie tak, to jest to także moja sprawa i też moja wina…
AR: Niektóre aktorki, które kiedyś były bardzo popularne, skarżą się na brak ról, głównie filmowych. Narzekają takie gwiazdy jak Magdalena Zawadzka czy Ewa Kasprzyk. Pani nie narzeka. Dlaczego? Czy dlatego, że ma Pani własny teatr? Panią się stawia za wzór, a nie te aktorki.
KJ: Myślę, że moja lepsza sytuacja wynika z tego, że założyłam fundację i mam miejsce pracy, które sobie sama stworzyłam. Gdybym nie miała tej fundacji, to też bym nie grała. W tym zawodzie przychodzi, szczególnie dla kobiet, taki wiek, że nie ma ról. Obie panie są w takim wieku, że trzeba by kogoś kto myślał by szczególnie i przede wszystkich o nich. Ale jest inna sprawa, ważniejsza. Teatry grają jak na lekarstwo, tak warszawskie jak i inne. Byłam ostatnio w Krakowie i nie mogłam zobaczyć żadnego spektaklu, bo żadnego przedstawienia teatru nie grały. Jest absolutny regres w teatrach.