– Był skromny, cichy i nigdy nie pokazywał mi swoich komiksów – mówi wnuczka twórcy Kajka i Kokosza Paulina Christa. Opowiada też o tym, jaką drogę przeszła, promując twórczość dziadka, zanim zaczęły się przed nią otwierać kolejne drzwi.
W 2017 roku komiks Szkoła Latania stał się lekturą obowiązkową. Jak to się stało?
Nie mam zielonego pojęcia. Pojechałam do wydawnictwa. Pytam się, kto, jak, dlaczego? Nikt nic nie wiedział. Temu komuś, kto to zaproponował, powinniśmy postawić pomnik. Musiał być fanem, czytać, pomyśleć, wpaść na to, i stało się. Bam, mamy to!
W Polsce to nadal niezwykłe, żeby mieć prawa do jakiegoś dzieła i móc się z tego utrzymać. To praca czy wyzwanie?
W listopadzie minie 10 lat, od kiedy Janusz od nas odszedł. Wtedy, w 2008 roku spadła na mnie wielka odpowiedzialność, ale i ogromny zaszczyt reprezentowania go w świecie komiksowym, którego on sam unikał. Unikał mediów, rozmów z dziennikarzami, wystąpień. Ja, w przeciwieństwie do niego, staram się przybliżać ludziom, to kim był i jaki był. Dlatego powstała Fundacja Kreska im. Janusza Christy. Bez niej nie miałam siły przebicia. Pauliny Christy, wnuczki Janusza, nie wszyscy chcieli wysłuchać. Dopiero kiedy postanowiłam, że zostanę instytucją, wiele drzwi się przede mną otworzyło.
Jest lektura, są wznowienia, a teraz powstaje serial. Czego mogą się spodziewać fani?
Fajnej animacji 2D w stylu Janusza Christy. Będzie to opowieść o Smoku Milusiu, to on stanie się głównym bohaterem serii. Wstępnie mówimy o dwóch, trzynastoodcinkowych sezonach. Staramy się wspólnie z wytwórnią dopilnować, żeby serial był w duchu Janusza. Studio EGoFILM ma taką samą wizję, jak my. Są to ludzie, którzy wychowali się na komiksach mojego dziadka, którzy darzą jego twórczość ogromnym szacunkiem, dlatego wiemy, że możemy im zaufać.
Co pani dziadek myślał o adaptacjach lub rozwinięciach historii znanych z jego komiksów?
To było jego marzeniem. Bardzo chciał zobaczyć swoje postacie na dużym ekranie. Przymiarki były dwie, niestety ani jedna, ani druga nie była sukcesem. Pierwsza była robiona przez studio w Bielsku-Białej, przez Hanna-Barberę. W Hanna-Barberze doszło do strajków, studio upadło, a projekt został schowany do szuflady. Drugą przymiarkę mieliśmy w roku 2005. Wtedy fani dali wycisk studiu filmowemu. Nie spodobała się im koncepcja, w której, jak ja to mówię, próbowano z Kajka i Kokosza zrobić Shreka. Mnie też to nie przekonało. Jestem tradycjonalistką, chodzę z dzieckiem do kina na bajki w 2D. To jest forma, na której ja się wychowałam, która do mnie przemawia i która najlepiej odda to, co dziadek chciał pokazać.
Wychowałaś się na bajkach 2D, i to mnie nie dziwi. Dziwi mnie, że podobno nie czytałaś komiksów dziadka. Nie pokazywał ci ich?
Nie pokazywał. Dziadek trzymał komiksy w szufladach. Zupełnie inaczej niż np. Papcio Chmiel (Henryk Jerzy Chmielewski, twórca serii komiksów „Tytus, Romek i A’Tomek” – przyp. red.), którego dom żyje Tytusem. Tytus jest tam obecny w każdym pomieszczeniu. W przypadku Janusza, oprócz farbek stojących na półce i biurka z piórkami, nie było nic. Dodam tylko, że urodziłam się w 1986 roku, a dziadek przestał rysować na początku lat 90., więc mnie jego okres twórczy ominął. W momencie, kiedy stałam się istotką rozumną, on już nie rysował. Nie miałam okazji podglądania go przy pracy. Nikt mi komiksów nie podkładał pod nos, a dziecko czyta to, co dadzą mu rodzice czy dziadkowie. Wychowałam się na bajkach Disneya, oglądałam je na wideo.
On nie rozumiał, że jest pionierem?
Był bardzo skromnym człowiekiem, wydaje mi się, że do końca nie zdawał sobie sprawy z tego, dla jak wielu ludzi jest kimś bardzo ważnym. Po raz pierwszy ze światkiem komiksowym zetknęłam się za życia dziadka. Odbierałam w jego imieniu odznaczenie Gloria Artis (Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” nadawany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – przyp. red.) i nagrodę prezydenta Gdańska z okazji 50-lecia twórczości. Dziadek nie był w stanie dotrzeć na uroczystości, więc rzucił na pożarcie mnie. Bardzo się zdziwiłam, kiedy zaczęli podchodzić do mnie ludzie i pytać: „Czy da mi pani autograf?”. Rozdałam autografy, udzieliłam wywiadów. Kiedy wróciłam do domu, mówię „Dziadku, o co w tym chodzi, nie mówiłeś mi, że będzie tam aż takie zamieszanie?”. Janusz powiedział: „Nie, przesadzasz, to nic takiego”.
