– Jak się pracuje od rana do wieczora w estetyce, to trudno nie być krytycznym wobec siebie. Na moją osobę też patrzę w ten sposób, że przydałoby się coś tu i ówdzie poprawić – mówił na antenie Radia Gdańsk Kazimierz Kalkowski. Artysta rzeźbiarz był gościem Piotra Jaconia w audycji Gdynia Główna Osobista.
Talent do rzeźby Kalkowski odkrył u siebie przypadkiem. Znalazł niszę na rynku i spróbował, mimo że nie miał w tym zakresie żadnej wiedzy technologicznej. – Początkowo mi nie wychodziło, wszystko mi się topiło. W tej destrukcji zacząłem dostrzegać nowe wartości, kontrolować te „pęknięcia”, które początkowo wychodziły. Ludzie zaczęli mnie chwalić, a ja zauważyłem, że to mnie fascynuje.
JAK ZACZĄŁEŚ PRACĘ, MUSISZ SKOŃCZYĆ
Praca Kazimierza Kalkowskiego wymaga od niego zaangażowania i cierpliwości. Jak mówi: „Tu nie ma zmiłuj się.” – Jak zacząłeś jakąś pracę, to musisz skończyć. Tu trzeba cały czas trenować umysł. Nie może być tak, że siedzisz nad czymś dwa tygodnie, później idziesz gdzieś i przerywasz pracę. Z gliną nie ma sentymentów ani uczuć. W malarstwie możesz wrócić za tydzień, spojrzeć na coś świeżym okiem. Tutaj nie ma takiej opcji.
ARTYSTA W GAS MASCE
W rozmowie z Piotrem Jaconiem artysta wyjaśnił, dlaczego w pracy rzeźbiarza potrzebna była mu gas-maska. – Dawniej kiedy w Polsce nie było dostępu do materiałów ceramicznych, to ludzie musieli kombinować. W rzeźbie jest taka technika nazywana redukcją. By uzyskać kolor srebrny czy złoty, to używało się różnych kwasów. Po takim seansie często ciężko było złapać oddech. Dlatego nosiłem maskę – przyznał. – A teraz wystarczy tylko kupić właściwe odczynniki – dodał.
Kazimierz Kalkowski w studiu Radia Gdańsk mówił o specyfice pracy rzeźbiarza i swoim domu w Gdyni. Fot. Radio Gdańsk/Rafał Nitychoruk
W Radiu Gdańsk rzeźbiarz opowiadał także o historii swojego domu w Małym Kacku. – Pochodzę ze średniozamożnej rodziny mieszczańskiej. Nigdy nie miałem swojego pokoju, zawsze gdzieś się przemieszczaliśmy i jestem przyzwyczajony do skromnych warunków. Kiedy żyłem już ze swoją żoną, pojawiła się okazja kupna tego domu. Powiedziałem żonie: „Weźmy to, każdy będzie miał swoją pracownię.” – opowiadał artysta.
FUNDATOR DOMU
– W tym samym czasie do Gdańska przyjechał Norweg, który był inwestorem. Przypadkowo wszedł do mojej galerii sztuki, znajdującej się nieopodal Neptuna. Kazał sprzedawczyni zapakować wszystko z lady. Ona spojrzała na niego krzywo i skontaktowała go ze mną. Powiedział mi, że chce to wszystko kupić. Nie chciałem się zgodzić. To że ma się pieniądze, nie oznacza, że wszystko można kupić. Ze złości podałem mu zaporową cenę. A on wyjął pęk dolarów, jeszcze zaokrąglił tę sumę i za to kupiliśmy dom – mówił. – Obecnie mieszkam tam z żoną. Towarzyszy nam sześć kotów i jeden pies – podsumował.
Posłuchaj audycji: