Zjednoczone Stany Miłości – o miłości, która nie nadejdzie [RECENZJA]

Srebrny Niedźwiedź za scenariusz na tegorocznym Berlinale, nagroda dla najlepszego reżysera i najlepszej aktorki na Valetta Film Festival 2016 i liczne wyróżnienia. Zjednoczone Stany Miłości w reżyserii Tomasza Wasilewskiego zdobyły już uznanie zagranicą. Teraz twórca musiał zmierzyć się z gdyńską widownią podczas 41. FFG.  Początek roku 1990. U schyłku PRL, w jednych z szarych miejskich blokowisk splatają się historie czterech kobiet – młodej matki, która szuka w małżeństwie utraconej namiętności (w tej roli Julia Kijowska), dojrzałej nauczycielki (Dorota Kolak), ulegającej fascynacji sąsiadką, lokalną królową piękności (Marta Nieradkiewicz) i dyrektorki szkoły (zgranej przez Magdalenę Cielecką) uwikłanej w romans z ojcem jednej ze swoich uczennic. Każda z nich poszukuje miłości, która dawno już się wypaliła.

BOHATERKI ŻYJĄ W KLATKACH

Martyna Jakubowicz śpiewała, że „w domach z betonu nie ma wolnej miłości”. Nie ma też marzeń, bliskości i wzajemnego szacunku. Bohaterki Zjednoczonych Stanów Miłości są niczym rajskie ptaki hodowane przez jedną z bohaterek. Żyją w klatkach utkanych z własnych zahamowań. Ich marzeniami zawładnęło niemal desperackie pragnienie bliskości i poczucia bezpieczeństwa. Wydaje się, że ta wewnętrzna niemoc jest nie do pokonania. Rzutuje na teraźniejszość i niszczy marzenia o jaśniejszej przyszłości. Do końca życia będą pokutować za przeszłe życiowe wybory. Co najważniejsze, są tego świadome.

Minimalizm środków, ponure krajobrazy, przepełnione szarością szerokie kadry, nienachalna muzyka – to elementy tworzące tło prostej opowieści o przejmującej samotności. Tu główne role grają emocje. Zdradzają je drobne gesty, mimika, niezdecydowane ruchy. Duża w tym zasługa utalentowanych aktorek. Każda z nich stapia się ze swoją postacią. Ekranem władają jednak dwie – Julia Kijowska oraz Dorota Kolak, która po raz kolejny udowadnia, że jest jedną z najlepszych polskich artystek. Doskonale poprowadzone role kobiece nie przysłaniają wad obrazu Wasilewskiego. Tych jest niestety wiele.

MIAŁ BYĆ PROSTY OBRAZ, JEST WYSZUKANA MELODIA

Polskie kino lubuje się w brzydocie i smutku. Wasilewski nie próbuje tego zmieniać. Delikatne, niemal poetyckie tło kontrastuje z mocnymi scenami. Długie sekwencje nużą. Reżyser prowadzi widzów niemal za rękę, jak gdyby bał się, że jego zamysł może zostać niezrozumiany. Te obawy i niezdecydowanie widoczne jest na ekranie. Utracona zostaje naturalność, a obraz staje się przytłaczający. Z każdym kolejnym ujęciem potęguje to poczucie obojętności, które pozostaje z widzem także po zakończonym seansie.

Zjednoczone Stany Miłości mogły być prostym obrazem cierpienia zamkniętego w czterech ścianach i drodze do oczyszczenia. Stał się jednak wyszukaną melodią, w której słychać zbyt wiele fałszywych nut.

Joanna Borowik

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj