Pięć lat po nagrodzonych trzema Nagrodami Polskiego Kina Niezależnego im. Jana Machulskiego „Drucikach” Aleksandra Gowin i Ireneusz Grzyb wchodzą na ekrany kin z Małymi stłuczkami. Poniedziałkowy seans wyświetlany w trakcie 39. Festiwalu Filmowego w Gdyni przyciągnął do kina tłumy. Na koniec projekcji na próżno było jednak nasłuchiwać głośnych braw.
Film jest opowieścią o dwóch przyjaciółkach – Asi i Kasi (w tych rolach Helena Sujecka i Agnieszka Pawełkiewicz). Zarabiają na życie likwidując mieszkania po zmarłych. Znalezione w nich rzeczy sprzedają na targu staroci. Żyją z dnia na dzień nie myśląc o przyszłości. Kiedy w ich życie wkracza Piotr (Szymon Czacki), relacja kobiet zaczyna się komplikować. Troje młodych, zagubionych ludzi szuka swojej własnej drogi do szczęścia. Nie potrafią i nie chcą nawiązać żadnej głębszej relacji. Strach przed zaangażowaniem i odrzuceniem blokuje pozytywne emocje. Wydaje się, że biorą udział w grze, której zasady znają tylko oni. Każde z nich ma swoje małe „stłuczki”, których odłamki kłują i uwierają, a które da się wyciągnąć tylko z pomocą drugiej osoby.
Największym plusem obrazu jest muzyka – prosta, klimatyczna. Stworzona przez zespół Enchanted Hunters tworzy nastrój i podkreśla surowość obrazu. Na tym niestety pozytywy się kończą. Małe Stłuczki to film niedopowiedziany i chwilami sztuczny. Niestety historia, którą można było poprowadzić sprawnie i interesująco z upływem czasu staje się coraz bardziej nużąca. Nie jest to wina młodych aktorów, kuleje przede wszystkim scenariusz. To co miało być proste w przekazie, gubi swój sens w gąszczu górnolotnych rozważań. Przykład: już na początku filmu matka głównego bohatera mówi, że łatwiej kłamać, jeżeli samemu się w to kłamstwo wierzy.
Małe stłuczki mogły być ciekawym portretem młodego pokolenia, obrazem o potrzebie uwagi i poszukiwaniu wolności, jednak reżyserzy nie uwierzyli w swoją opowieść.