Cichy, pełen wspaniałych ujęć, poruszający problematykę wyobcowania. W tych krótkich słowach można opisać Intruza w reżyserii Magnusa von Horna. Ta jedna z ostatnich festiwalowych premier wymagała od widzów pełnego skupienia.
Film Magnusa von Horna to opowieść o Johnie (debiutujący Ulrik Munther), nastoletnim chłopcu, który wychodzi z poprawczaka. Wraca w rodzinne strony z nadzieją na rozpoczęcie nowego życia. Nie zostało jednak nic, co można byłoby naprawić. Dawni przyjaciele odwracają się od Johna, a rodzina traktuje go jak intruza. Świat głównego bohatera kurczy się z każdym kolejnym dniem.
– Ludźmi na całym świecie rządzą te same instynkty. Nawet Szwedzi, mający bardzo restrykcyjne normy społeczne, nie potrafią tak naprawdę dać człowiekowi drugiej szansy, mówiła po seansie studentka była studentka filologii szwedzkiej Marta Jankowska. – Podoba mi się proste przesłanie tego filmu. Reżyser pokazuje, że po pewnych wydarzeniach karą jest po prostu życie, dodaje.
Intruz to kolejne dzieło, które rezygnuje z dialogów na rzecz bardziej subtelnych środków wyrazu. Historię zarysowują pełne niedopowiedzeń, krótkie wymiany zdań i spojrzenia. Widz sam uzupełnia lukę. Z każdą minutą emocje tłumione przez bohaterów narastają. W kulminacyjnym momencie znajdują ujście. Oczyszczenie jest tylko pozorne – nie ma już możliwości naprawienia wyrządzonych szkód. Za stronę wizualną odpowiadał Łukasz Żal, nominowanego do Oscara za zdjęcia do Idy Pawła Pawlikowskiego. Surowe, pełne przejmującego chłodu skandynawskie krajobrazy są cichym tłem dla psychologicznych rozgrywek głównych postaci. Statyczna kamera potęguje wrażenie klaustrofobii.
Ciekawym zabiegiem jest ujawnienie widzom prawdy o przestępstwie, które popełnił John prawie pod koniec filmu. Magnus von Horn nie stosuje retrospekcji, nie buduje opowieści na wspomnieniach. Przeszłość głównego bohatera towarzyszy mu na każdym kroku. Karą za winy nie jest pobyt w zakładzie poprawczym, ale społeczne wykluczenie i świadomość piętna, które już na zawsze zostało wpisane w życie Johna.
Słabą stroną obrazu von Horna jest jego długość. Napięcie tak skrupulatnie budowane narastającymi emocjami ulatuje podczas kolejnej przydługiej sceny. Krótki metraż byłby treściwszy, dynamiczniejszy, a co za tym idzie byłby bardziej interesujący dla odbiorców. – Kilka razy zastanawiałem się, kiedy akcja pójdzie w końcu do przodu. Czas zdecydowanie działał na niekorzyść Intruza, komentował po seansie jeden z widzów Marek Potocki.
Magnus von Horn poszedł odrobinę za daleko w pragnieniu nadania swojemu dziełu poetyckiego wydźwięku. Warto jednak bliżej przyjrzeć się temu szwedzkiemu twórcy. Jego Intruz to cichy film o konsekwencjach życiowych porażek i o tym, że najcięższe kary wymierza samo życie.