Norwegia. Przerwa w podróży i zejście na ląd. A tam… filmowy wodospad i niezwykłe fiordy

Dzięki świetnej organizacji Polonii w Stavanger ruszyliśmy na fiordy i w góry. Dziś wtorek, więc na drogach luz. Ciaśniej robi się w piątek. Norwegowie pracują do 16:00, a potem pakują się w swoje auta i wyjeżdżają nad urokliwe zatoczki w skałach, wyrastających z jeziorek. Fiord nasz, nad który przyjechaliśmy, nazywa się Frafjord.

Już sama nazwa zdradza norweską przygodę z czasów pierwszych podróżników po tej krainie. Wcześniej Månafossen – w wolnym tłumaczeniu księżycowy wodospad. Prawie tak ładny, jak w Międzygórzu w Kotlinie Kłodzkiej, gdzie odpoczywał Żeromski. Tu pewnie zjeżdżał dla widoków Strindberg albo Munch z Dagny Juel. Albo ona sama ze Stanisławem Przybyszewskim.

Wodospad głośny i filmowy. Nie widzieliście takiego nawet na westernach. Na jakimś zdjęciu jest tęcza. I tylko mnie udało się takie zrobić.

SEN O FIORDACH

Wielu uczestników Rejsu Niepodległości pierwszy raz było w jakichkolwiek górach. Wielu pierwszy raz za granicą. Wielu te widoki na pewno przyśnią się dzisiaj. Ostatnia noc w Stavanger i sen o wycieczce na fiordy – lepszy, niż widok z kalendarza czy folderu biura podróży. Lepszy, niż sen o braku choroby morskiej.

Niektórzy już się przygotowują. Jutro wracamy na Morze Północne. Póki co idziemy jednak nad wodospad, 300 metrów w górę. Dobrze się szło, choć momentami były łańcuchy. Uczestnicy rejsu zachwyceni. Franek zagrał na trąbce, a dziewczyny z jego wachty zrobiły piękne zdjęcia. Na jednym z nich widać, jak nazywa się wodospad w górach. Nawet nie próbuję zapamiętać, bo i po co.

DŁUGA PODRÓŻ

Jechaliśmy godzinę. Najpierw nad wodospad, potem nad fiord. Świetnie opowiadała o tym wszystkim Beata Kozłowska, od 12 lat w Norwegii, a tym razem, jako nasza przewodniczka. Norwegia jest otwarta na turystów. Można chodzić po górach, łowić ryby (jednak kartę wędkarza dobrze mieć), korzystać z namiotów lub małych domków na szlakach, ale przede wszystkim nie bać się i nie stresować strażnikami norweskiego parku narodowego. – Niby są, ale nikt się ich nie boi – opowiada pani Beata. Ona nigdy ich nie widziała na szlaku.

Fiord nasz położony jest na skraju maleńkiej wioski. Doszliśmy tam pieszo. Autobus zatrzymał się na parkingu. Szliśmy przez wieś, wdychając znajomy zapach obornika, używany do użyźniania łąk. Po drodze chłodziły nas zraszacze z pól. Chwilę później naszym oczom ukazał się widok, który jeszcze dziś rano widziałam na kalendarzu w sklepie z pamiątkami w portowej uliczce. Dobrze, że go nie kupiłam. Kosztował 200 koron. Zrobiłam zdjęcia swoją komórką i teraz oglądacie go za darmo.

UROCZYSTA MSZA

Przed wyjazdem na rufie żaglowca odprawiona została uroczysta msza święta przez księdza Jerzego Limanówkę z fundacji Salvatii i miejscowego duchownego – franciszkanina, który pracuje tu z Polonią w Stavanger. Piękne wydarzenie z udziałem także miejscowej Polonii. Słowa o patriotyzmie wyraźnie wzruszyły Polonusów. Ksiądz Limanówka dziękował im za podtrzymywanie polskiej tradycji w Stavanger i za podtrzymywanie ogniska polskości na norweskiej ziemi.

Niestety nie wszyscy członkowie załogi i rejsu mogli zobaczyć fiordy i wodospad. Oni niestety nie mogli zejść z wachty.
A jakie były wrażenia tych, którzy byli na wycieczce? Zapytałam ich:

Około 19:00 wróciliśmy na Dar Młodzieży, a tam kolejka jeszcze większa, niż wczoraj. Stojąc tak na dole dostrzegłam między relingami twarz Józefa Piłsudskiego. Wystawa na burcie nadal stoi. Marszałek patrzy na tych naszych krajanów w Stavanger i na nas. Ciekawe, co myśli… A myśli na pewno. Czy Piłsudski był kiedyś w Norwegii? Taki symboliczny powrót z fiordów, w objęcia marszałka.

Anna Rębas/mk

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj