– W kinach chciałbym zobaczyć Polskę współczesną, Polskę rozwarstwień klasowych, mówi Michał Oleszczyk. Dyrektor artystyczny 39. Festiwalu Filmowego w Gdyni w rozmowie z Marcinem Mindykowskim opowiadał o polskim kinie AD 2014, najciekawszych filmach tegorocznego festiwalu i o tym, jakie filmy nie trafiły do Konkursu Głównego.
Marcin Mindykowski: W tym roku w Konkursie Głównym Festiwalu w Gdyni o Złote Lwy ubiega się 13 filmów. Czy z tej trzynastki wyłania się jakiś dominujący temat, obraz polskiego kina?
Michał Oleszczyk: To wyraźnie kino czasu kryzysu. W tych filmach widać to, co codziennie tak bardzo nas dotyka, co obecne jest w naszych rozmowach: kryzys wartości, kryzys ekonomiczny, w pewnym sensie także kryzys polityczny. Co ciekawe, są na to wyczulone zarówno filmy najmłodszych twórców (takich jak Grzegorz Jaroszuk, reżyser „Kebaba i Horoskopa”), jak i tych reprezentujących starsze pokolenie (choćby Grzegorza Królikiewicza, który powraca filmem „Sąsiady”). W tej trzynastce nie ma filmu beztroskiego: komedii, która zabierałaby nas poza kwestie społeczne. Stylistycznie panuje większe zróżnicowanie – od thrillera, przez filmy realistyczne, po kino bardzo wizyjne i autorskie (takie jak film Lecha Majewskiego „Onirica – Psie Pole”).
MM: W jednym z pierwszych wywiadów udzielonych po nominacji powiedział Pan, że brakuje Panu w polskim kinie „Polskiego Busa”. Tegoroczne filmy konkursowe zaspokajają tę potrzebę?
MO: Nie do końca. Chciałbym zobaczyć na ekranie współczesną Polskę, Polskę rozwarstwień klasowych, taką, jaką widzę, podróżując właśnie Polskim Busem, między Gdynią a Warszawą i Warszawą a Krakowem. Polskę karczm o egzotycznych nazwach, z niby-strzechami i kostką bazaltową w obejściu. W naszym kraju wciąż zachodzą ciekawe procesy społeczne. Chyba największym zjawiskiem, jakie dotknęło nas w ostatnich 15 latach, jest emigracja – wielki temat, nadal w kinie praktycznie nieobecny. Moim marzeniem jest więc zobaczyć na polskim ekranie to, co widzę na polskiej ulicy. Z jednej strony galerię handlową, z drugiej – budkę z kebabem. I ludzi: tych, którzy udają klasę średnią, a także tych, którzy nawet nie mają pieniędzy, żeby ją udawać.
MM: W tej sekcji w tym roku pokazywane jest „Polskie gówno” – od dawna zapowiadany film Tymona Tymańskiego i Grzegorza Jankowskiego, musical będący paszkwilem na polską branżę muzyczną.
MO: Dla tego filmu można by właściwie stworzyć osobną kategorię. I to nie tylko ze względu na jego musicalową konwencję, która nie jest u nas prawie w ogóle stosowana. Ten film ma w sobie wszystko to, co idzie za osobowością twórczą Tymona Tymańskiego. I myślę, że reakcja na „Polskie gówno” zależy właśnie od tego, jak reagujemy na Tymańskiego. Ja jestem jego fanem, więc uważam ten film za ciekawą propozycję, mimo jego, nazwijmy to, rozchełstania i szaleństwa. Jest tam trochę satyry, trochę świetnych piosenek i oczywiście mnóstwo wulgaryzmów. Ale Tymon Tymański zmienia wulgaryzmy w poezję, więc to działa. Mogę zdradzić, że od kiedy tylko wystartował internetowy system rezerwacji biletów, ten film cieszył się największym powodzeniem wśród widzów.
MM: Dowartościowuje Pan też Konkurs Młodego Kina – wprowadzając do niego ostrzejszą selekcję i przenosząc go do bardziej eksponowanego Teatru Muzycznego. Trzy lata temu konkurs etiud studenckich zastąpił w Gdyni konkurs kina niezależnego, wtedy przeżywającego wyraźny kryzys. Jaki jest Pana pomysł na te sekcje?
