Jacy na prawdę są Włosi? Czy to namiętny kochanek, który przyjeżdża pod okno skuterem? A może znawca tajników dobrego smaku, który zadziwia przygotowanymi przez siebie potrawami? Odpowiedzi na te pytania szuka autor książki „Włosi. Życie to teatr” Maciej A. Brzozowski. Italianista z zamiłowania i wykształcenia zakochany bez pamięci we Włoszech, ale już z umiarem wypowiadający się o jego mieszkańcach. Pracując dla włoskiego koncernu, przemierzając prywatnie Półwysep Apeniński, poznał „od podszewki” ludzi. Namówiony do podzielenia się swymi opiniami na ich temat, postanowił napisać książkę. I stworzył fascynujący obraz, który nie jest jedynie peanem na cześć celebrujących życie Włochów.
W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych kino pokazywało Włocha jako idealnego kochanka – romantycznego, namiętnego, zabójczo przystojnego, nieziemsko uroczego, zaborczego, ale także niewiernego. A kobieta? To po prostu bóstwo! Długie włosy i nogi, duży biust, talia osy, ruchy węża i figura w kształcie greckiej amfory. Tajemnicza i pociągająca. Pełna uroku, zachowująca się łagodnie i z klasą, ale momentami nieprzewidywalna, bo ma temperament i wybuchowy charakter. A kiedy stanie się matką i zestarzeje, jest opoką – matroną dbającą o rodzinę i… jej podniebienia. Bo oczywiście doskonale gotuje i serwuje codziennie znakomite potrawy.
Taki obraz Włochów to mit i jednocześnie ideał, do którego dążą. Autor w swej książce wraca z piedestału na ziemię, zdradza nie tylko pozytywne cechy mieszkańców Italii. Oczywiście mocno uogólnia, ale stara się w miarę obiektywnie, opierając się na różnych publikacjach, stworzyć obraz prawdziwego Włocha. Człowieka, dla którego wyjście z domu oznacza wejście w ROLĘ. Bo Włosi to aktorzy, którzy o każdej porze dnia i nocy są przygotowani do zagrania swej roli i wywarcia świetnego wrażenia na innych. Chcą wypaść jak najlepiej, więc są zadbani (używają sporo kosmetyków, z których podobno najpopularniejszym jest… lakier do paznokci) i doskonale ubrani (na ich gust wpływają powszechne w ich kraju dzieła sztuki i zabytki, na które można trafić dosłownie za każdym rogiem). Są sympatyczni i otwarci, ale jednocześnie narcystyczni, pielęgnujący indywidualizm, wierzący w zabobony, łamiący notorycznie przepisy drogowe i leniwi. Kochają dolce far niente, słodkie nieróbstwo. Potępiają korupcję, ale jednocześnie uwielbiają załatwić coś po znajomości. Ktoś kogoś zna i on mi ułatwi zakończyć jakąś sprawę. Trzeba być miłym, bo może ja będę potrzebował w przyszłości takiej pomocy. Naczelną zasadą jest bowiem jedno – vivi e lascia vivere (żyj i dać żyć innym).
Włosi to koneserzy, przede wszystkim dotyczy to jedzenia. Kochający swe potrawy podczas emigracji tworzyli dla siebie bary i restauracje, by „jeść jak u mamy”. I dzięki temu rozsławili na całym świecie swoją kuchnię. To nie tylko pizza, spaghetti, tiramisu, espresso i wino. Świeżość i prostota – to zdaniem autora książki tajemnice włoskich smaków. I nieustanny temat do rozmów! Zawsze można porozmawiać o jedzeniu i… o zdrowiu. Niemal każdy zna się na medycynie. Włocha nie boli kręgosłup, ale kręgi L4-L5. A do lekarza się idzie, aby tylko potwierdzić diagnozę i wziąć receptę.
Nie znając włoskiego nie będziemy mieć problemów z porozumieniem, mimo, że jest tam wiele dialektów. Po prostu przydadzą się ręce. Związać Włochom ręce, to jak pozbawić głosu. A tego nie warto robić, bo włoski uchodzi za jeden z najseksowniejszych języków świata. Melodyjny, pełen samogłosek. Maciej A. Brzozowski jest lingwistą, więc przytacza ciekawe przykłady i skojarzenia. Uśmiałam się do łez kiedy opisał jeden ze swoich lapsusów. Obiecał chorej znajomej, że będzie czuwał przy jej…sutku (capezzolo – sutek; capezzale – wezgłowie). Uważać też trzeba na inne słowa – w restauracji zamówić można bowiem męski organ zamiast makaronu (pene – penis, penne – jeden z wielu rodzajów pasty). Niektóre polskie słowa mają także inne znaczenie (panna to po włosku śmietana, a brama – pożądanie).
Dzięki książce „Włosi. Życie to teatr” zrozumiałam wiele zachowań mieszkańców Półwyspu Apenińskiego. Odwiedzając znajomych zawsze się dziwiłam, że najważniejsza dla nich jest wieczorna wizyta na centralnym placu miasteczka, czyli na piazza. Oni tam po prostu prowadzą życie towarzyskie, poznają najnowsze ploteczki, dowiadują się kto przyjechał w odwiedziny do kogo (rozumiem więc już dlaczego moi gospodarze chwalili się, że przyjechała do nich z Polski dziennikarka…).
Ciekawym uzupełnieniem publikacji są zdjęcia i jakby „książka w książce”, czyli rozdziały poświęcone osobistym odczuciom autora. Dzieli się swoimi przeżyciami i wrażeniami. Pierwsza część książki jest w miarę obiektywnym opisem, ale druga to już pełen subiektywizm. Opisuje miejsca, osoby i związane z nimi emocje. To powoduje, że nie czytamy jedynie suchego opisu, ale poznajemy prawdziwe Włochy. Nie te znane z popularnych turystycznych tras, ale prawdziwą Italię, pełną smaku i uroku.