– Moim gościem jest gdyńska Edith Piaf. Ale zanim stała się gdyńskim wróbelkiem to była poznańskim skowronkiem. Po drodze zrobiła kurs prezenterów telewizyjnych, więc poniekąd jesteśmy kolegami po fachu – tak Dorotę Lulkę, aktorkę Teatru Miejskiego w Gdyni, zapowiedział Piotr Jacoń.
Aktorkę można oglądać obecnie oglądać na Scenie Letniej Teatru Miejskiego.
„NARZUCAM” SIĘ PUBLICZNOŚCI
– Wyjątkowo w tym roku bardzo narzucam się publiczności – śmiała się Lulka. – Tak to jest, że na Scenie Letniej na ogół gra cały zespół, więc w tych dużych przedstawieniach trzeba ją jakoś zapełnić. Stąd też moja obecność. Dodatkowo w poniedziałki, które są zarezerwowane na imprezy muzyczne, oprócz jazzu, teatr prezentował również moje dokonania. Jestem bardzo wdzięczna dyrektorowi Babickiemu, że Kabaret Starszych Panów zagościł na plaży aż trzykrotnie i raz z „Piaf po polsku”.
SPEKTAKL, W KTÓRYM ŻYCIE PRZEPLATA SIĘ ZE ŚMIERCIĄ
Aktorka na antenie Radia Gdańsk opowiadała o przedstawieniu „Czerwony kogut leci wprost do nieba”.
– To jest przepiękny spektakl o miłości we wspaniałej reżyserii Janusza Nyczaka – mojego guru. Mówi o tym jak się przeplata życie i śmierć; jak mężczyzna przymuszony obyczajem do małżeństwa nie odnajduje się w nim; jak pojawia się Mara Wariatka, która nic nie mówi, a która czuje najwięcej. O tym jak włóczędzy mówią o wolności, o tym jak sobie lubią spać przy drodze i zasypywać nogi w ciepłym piasku – opowiadała artystka. – To spektakl, który uświadomił mi, że kocham teatr.
LICEALNE CZASY
Dorota Lulka ukończyła liceum w Poznaniu.
– Funkcjonował w nim kabaret pod egidą pani Kluczyńskiej, która uczyła języka francuskiego. Z tego kabaretu wyrośli ludzie, którzy stali się sławni lokalnie lub ogólnopolsko. W pewnym momencie pojawił się pomysł, żeby wystawić „Operę za trzy grosze”, która byłaby przerobiona na warunki szkolne – wspominała artystka.
Stawiła się tam za namowa koleżanki. – Mieliśmy różne warsztaty z Michałem Grudzińskim, aktorem Teatru Nowego, który przychodził, żeby jakkolwiek pozbierać te nasze pomysły, które nie miały zbyt wiele wspólnego z zawodową praktyką sceniczną. Tak to powstało. Ponieważ nawiązały się kontakty, można było np. powołując się na Misia Grudzińskiego wejść do teatru, albo prześlizgnąć się za darmo, albo kupić wejścióweczkę za symboliczną sumę. A to miało dla mnie wtedy zasadnicze znaczenie. To wtedy zaczęłam często chodzić do tego teatru – relacjonowała rozmówczyni Piotra Jaconia.
Z KRAKOWA DO GDAŃSKA
Dorota Lulka nie zdała egzaminu wstępnego do Krakowskiej Szkoły Teatralnej. – Podobno części osób w komisji się podobałam i bardzo mnie chciała, a druga część wręcz przeciwnie. Zamiast jednorazowego egzaminu miałam trzy takie podejścia w jednym roku. Wtedy nabrałam przekonania, że to jest właśnie to – przekonywała Lulka.
Skąd pomysł, by przenieść się nad morze? – O Studio Teatralnym w Gdańsku przy Teatrze Wybrzeże powiedziała mi nauczycielka biologii – mówiła ze śmiechem aktorka. Zapamiętałam sobie to i pojechałam prosto z Krakowa do Gdańska. Tam na poczcie zakupiłam papier. Trzeba było podać repertuar, a ja w ostatniej chwili zmieniłam zupełnie utwory z którymi chciałam zdawać. Doszłam do wniosku, że to nie są utwory, w których się mogę pokazać. Miałam inny pomysł…no i zdałam!
Rafał Nitychoruk/amo–