MO: To zagadka, z którą się borykam i która bierze się z zamglonej definicji kina niezależnego. Moim zadaniem na następny rok jest jej doprecyzowanie, na razie zachowałem poprzednią formułę. Przegląd Kina Niezależnego łączy produkcje z różnych biegunów. Są w nim też filmy wyreżyserowane przez absolwentów szkół filmowych – profesjonalnych reżyserów, powstające jednak poza oficjalnym obiegiem finansowania, dzięki niezależnej produkcji. Rodzi się jednak uzasadnione pytanie, czemu filmy z Przeglądu Kina Niezależnego nie mogą konkurować z tymi z Konkursu Młodego Kina. Z kolei w Konkursie Młodego Kina podoba mi się to, że przeradza się on w pojedynek szkół filmowych, reprezentowanych przez swoich absolwentów – można sprawdzić, która z nich wyznacza kierunek.
MM: Od kilku lat na festiwalu w Gdyni były pokazywane stare polskie filmy, w ramach sekcji „Czysta klasyka”. Pan sięga jeszcze dalej, po „Skarby kina przedwojennego”.
MO: Sekcja „Skarby kina przedwojennego” wzięła się z mojej miłości do starego kina. Zawsze bolało mnie to, że kino przedwojenne jest trochę niedocenione. A uważam, że to był jedyny czas, kiedy mieliśmy system producencki i gwiazdorski – coś na kształt Hollywoodu. Dobrze nazwał to Marcin Adamczak, który wykładał przed tymi pokazami: to była taka Atlantyda, zaginiona kraina. Nie ma już powrotu do tamtej Polski i tamtego kina, ale ono jest zachowane jak w bursztynie – właśnie w tych filmach. Warto je zobaczyć, warto zobaczyć aktorów, ówczesne gwiazdy scen kabaretowych, teatralnych. To czysta radość, zaprawiona oczywiście goryczą, bo świadomość tego, co się stało ze światem, który widzimy na ekranie, jest porażająco smutna. Ale jeżeli będziemy rozmawiać o kinie współczesnym w próżni i zawieszeniu, to równie dobrze możemy w ogóle nie rozmawiać. Wszystko ma swoje korzenie – i na tę ciągłość, świadomość historyczną chciałem zwrócić uwagę w tegorocznym programie.
MM: Na koniec: podobno zakłada się Pan już o to, że „Ida” otrzyma Oscara w kategorii filmu nieanglojęzycznego.
MO: Jestem tego pewien. Nie ma w tym roku faworyta, który byłby mocniejszy od „Idy”. Oczywiście Turcja na pewno będzie mocno promowała „Zimowy sen” – film, który otrzymał Złotą Palmę w Cannes. Ale, po pierwsze, filmy, które dostają Złotą Palmę, prawie nigdy nie otrzymują Oscara. A po drugie, ten film wejdzie do amerykańskich kin o wiele później niż „Ida”. „Ida” zbiera w Stanach energię i pozytywną recepcję od wielu miesięcy. Ma fantastyczny wynik finansowy i reputację krytyczną, której może jej pozazdrościć każdy film, nie tylko „obcojęzyczny”. Myślę więc, że będzie podobnie jak z „Wielkim pięknem” – „Ida” zostanie faworytem i wygra. Założyłem się już o to z wieloma osobami i myślę, że te zakłady mnie nie zrujnują. Wręcz przeciwnie.
MM: Jak rozumiem, to racjonalna kalkulacja. W końcu to nie kto inny jak Pan napisał na Facebooku – wbrew dominującemu entuzjazmowi polskiej krytyki – że „Ida” to film, który się unosi, ale nie jest w stanie wzlecieć.
MO: Moja opinia o filmie jako krytyka jest w tym momencie nieważna. Oczywiście, miałem swoje zdanie – i wyraziłem zarówno swoje uznanie, jak i zastrzeżenia wobec filmu Pawlikowskiego – ale w momencie, kiedy zostałem wybrany dyrektorem artystycznym festiwalu w Gdyni, zobowiązałem się nie wyrażać swoich krytycznych opinii o polskich filmach. Mówiąc jednak w kategoriach spekulacji oscarowej, jestem przekonany, że ten film zwycięży.