Nie ma już Baltony w Gdyni. Nie ma wielu sklepów, lokali, restauracji. Były, cieszyły, karmiły, ale niestety nie przetrwały. Gdynianka jednak trwa. Trwa, bo jest inna – napisała córka właścicielki z okazji 30-lecia działalności lokalu. Trudno się z nią nie zgodzić. Jedzą tu pokolenia, wciąż wracają i nikt nie narzeka, że „to nie jest prawdziwa, włoska pizza”. W ramach Kulinarnego Przewodnika Radia Gdańsk zaglądamy do kultowego lokalu przy Świętojańskiej 65.
Wyobraź sobie coś pysznego. Coś, co sprawia, że zwyczajnie poprawia się humor. Chrupiące, grube, idealnie wypieczone ciasto, dobrze doprawione składniki, np. pieczarki czy szynka, ciągnący się ser, mnóstwo pomidorowego sosu domowej roboty i ulubione przyprawy. Lepiej, prawda? Niby nic dziwnego. Zwykła reklama pizzy, czyli dania, który Polacy wręcz kochają.
W Gdyniance od 30 lat jemy właściwie nie pizzę, a wytrawną drożdżówę. To już miejsce legendarne. Nie straszna mu konkurencja, nowe lokale, które wyrastają w Gdyni jak grzyby po deszczu. Co ciekawe, jeśli kochasz Gdyniankę, kochasz też inne pizze, te włoskie, cienkie, zupełnie inne. Jednak poznawanie nowych smaków tylko utwierdza w przekonaniu, że do Gdynianki i tak wrócisz.
PROSTO, NAJPROŚCIEJ, NAJLEPIEJ
Kto był – a wierzę, że było wielu – ten wie, że w karcie nie znajdziemy udziwnień. Ani dziwnych nazw, ani dziwnych składników. W Gdyniance zjemy pizzę z maksymalnie czterema dodatkami. Od lat hitem są jednak te dwuskładnikowe, szczególnie „Cebulowa” (10 złotych). Oprócz tego do wyboru są „Serowa” (9 złotych), „Pieczarkowa” (12 złotych), „Szynkowa” (13 złotych), „Pepperoni” (13 złotych) czy „Mieszane”: z pieczarkami, kiełbasą i porem, pieczarkami, salami i serem, pieczarkami i szynką, pieczarkami, kiełbasą pepperoni, papryczkami chilli albo szynką i ananasem (każda po 14 złotych). Każda z pysznym, ale nie zbyt „tłustym” serem.
Ceny napojów też się nie są wygórowane – herbatę wypijemy za 3 złote, kawę za 4, a napoje gazowane za maksymalnie 5 złotych.
Fot. Pizzeria Gdynianka
POMIDOROWY RYTUAŁ
W Gdyniance wyjątkowe nie jest tylko grube, drożdzowe ciasto. Prostota w doborze składników to jedno. Kropką nad „i” jest jednak domowy, pomidorowy sos. Od lat ten sam. Od lat takiego nie ma nigdzie indziej. Po wyjęciu pizzy z pieca, za pomocą chochli obficie polewa się ją właśnie sosem pomidorowym. Ilu smakoszy, tyle upodobań: jedni wolą skromnie, inni nieśmiało proszą: „Może jeszcze trochę sosu”. Później zabieramy „bułę” do stolika i przyprawiamy np. oregano, bazylią, majerankiem czy po prostu solą i pieprzem.
(NIECH) CZAS SIĘ ZATRZYMA
W 1987 roku, kiedy Gdynianka powstała, od razu stała się ciekawym i popularnym miejscem na restauracyjnej mapie miasta. Klimat PRL został tu jednak do dziś. I w żadnym wypadku nie jest to wada. Wręcz przeciwnie – to miła odmiana od nowoczesnych wnętrz. Z sentymentem zaglądają tu zarówno ci, którzy klimat lat 80. i 90. doskonale pamiętają, ale też na uczniowie czy studenci.
W środku jest ciasno, gorąco i może trochę ciemno. Brązowe stoliki, boazeria na ścianach i czerwone elementy tworzą to miejsce. Latem zjeść można na zewnątrz, w ogródku przy ulicy Świętojańskiej.
Jaki jest sekret sukcesu „polskiej pizzy”? – To nie „sieciówka”, a stary, dobry model biznesu rodzinnego. W początkowych latach dzielnie pomagała siostra mamy, później dołączyła też do zespołu na wiele lat siostra taty. Brat stał za ladą i sprzedawał, a ja na zapleczu „dekorowałam” grubiutkie, drożdżowe placki pysznymi składnikami. Nawet najmłodszy w rodzinie, bratanek, bił rekordy tempa składania kartoników – pisze córka właścicielki lokalu, Maja Malinowska.
Wciąż rosnąca popularność Gdynianki potwierdza prawdę oczywistą: dobre obroni się zawsze.
Anna Michałowska