Czerwień papryczek z Red Hot Chili Peppers i premiera… biało-czerwonej strefy kibica [2 DZIEŃ OPEN’ERA]

Kolor czerwony dominował w drugim dniu Open’era. Bo czerwone i gorące są papryczki z Red Hot Chili Peppers, czyli bezapelacyjnej gwiazdy wieczoru. Czerwień – oczywiście razem z bielą – to barwy polskiej reprezentacji rozgrywającej tego dnia ćwierćfinał z Portugalią. Publiczność festiwalowa nosiła się więc z dylematami sportowo-muzycznymi. Co nie przeszkodziło w doskonałej zabawie.

Dzień otworzyła polska formacja Kamp!, która z roku na rok wzbija się coraz wyżej ku międzynarodowej karierze. Dość powiedzieć, że łatwo było na ich koncercie spotkać obcokrajowców, którzy znali już ich twórczość i mocno im kibicowali. Na swoim występie Kamp! potwierdził klasę. Mimo wczesnej pory (17:30) było energetycznie, tanecznie i – co ważne – inaczej niż na płytach. Trio potrafi bowiem pozwolić sobie na dalece posuniętą improwizację, co na żywo daje znakomity efekt.
 
KAMP! NA POCZĄTEK

Słoneczne brzmienia Kamp! w znakomity sposób odgoniło chmury, które zmoczyły nieco festiwalowiczów wczesnym popołudniem. To stworzyło idealne warunki do słuchania formacji Foals, która powróciła na Open’era po niefortunnym występie sprzed dwóch lat (wtedy pod sceną była garstka osób, bo w trakcie koncertu szalała ulewa). Tym razem Foals miało okazję zagrać dla ogromnej liczby widzów. Wykorzystali swoją okazję idealnie. Rozpoczęli agresywnie, rockowo, a potem skakali od eterycznych kawałków jak „Spanish Sahara” po skoczne, taneczne numery jak „My number”. Warto do tego dodać znakomity kontakt wokalisty z publicznością i dobrą formę muzyków całej formacji. Foals, poprzedzający Red Hot Chili Peppers, byli strzałem w dziesiątkę.

BIAŁO-CZERWONI KONTRA RED HOT CHILI PEPPERS

Przed pojawieniem się gwiazdy wieczoru, premierę miała… zaimprowizowana scena, jakiej Open’er jeszcze nie widział. Była to strefa kibica, która przyciągnęła potężną liczbę ubranych na biało-czerwono fanów sportu. Dla nich na kilkadziesiąt minut muzyka przestała się liczyć. Najwięcej na tym straciła Maria Peszek. Jej koncert odbywał się po sąsiedzku na Tent Stage i to stamtąd mnóstwo osób poszło kibicować Polakom. Atmosfera była świetna, choć po pierwszej połowie tłum zaczął się przerzedzać.
 
O godzinie 22:00, wraz z gwizdkiem rozpoczynającym drugą połowę meczu, na scenie głównej pojawili się oni – Red Hot Chili Peppers. Gwiazda tegorocznej edycji Open’era, zespół wypełniający stadiony, światowa marka, będąca w wysokiej płytowej formie od lat. Ten koncert nie mógł się nie udać. Anthony Kiedis i jego koledzy postanowili usatysfakcjonować publikę wszystkimi wielkimi hitami – m.in. „Around the world”, „Californication”, „Otherside”, „Can’t stop”. Te utwory przeplatali nowymi piosenkami, które na żywo brzmiały znakomicie. Wydaje się, że nawet lepiej niż ograne już jednak hity. Ze sceny kipiało energią. Ogromny tłum skakał jak mu charyzmatyczny basista Flea kazał (co robić, jeśli amerykański muzyk śpiewa ze sceny „Polska, Biało-Czerwoni!”), dominowały uśmiechnięte miny. Tylko może się wydawać, że Foals, dysponujący przecież mniejszym arsenałem hitów, energii wytworzyli jednak więcej.

ELEKTRONIKA GÓRĄ
 
Kto zachował jeszcze siły po koncercie Red Hot Chili Peppers, miał okazję spożytkować je na koncercie M83. Swego czasu formacja występowała na małej scenie w namiocie, teraz urosła do rangi megagwiazdy zamykającej drugi dzień festiwalu. Szczególnie początek koncertu, z bardzo mocnymi dźwiękami shoegaze połączonego z elektroniką, zrobił na widzach ogromne wrażenie. W dalszej części występu można było usłyszeć nieco bardziej popowe brzmienia, głównie za sprawą wokalistki, która przejęła w pewnym momencie pałeczkę. Jednak skomasowanej w występie M83 energii nie było jak zniweczyć.
 
Najwytrwalsi doczekali się koncertu Caribou. Dan Snaith i jego koledzy zaprezentowali raz to kameralne, raz to mocne show, oparte na elektronicznych brzmieniach połączonych z żywymi instrumentami i spokojnym, tonującym wszystko głosem lidera Caribou. Albumowa długość utworów była rozszerzana nawet dwukrotnie, choć miało się wrażenie, że niektórych – zapewne tych najbardziej zmęczonych – występ Dana Snaitha po prostu uśpił.
 
To był osobliwy dzień. Rozpoczął się ulewą. Potem popłoch wywołał pożar jednego z foodtrucków. Następnie teren festiwalu przeżył oblężenie fanów Red Hot Chili Peppers, którzy przyblokowali na pewien czas bramki wejściowe. Gwiazdy stanęły jednak na wysokości zadania i dzień drugi festiwalu Open’er możemy uznać za bardzo udany.

Maciej Bąk/puch

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj