Jaki jest sens pisania wierszy, czy poeta to gatunek, któremu grozi wyginięcie, dlaczego dobrze… mieć żonę i dlaczego dojrzały mężczyzna chce czasami być gawronem? O tym Tadeusz Dąbrowski w audycji Spółgłoski z Dąbrowskim rozmawiał z trójmiejskim poetą Wojciechem Borosem.
Tadeusz Dąbrowski wspominał pierwsze spotkanie z Wojciechem Borosem sprzed 20 lat. – Co się we mnie zmieniło? Poza wyglądem na pewno zmieniło się wnętrze. Nadal uważam jednak, że poeta nigdy do końca nie godzi się ze światem. Sztuka nie ma służyć do utwierdzania się w swoich przekonaniach, a podkreślać odrębność. Dziś, jako ojciec 18-latki na pewno mam mniej buntu – odpowiedział Boros.
Debiut prasowy, Laur Czerwonej Róży, wydanie książki. Czym wtedy dla Wojciecha Borosa było pisanie wierszy? – Byłem nieopętany, przez tę chorobę przechodzą wszyscy młodzi poeci. Mając 20, 23 lata nie ma się dystansu do siebie. Byłem przede wszystkim poetą. Potem zrozumiałem, że ważniejsze jest, by być po prostu człowiekiem. Jeśli ludzie zaczynają żyć twoimi tekstami, to jest pewna pokusa. Człowiek myśli o sobie jak o artyście – mówił Wojciech Boros.
Czy 20 lat temu chciałeś być tu, gdzie jesteś dziś? – pytał Tadeusz Dąbrowski. – Projekt Wojciech Boros to najbardziej chaotyczny projekt w moim życiu. Tego, do czego doszedłem, nigdy nie zakładałem. Nigdy nie miałem konkretnego planu. Tylko jak pierwszy raz zobaczyłem mój wiersz w druku w Gazecie Gdańskiej, to wtedy poczułem uniesienie i pomyślałem, że chcę wydać książkę i zobaczyć moje nazwisko w tomiku wierszy. To był mój jedyny plan. Poezja to była wielka przygoda powiązana z przygodami, poznawaniem ludzi. I tak to traktuję do dzisiaj – dodał gość audycji.