Były chwile grozy i obawy, czy pogoda nie zepsuje znakomitej zabawy, ale ostatecznie pierwszy dzień Open’era można uznać za udany. Zarówno pod względem aury, jak i doznań muzycznych. Scenę główną otworzył koncert brytyjskiego rapera występującego pod pseudonimem Skepta. Gwiazda popularnej na Wyspach muzyki grime zastąpił odwołanego w niemal ostatniej chwili Maca Millera. Dla wielu fanów rytmicznych brzmień była to naprawdę dobra zmiana, bo Skepta to wielka marka na światowym rynku muzyki. W swoim zdecydowanie za krótkim, bo zaledwie 40-minutowym występie, zaprezentował przekrój twórczości z obowiązkowym hitem „Shutdown”. Idealne na rozgrzewkę przed intensywnym dniem.
ŚWIETNY WYSTĘP PRZERWANY ULEWĄ
O 19:00 scenę główną opanowali Brytyjczycy z The Last Shadow Puppets. Miles Kane i Alex Turner to niekwestionowane gwiazdy, które wcale nie wchodziły sobie na scenie w paradę. Wokalista Arctic Monkeys przejął na siebie rolę wodzireja, elektryzującego publikę swoim tańcem i zachowaniem godnym legendarnego Micka Jaggera. Kane z kolei był głównodowodzącym całego zespołu, w którym oczywiście nie zabrakło smyczków. Świetny, równy występ. Szkoda, że przerwany przez ulewę.
Ciemne chmury, jakie nadciągnęły nad lotnisko w Kosakowie zwiastowały to, co najgorsze dla festiwalowicza: w pewnym momencie wszyscy zaczęli szukać schronienia przed burzą. Na szczęście – z dużej chmury mały, choć intensywny deszcz i już po paru minutach mieliśmy okazję oglądać przepiękną, wyraźną tęczę górującą nad polem festiwalowym. Potem już musiało być dobrze.
NIEDOCENIONA PJ HARVEY
I było. Między innymi za sprawą niezwykłej PJ Harvey, która pod sceną namiotową zgromadziła tak ogromną liczbę osób, że organizatorzy powinni pluć sobie w brodę, iż nie zdecydowali się na zaplanowanie jej występu na scenie głównej. PJ zaprezentowała dawkę swojej bardzo bogatej twórczości, dając „pograć” wszystkim członkom licznego zespołu towarzyszącego jej na scenie. Dzięki temu jej występ był prawdziwą muzyczną ucztą. Szkoda, że – z konieczności – oglądaną przez wielu na telebimie bądź na szarym końcu namiotu.
Gdzieś pomiędzy wielką PJ Harvey a gwiazdą dnia pierwszego, czyli Florence Welch pojawiły się panie z Savages. Ich występ na Alter Stage był gratką dla tych, którzy postanowili się choć na chwilę zatrzymać przy scenie. Ogromny power płynący z sekcji rytmicznej, charyzmatyczna wokalistka, ciekawy dobór kompozycji – tego dnia przydało się trochę punkowej energii.
GWÓŹDŹ PROGRAMU
I wreszcie Florence. Czerwonowłosa wokalistka – było to wiadome od początku – przyciągnęła pod scenę największą liczbę osób. Pole festiwalu zaroiło się od wianków i brokatu, czyli obowiązkowego wyposażenia fanek piosenkarki. Koncert Florence & The Machine był dokładnie taki, jakiego oczekiwała zgromadzona na nim publiczność: wszystkie największe hity („Shake it up”, „Ship to wreck”, „Rabbit heart”), natchnione monologi Florence Welch, świetny kontakt na linii wokalistka-publiczność i dobre brzmienie zespołu. Może zabrakło trochę pozawokalnej wirtuozerii, ale i tak Florence & The Machine udźwignęli ciężar bycia gwiazdą wieczoru.
Pierwszy dzień Open’era wypadł bardzo udanie. Duża frekwencja, sprawna organizacja, wesołe miny festiwalowiczów. Do minusów można zaliczyć kuriozalnie krótki występ Skepty, umieszczenie PJ Harvey na zbyt małej scenie, a także złe rozłożenie scen z DJ-ami. Bywało, że podczas koncertów na głównej scenie, basy z sąsiednich scen DJ-skich zagłuszały spokojniejsze utwory. A to melomanów może zdenerwować.
Czekamy na czwartek!
Maciej Bąk/mili