Elżbieta Dzikowska to człowiek instytucja. Znana jest przede wszystkim z serii programów podróżniczych „Pieprz i Wanilia”, które prowadziła z mężem Tonym Halikiem. Para zrealizowała także około trzystu filmów dokumentalnych z całego świata. Po śmierci partnera w 1998 roku podróżniczka postawiła na Polskę i stworzyła program „Groch i Kapusta”. Pięć lat później otwarto Muzeum Podróżników im. Tony’ego Halika w Toruniu, gdzie znajduje się biżuteria etniczna z różnych zakątków świata. Od 13 maja można ją podziwiać także w gdańskim Muzeum Bursztynu, gdzie zorganizowano wystawę także z fotografiami autorstwa podróżniczki.
Anna Michałowska: Mówi się: „Matka Polka”. Mówi się też, że matka kocha najbardziej. Przez wiele lat obserwowała Pani, jak dziećmi zajmują się kobiety w Etiopii, Chinach czy Wenezueli. Jak tam wyglądają relacje matka-dziecko?
Elżbieta Dzikowska: Dziecko jest bliżej matki niż w Polsce. Prawie do czwartego roku życia jest na jej plecach, blisko jej ciała. Praktycznie się nie rozstają. Nie ma żadnych przedszkoli ani żłobków, matka jest jedynym i pierwszym kontaktem ze światem. Zabiera dzieci ze sobą i do pracy w polu i na targ. Wydaje mi się, że dziecko jest bardziej z matką związane.
To jaką rolę w takim razie pełni ojciec?
Na ogół to mama zajmuje się dzieckiem. Tata zdobywa pożywienie, uprawia rolę, zajmuje się hodowlą zwierząt. Matka jest odpowiedzialna za ognisko domowe i wychowuje dzieci. W Chinach w plemieniu Mosuo panuje matriarchat. Tatuś jest wujkiem. Jeżeli się nie sprawdzi, mamusia wywiesza jego czapkę za drzwi i mówi „do widzenia”. Dziecko na pewno w takim wypadku zostanie z mamą. To ona jest zawsze najważniejsza.
Czy to możliwe, że Elżbieta Dzikowska nie lubi podróżować?
Można tak powiedzieć. Lubię cel i to do niego dążę. Droga jest po prostu docieraniem do tego celu, do jego poznania.
Co zrobić, by droga także była ciekawa?
Nie zawsze się da. Jeżeli na przykład leci się samolotem, może być trudno. Bardzo boję się turbulencji i taka droga jest dla mnie nieprzyjemna. Z kolei kiedy jestem w Etiopii i muszę dojechać do doliny rzeki Omo, to po drodze może zdarzyć się wiele ciekawych rzeczy. Takie wyprawy bardzo lubię, bo mają znaczenie poznawcze.
Pani pierwsza podróż chyba nie była udana?
Po czwartym roku sinologii na Uniwersytecie Warszawskim wysłano mnie do Chin. Bardzo chciałam nauczyć się chińskiego. Niestety, czasy były takie, że podróż samolotem trwała dwa dni z noclegiem w Nowosybirsku. Marzyłam o tym, żeby już nigdy nie wsiąść do żadnego samolotu. Oczywiście tak się nie stało.
Jak się studiuje mając szesnaście lat?
Chciała Pani kiedyś mieszkać w Chinach?
Ciężko mówić to dzisiaj, kiedy Chiny to już zupełnie inny kraj. Pełno tam nowoczesnych samochodów, każdy Chińczyk ma komórkę, nawet jeśli nie umie czytać. To niezwykle ciekawe państwo, ma wielką przeszłość. Kiedy nasi przodkowie byli jeszcze w puszczy, Chińczycy stworzyli już bardzo wysoką kulturę. Mieszkać bym tam jednak nie mogła, bo nigdzie poza Polską nie widzę mojego domu.
Podczas podróży była pani dziennikarzem, fotografem, pilotem. Jak połączyć te funkcje?
Robiłam wszystko, co było trzeba. Teraz wysyła się dziennikarzy w wiele miejsc, ale też zaopatruje w różne narzędzia. Musiałam zajmować się wszystkim sama. Na początku byłam dziennikarzem do spraw Chin w miesięczniku „Chiny”, potem znalazłam się w „Kontynentach”, gdzie powierzono mi dział Ameryki Łacińskiej. Nie miałam o Ameryce pojęcia. Powiedziano mi, że nikt nic o tym nie wie. Po kilku latach stałam się specjalistą. Kiedy wyjechałam do Meksyku, nie umiałam też fotografować. Wzięłam aparat, pokazano mi jak się zakłada filmy. Kiedy wróciłam, tylko dziesięć procent nadawało się do publikacji. Teraz wydaje mi się, że robię artystyczne zdjęcia i mam nawet wystawy.
Jest recepta na dobre zdjęcie podróżnicze?
Najważniejsze jest, by nasz obiekt zainteresowania nie pozował. Trzeba uchwycić jego naturalną pozycję. Zdjęcia muszą być naładowane emocją. Inaczej nie ma właściwego odbioru. Poruszenie twórcy trzeba przekazać odbiorcy i to jest najważniejsze w sztuce.
Po programie „Pieprz i Wanilia”, przyszedł czas na „Groch i Kapustę”, czyli to co nasze, tutejsze, przaśne. Chciałabym, żeby Polacy zainteresowali się własnym krajem. Wydaję teraz drugi tom książki „Polska znana i mniej znana”. Kiedyś świat był zamknięty. Teraz wystarczy mieć zdrowie, pieniądze i czas, żeby wyjechać gdziekolwiek na świecie, więc Polska została trochę na uboczu. Promuję nasz kraj, bo jest naprawdę ciekawy i piękny.
Ulubione miejsce w Polsce to…?
Oczywiście Bieszczady. Jestem honorowym obywatelem Ustrzyk Górnych, które liczą stu mieszkańców razem z pracownikami Bieszczadzkiego Parku Narodowego. To jedno z najpiękniejszych, jeszcze niezadeptanych, dzikich miejsc w naszym kraju. Serce mam podzielone, bo chciałabym, żeby mieszkańcy mieli z czego żyć i żeby Polacy poznali ten zakątek, a z drugiej strony, żeby go nie zadeptali.
Czy Elżbieta Dzikowska była kiedyś na wakacjach all-inclusive?
Dwa lata temu byłam na takim „wypoczynku” w Sharm el-Sheikh. To był długi tydzień. Strasznie się wynudziłam. Może dwa dni polegały na wycieczkach. Byliśmy na Półwyspie Synaj, była też wycieczka podmorska, ale już nigdy tego nie powtórzę. Chyba się do tego nie nadaję.
Najlepiej. Podróżowałam sama jako dziennikarka przez kilkanaście lat. Później jeździliśmy z mężem i to było cudowne. Tony był świetnym organizatorem, a jednocześnie ulegał moim zachciankom. Zawsze pytał, gdzie chciałabym pojechać. No to wsiadaliśmy i jechaliśmy. Teraz jeżdżę z przyjaciółmi, bo samotna podróż jest bardzo smutna. Nie ma z kim jej przeżywać i potem wspominać.
Biżuteria, którą przywozi Pani z podróży to nie tylko ozdoba…
To przede wszystkim amulet. Mam na sobie naszyjnik ze skały Lapis Lazuli. Podobno ma zapewniać dobry sen. W moim przypadku to się chyba nie sprawdza. Zbieram biżuterię nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla Muzeum Podróżników im. Tony’ego Halika w Toruniu, które ma największy zbiór biżuterii etnicznej w Polsce. Część biżuterii i moich zdjęć z Etiopii jest teraz także w Muzeum Bursztynu w Gdańsku.
Podróże, książki, programy, wystawy. Skąd w tym wieku czerpać siłę?
Nie czuję się seniorką. Starość to stan umysłu. Niezależnie od wieku, czuję się młodą kobietą. Jest jeszcze wiele miejsc, które chciałabym odwiedzić. We wrześniu wybieram się na Papuę Nową Gwineę na coroczny Festiwal SingSing. Zbiera się tam ponad sto plemion w tradycyjnych strojach i ozdobach. Po prostu muszę to zobaczyć i sfotografować.