Gdy zbliża się do Gdyni, czuje się bezpiecznie. Nieświadomie uratowała obcego człowieka przed samobójstwem. Na emeryturze zachwyca się wnukiem, którego nazywa Silwer. Ewa Łowkiel, była wiceprezydent Gdyni i emerytowana nauczycielka języka polskiego była gościem Piotra Jaconia w Gdyni Głównej Osobistej.
Jako rodowita gdynianka kocha swoje miasto bezgranicznie. – Urodziłam się w Gdyni i tu czuję się najlepiej. Uwielbiam powroty do tego miasta. Gdy się do niego zbliżam, czuję się bezpiecznie. Tutaj można nawet dojść wszędzie na piechotę, to takie miasto dla ludzi. Mój ojciec przyjechał tu przed wojną, a sama Gdynia ma tylko tyle lat, co moja mama. Przez lata obserwowałam, jak miasto się rozwija. Pamiętam czasy, gdy na Władysława IV leżały kopce z ziemniakami, opowiadała Łowkiel.
W sprawach oświaty wciąż jest najlepsza. Stwierdziła jednak, że nie może wiecznie okupować swojego stanowiska i postanowiła przejść na emeryturę, by zwolnić miejsce dla młodszych. – Powiem nieskromnie, ale nie ma w Gdyni osoby, która zna się na oświacie lepiej niż ja. Do dziś pamiętam ilu uczniów mają poszczególne szkoły i jakie mają problemy. Lubiłam swoją pracę, ale uznałam, że trzeba zejść ze sceny i dać miejsce młodszym. Ja mam teraz inne obowiązki. Jak najwięcej czasu poświęcam swojemu wnukowi, mówiła Ewa Łowkiel.
Z Silwerem spędza dużo czasu. Z przyjemnością zaadaptowała się do roli babci-nauczycielki i obserwuje jego rozwój. – Z zachwytem zajmuję się wnukiem. Ma rok i siedem miesięcy i codziennie mówi kolejne 3 słowa. Ma na imię Sylwester, ale mówimy na niego Silwer. Uwielbia gdyńskie latarnie, potrafi biegać po bulwarze od jednej do drugiej. Babcie mają dystans, nie spieszą się, nie poganiają. I myślę, że w polskich szkołach brakuje takiego spokoju w obserwacji rozwoju dziecka, tłumaczyła była wiceprezydent.
W rozmowie z Piotrem Jaconiem Ewa Łowkiel wspominała Sylwestra, którego spędzała w pracy. To wtedy nieświadomie uratowała człowiekowi życie. – Kiedyś w Sylwestra przyszedł do mnie pan, w urzędzie było już pusto. Przyszedł do mnie tylko dlatego, że wszystkie ośrodki pomagające uzależnionym były zamknięte. Potrzebował rozmowy z drugą osobą. Później dostawałam bukiety zrobione z liści. Gdy zapytałam od kogo je dostaję, usłyszałam, że od pana, którego uratowałam przed samobójstwem. Nawet nie wiedziałam, że ma on tak zaawansowaną depresję, opowiadała.
Posłuchaj całej audycji:
Wiktor Miliszewski/mar