Walentynki w gdańskim Starym Maneżu upłynęły pod znakiem muzyki Genesis. W klubie na terenie garnizonu wystąpił Ray Wilson – były wokalista legendarnej brytyjskiej formacji.
Na chwilę przed koncertem sala koncertowa w Starym Maneżu była wypełniona po brzegi. Kilka minut po 20:00 na scenie zameldowali się muzycy z Rayem Wilsonem na czele. Po gorącym powitaniu przez widzów zespół zaczął swój występ od „No Son Of Mine”, przeboju Genesis z początku lat 90. Od samego początku Wilson czarował czystym głosem a instrumentaliści swoją grą. Bardzo dobrze gitarowymi partiami gitarowymi dzielili się Steve Wilson, brat Raya oraz Ali Ferguson, którzy grali na gitarach elektrycznych oraz akustycznych (niekiedy dwunasto-strunowych). Sam Ray Wilson również akompaniował sobie na gitarze przez większość koncertu. Nieco bardziej z tyłu byli inni muzycy, którzy wychodzili na przód sceny zagrać partie solowe saksofonu czy skrzypiec.
Ray Wilson zaprezentował utwory z różnych okresów swojej kariery oraz wielkie przeboje Genesis, śpiewane w oryginale przez Phila Collinsa. Kolejnym w stawce utworem Genesis był rytmiczny „That’s All”, w którym wokalista nawiązał bardzo dobrą interakcję z publicznością. Piosenki zespołu, który przyniósł Wilsonowi międzynarodową sławę spotykały się z najcieplejszym przyjęciem widzów. Bardzo duże emocje wywołały „Another Day In Paradise”, „Another Cup Of Coffee”, nostalgiczny „Ripples” czy „Land of Confusion”, w którym kierując publicznością śpiewającą refreny mógł poczuć się niczym dyrygent.
Nie zabrakło również utworów z dwóch znakomitych albumów wydanych przez wokalistę w zeszłym roku. W repertuarze koncertu znalazły się „Calvin and Hobbes” z albumu „Makes Me Think Of Home” oraz tytułowy utwór z akustycznej płyty „Song For A Friend”. Był także „Alone” z albumu „The Next Best Thing”. Z „… Calling All Stations…” (jedynego albumu Genesis, na którym śpiewa Ray Wilson) gdańscy widzowie usłyszeli progresywny „The Divining Line”.
Muzyka, jej nastrój oraz wykonanie miały momentami bardzo intymny charakter, co na pewno sprzyjało klimatowi dnia. Publiczność bardzo żywo reagowała. Spora część piosenek kończyła się owacjami na stojąco, a na wielu z nich część widowni wstawała i śpiewała razem z zespołem.
„11 LAT PÓŹNIEJ ZAMIESZKAŁEM W POLSCE”
Wokalista w trakcie koncertu rzucał różnymi anegdotami. Przypomniał chociażby swój pierwszy występ w Polsce, kiedy to w styczniu 1998 roku zaśpiewał w katowickim Spodku jako frontman Genesis. – 19 lat temu pierwszy raz zagrałem w Polsce, 11 lat później tu zamieszkałem – mówił w swoim ojczystym języku brytyjski wokalista, który od blisko dekady mieszka w Poznaniu. Pod koniec występu zaintonował również „sto lat”, dla Wojtka – młodego widza, który tego dnia obchodził dwunaste urodziny.
Bardzo duże emocje na widowni wywołał hit „Jesus He Knows Me”. Utworem „Mama” Ray Wilson po raz kolejny sięgnął do albumu zatytułowanego „Genesis”. Ciekawy efekt w połączeniu z nieco ciemniejszymi dźwiękami wywołała gra czerwonego i żółtego światła. Po tej piosence muzycy zeszli ze sceny, jednak na krótką chwilę. Nie kazali długo prosić się o bis. Zespół zagrał „American Beauty” z wydanego przed sześciu laty solowego albumu Wilsona „Unfulfilment”. Następnie swoje wokalne 5 minut miał jego brat, Steve. Zaśpiewał „One” z repertuaru U2. Dwugodzinny występ zakończyli dylanowskim „Knocking On Heaven’s Door”.
Kilka minut po koncercie Ray Wilson z częścią zespołu czekał na fanów przy wyjściu z klubu. Po bardzo udanym koncercie podpisywał płyty i fotografował się z fanami.