Restauracja położona w samym sercu historycznego Gdańska, jak się reklamuje – miejsce pełne kolorów, szczęśliwe i twórcze. Tym razem w ramach Przewodnika Kulinarnego RG odwiedziliśmy MONO Kitchen.
MONO Kitchen znajduje się na ulicy Piwnej, vis-a-vis wejścia do Bazyliki Mariackiej. Składa się z dwóch kondygnacji – parteru z barem i kilkunastoma stolikami oraz piwnicy z podium dla zespołu oraz resztą miejsc dla gości. Strefa na parterze z oknami wychodzącymi na kamieniczki przy ul. Kaletniczej czyni z MONO romantyczny, bardzo prywatny lokal, idealny na randkę czy kameralne spotkanie z przyjaciółmi. Nie można tego jednak powiedzieć o miejscach „piwnicznych”. Dochodzące tam jedynie sztuczne światło sprawia, że ta część przypomina raczej pub, a nie wykwitną restaurację.
Dobre wrażenie od samego wejścia robi obsługa. Kelner wskazuje stolik, sprawnie podaje karty, przyjmuje zamówienie i przez całą wizytę interesuje się nami – brudne talerze szybko są zabierane, a nowe dania donoszone. Do tego cały czas obsługujący raczy nas uśmiechem. Należy się duży napiwek!
Fot. facebook.com/MonoKitchenGdansk
OD AMERYKI PO ITALIĘ
Przejdźmy do menu. W MONO nie liczy ono jednej do dwóch kart jak w typowej restauracji, ale od obsługi dostaję aż 4 karty. Dwie to dania główne i napoje, trzecia desery, a czwarta wina. Moim zdaniem, taka ilość „papieru” na stole powoduje już spory chaos (przy stole siedziała nas czwórka, to razem już 16 kartek!).
Do tego w menu propozycji jest tak wiele, że naprawdę trudno zdecydować się na coś konkretnego. Kuchnia amerykańska (burgery) miesza się z włoską (pizze, bruschetta), francuską (deska serów) i polską (gicz cielęca, pieczona kaczka). Przy tak zróżnicowanej karcie mam pewną obawę, czy po pierwsze, wszystkie dania są dostępne, a po drugie – czy składniki na pewno są świeże. Mimo że moje obawy okazują się bezzasadne, to jednak wolałabym, żeby kuchnia w MONO była bardziej MONOtematyczna, a szef kuchni wybrał jeden kulinarny kierunek na mapie. Wybór z pewnością byłby prostszy.
My na początek zdecydowaliśmy się na dwie przystawki – deskę serów i bruschettę. Deska okazała się absolutnym strzałem w dziesiątkę. Kilka rodzajów serów, podanych na gustownej tacy wraz z bakaliami, krakersami oraz płynnym miodem było warte swojej ceny (42 zł). Niestety zawiodła bruschetta – jak na danie włoskie była „zbyt polska” – smak dodanej cebuli wziął górę nad pesto i pomidorami.
Deska serów (po lewej), bruschetta (po prawej). Fot. Radio Gdańsk/Dominika Raszkiewicz
PLUS ZA ŁOSOSIA, MINUS ZA TAGLIATELLE
Jeśli chodzi o dania główne, wielki plus przyznaję za filet z łososia w sosie cytrusowym. Porcja była naprawdę spora, ryba dobrze upieczona, a dodatki – puree i grillowane warzywa – idealnie skomponowane. Nie można też nic zarzucić pizzy (zdecydowaliśmy się na Pollo Astra z kurczakiem, cebulą i przyprawą Cajun) – ciasto było cienkie, chrupiące, całość nie za zimna, niczym we włoskiej pizzerii podana na drewnianej podkładce.
Rozczarowało niestety tagliatelle z krewetkami, szpinakiem i pomidorkami koktajlowymi. Po tym jak kelner poinformował nas, że dziś niedostępny jest makaron razowy, zdecydowaliśmy się na zaproponowaną przez obsługującego wersję bezglutenową. Niestety w połączeniu z tymi składnikami bezglutenowy makaron typu spaghetti szybko się łamał i był bardzo miękki. Jakby tego było mało, jedna z krewetek nie została właściwie oczyszczona.
Od lewej: filet z łososia, tagliatelle z krewetkami, pizza Pollo Astra. Fot. Radio Gdańsk/Dominika Raszkiewicz
CZEGO DUSZA ZAPRAGNIE
Co do napojów, tu MONO również proponuje spory wybór. Smaczny był zimowy grzaniec, orzeźwiająca (bardzo obecnie modna) lemoniada lawendowa. Chętnie ponownie wypiję herbatę z syropem klonowym (Mono-Klon) – słodka, idealna na rozgrzanie organizmu po zimowym spacerze, ale z kolei pikantna herbata mango to już dla mnie zbyt odważne połączenie, w którym próżno było szukać smaku mango.
Do wyboru jest także sporo deserów. Choć my tym razem nie mieliśmy okazji ich spróbować, to obiecująco zapowiadają się suflet czekoladowy i lody kokosowe w kokosie. Obok takich wyszukanych smakołyków zamówić można lodowy pucharek – jak dla mnie to trochę archaiczna propozycja, rodem z wakacyjnego deptaka, nieprzystająca do nowoczesnej restauracji, jaką jest MONO.
Suflet czekoladowy. Fot. facebook.com/MonoKitchenGdansk
KONTRASTY I SPRZECZNOŚCI
Ogromną zaletą lokalu jest to, że w środku cyklicznie organizowane są koncerty. Przed gośćmi występują muzycy jazzowi, swingowi i latino. Wyróżnia to MONO spośród wielu konkurencyjnych obiektów w centrum Gdańska i sprawia, że panuje tu artystyczna, niezobowiązująca atmosfera.
Podsumowując, gdańskie MONO Kitchen to restauracja sprzeczności. Z jednej strony dania bardzo dobre, z drugiej zupełnie nietrafione. Spory kontrast jest także między dwiema strefami – przytulną górą i mało klimatyczną piwnicą. A do tego zupełnie rozstrzelona karta. Moim zdaniem MONO miałoby więcej stałych klientów, gdyby postawiono na bardziej określoną kuchnię i profil klienta. Bo kiedy chce się zadowolić każdego, to ostatecznie nikt nie wyjdzie zadowolony.