Co dać w prezencie miłośnikowi kina, jeśli samemu nie jest się znawcą tematu? Pomoże nasza redakcyjna koleżanka, specjalistka od wielkiego kina Iwona Borawska, która poleca na Gwiazdkę płyty z najciekawszymi filmami roku.
„Noe. Wybrany przez Boga” (USA 2014, reż. Darren Aronofsky)
Biblijne fantasy? Czemu nie! Tym bardziej, że reżyser Darren Aronofsky (m. in. „”Pi”, „Źródło”, „Czarny łabędź”) lubi łączyć silne emocje z mistyką, gnozą i swoistym wizjonerstwem. Tym razem może trochę i obniżył loty, czytając Biblię przez Tolkiena, ale honor ocalił stawiając na pierwszym miejscu fantastycznej wizji świata sprzed potopu dylemat Dobra i Zła. Grany przez Russela Crowe Noe wie, że jest wybrany przez Boga, ale wybór ten interpretuje na swój sposób.
Ludzkość, podzielona na potomków Kaina i Seta, czyli morderców/kanibali i łagodnych wegetarian, jest w gruncie rzeczy cała skażona złem. Czy wobec tego ktokolwiek zasługuje na ocalenie? „Przedpotopowy” dramat rodzinny zrealizowany z dużym rozmachem (lepiej to oglądać w kinie, ale można i na DVD), z udziałem gigantów, zwierząt i oczywiście ogromnej arki. A przy okazji daje do myślenia, jak to jest z tą ludzką naturą.
„Niebo istnieje… naprawdę” (USA 2014, reż. Randall Wallace)
Nie trzeba od razu uwierzyć, ale czemu nie zobaczyć jak to jest, kiedy 4-latek wraca do rodziny po wizycie w Niebie? Historia ponoć prawdziwa i jako taka opisana w bestsellerowej książce, ale film nie namawia wcale do naiwnej wiary. W końcu ojciec chłopca jest pastorem (znakomita rola Grega Kinnear’a) i na co dzień opowiada wiernym o swoich zmaganiach z cierpieniem, zwątpieniem, niedostatkiem. To właśnie rewelacje syna o mało nie pozbawią go stanowiska – usłyszy nawet zarzut, że chce ludziom z głów rozumy powyjmować i wstawić w to miejsce Biblię.
To był Colton w tym Niebie czy nie był? Jakie oczy ma Jezus? Kiedy śmieją się Anioły? Jak można być jednocześnie pastorem, monterem drzwi garażowych, trenerem, strażakiem, mężem i ojcem? Czy warto pod choinką z rodziną obejrzeć taki właśnie film? Ja bym chętnie obejrzała, tym bardziej, że znajduje się w nim też wskazówka, czym jest Niebo. Naprawdę. Nawet jeśli się nie wierzy nic a nic.
„Gwiazd naszych wina” (USA 2014, reż. Josh Boone)
Są młodzi i niebawem umrą – jak Romeo i Julia. Tylko, że oni o tym wiedzą od dawna. To znaczy od dziecka. I nawet jeśli ciągle mają nadzieję, los w postaci raka nie daje o sobie zapomnieć. Czy zdążą spełnić swoje największe marzenie? Czy pozostawią po sobie jakiś ślad? Myślą o tym oboje, jak każdy z nas, tylko w przyspieszonym tempie, bo muszą to wszystko załatwić jeszcze zanim wejdą w dorosłość.
To romans i dramat psychologiczny w jednym, z bardzo sympatycznymi bohaterami, nad którymi płaczemy tym rzewniej, im mniej czasu pozostaje im na miłość, życie … i w ogóle do końca filmu. Nie brak też akcentów komediowych, bo młodzi są inteligentni, oryginalni i nie pozbawieni poczucia humoru. Dzięki nim łatwiej przestać się użalać nad swoją własną niedolą i spojrzeć na życie, które – długie czy krótkie – składa się z nieskończonej ilości chwil. Każda może być „spełnieniem marzeń”, prawda?
„Kraina lodu” (USA 2013, reż. Chris Buck, Jennifer Lee)
To po prostu przebój i wiedzą o tym wszystkie dzieci. Dorośli pewnie też, bo film dostał Oskara i Złotego Globa. Powinowactwo z „Królową śniegu” H. Ch. Andersena (na co powoływali się twórcy) jest co prawda śladowe, ale i tu miłość roztopi w sercu okruch lodu, a mróz i śnieg będą zarazem śmiertelnie groźne i fascynujące. Radosnym dywagacjom rodziców pozostawiam problem, dlaczego głównymi bohaterkami tej miłości są dwie kobiety (inna sprawa, że siostry) a faceci (nie licząc bałwanka) wypadają na ich tle dosyć słabo. Nie za bardzo też lubię w bajkach elementy kina akcji oraz katastrofy (koniec świata połączony z morderczym pościgiem), ale rozumiem, że dziś nawet młody widz musi mieć od razu wszystko co lubi i jeszcze przy okazji coś pogryzać. Chylę jednak czoła przed bałwankiem Olafem (z uroczym dubbingiem Czesława Mozila) i przed reniferem Svenem, godnymi następcami osiołka ze Shreka, a przy okazji przed tym bacą, co lepiej, żeby nie wstawał… Nie no, przyznaję – księżniczka Anna też jest urocza, łobuzersko zanimowana, dowcipna i dzielna, czego wszystkim rodzicom na te święta życzę. I tyle lodu!
„Wielkie piękno” (Francja, Włochy 2013, reż. Paolo Sorrentino)
Wielki Rzym, przesycony życiem bohater – intelektualista, artystyczna bohema z najwyższej europejskiej półki. Obrazy jak u Felliniego, bezbożny kościół i wierzące flamingi, znikająca żyrafa, umierająca kochanka, umierający bohater i niekończące się dialogi. Perwersja i wyuzdanie. Oniryczna wędrówka po dachach i katakumbach Wiecznego Miasta.
Kino, które nie wstydzi się być blisko sztuki, choć potrafi obśmiać kabotyński performance. Niby nowe – a jakby retro przez powrót do dawnych form i dawnego piękna. Warto je mieć na półce i jak wirtualny obraz co jakiś czas uaktywniać, tak dla kontemplacji. No a poza tym to zdobywca Oskara.
„Ida” (Polska 2013, reż. Paweł Pawlikowski)
Jaka jest, każdy widział. Nie widział? To może pora zobaczyć? Zanim dostanie/nie dostanie Oskara czy Złotego Globa? Zanim każdy już powie, co o niej myśli i że go zachwyca? Bo teraz chyba już wszystkich zachwyca. Jednym zdaniem: piękny obraz, szlachetny, wysmakowany i mocny, a zarazem sentymentalna podróż w lata 60 i w czasy, kiedy kino było sztuką, a polskie kino sztuką na miarę światową.
Iwona Borawska/mat