W 2009 roku, kilka miesięcy po jego śmierci, pojechałam na festiwal Komiksowa Warszawa. Tam przeżyłam szok. Otoczyło mnie ok. trzydziestu facetów w przedziale wiekowym od 35 do 50 lat. Zadawali na raz tysiące pytań. Próbowałam odpowiadać. Okazało się, że nazywają go mistrzem. On nigdy tak o sobie nie mówił. W domu rzucał tylko żartobliwie hasło: „Artyście wszystko wypada”.
Co chcieli wiedzieć fani?
Na początku pytano mnie o twórczość dziadka. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Mogłam za to odowiadać na pytania o to, jaki był. Spędziłam z tym człowiekiem kawał życia. Byłam z nim bardzo blisko związana. A był mężczyzną bardzo ciepłym i rodzinnym, chociaż na zewnątrz miał skorupę. Słuchał country i zgrywał twardziela z dzikiego zachodu – „westmana”, jak to sam określał.
Możesz przypomnieć, dlaczego przestał rysować?
Nigdy go o to nie zapytałam. Chodziło głównie o problemy zdrowotne. Dziadek przez pracę przy komiksach popsuł sobie wzrok. Jego stan pogarszał się od lat 90. Okazało się później, że potrzebna jest operacja, której nie mógł się poddać ze względu na wiek. Pod koniec życia prawie nic nie widział. Także to najbardziej prawdopodobna i wiarygodna wersja odpowiedzi na to pytane.
Po śmierci dziadka pojawili się ludzie, którzy chcieli zajrzeć do szuflad, dokopać się do czegoś niewydanego albo odkupić rysunki?
To drażliwy temat. Jak dziadek zmarł, ci ludzie zaczęli od razu się do mnie dobijać. Nie wiem nawet, skąd oni mieli mój telefon i e-mail. Wysyłali mi zdjęcia z moim dziadkiem, tłumaczyli, że są wielkimi fanami. Byłam zielona, świeżo po śmierci bliskiej osoby, nie miałam pojęcia, co i za ile mogę im sprzedać. Chciałam spełnić ich prośby i zaczęłam sprzedawać rzeczy, o których posiadaniu marzyli. Wcześniej to nie było możliwe, bo dziadek był bardzo skryty. Tak już mam, że najpierw staram się uszczęśliwiać innych, potem siebie. Gdy zrozumiałam, na czym to wszystko polega, zaczęłam korzystać z pomocy pośrednika. Zrobiłam to, bo okazało się, że plansze, które sprzedawałam za niewielkie pieniądze, trafiały dalej. Dowiedziałam się o tym od znajomych. Pamiętam, jak dzwonili do mnie i mówili, że planszę dziadka, którą sprzedałam za trzysta złotych, wyceniono na aukcji na 15 tys.
Byłaś zła?
Nie, wtedy trzysta złotych wydawało mi się ok. A że ten ktoś zarobił? Brawa dla niego, wyczuł moment, którego nie wyczułam. Teraz jestem ostrożniejsza, mam osobę, która mnie reprezentuje. Kilka lat temu pojawił się rynek oryginalnych plansz komiksowych. Zajął się tym dom aukcyjny DESA w Warszawie, z którym współpracujemy ja i Wojtek Łowicki – reprezentujący chyba ponad 80 proc. rysowników w Polsce. Ceny skoczyły w górę. Komiks wrócił do łask, stał się czymś docenianym, sztuką. Można teraz na nim nieźle zarobić.
A zdarza się, że zarabiać nie chcesz?
Oj, tak. Mamy pewną wizję marki Christa. Ona nie pasuje do niektórych propozycji. Odezwał się np. do mnie pan, który tworzy gry komputerowe. Ok, gry już powstawały, zatem poprosiłam o szczegóły. Okazało się, że to symulacja bijatyki. Kajko i Kokosz okładający się pięściami po buziach, to nie jest to, z czym chcemy się kojarzyć, więc odmówiłam. Inny biznesmen chciał ważyć piwo opatrzone postaciami Kajka i Kokosza. Dziadek był piwoszem i pewnie by się cieszył. Uznałam jednak, że nie wypada.
Myśleliście o stworzeniu muzeum? Chodzi mi o takie miejsce, do którego fani mogą przyjść, nie tylko po to, żeby dowiedzieć się czegoś, ale żeby celebrować bycie w pobliżu tego, co po sobie pozostawił Janusz Christa?
To moje marzenie. Pracujemy nad tym. Jeszcze jest nam ciężko przekonać władze miast do naszego pomysłu. Mamy ponad sto oryginalnych plansz dziadka, zdjęć, warto je pokazać. Chcielibyśmy, żeby Janusz znalazł swój dom, do którego mogą przyjść ludzie, żeby obejrzeć rzeczy z jego pracowni. Chcemy też, żeby to miejsce żyło, żeby odbywały się tam wernisaże, prelekcje, gdzie promowani będą także inni artyści tworzący komiksy. Teraz, gdy Szkoła Latania stała się lekturą szkolną i powstaje serial, ludzie sami zaczęli się do nas odzywać i pytać, na jakich zasadach możemy współpracować.
Ja liczę na Sopot, tam w końcu mieszkaliście, tam się wychował.
W Sopocie widziałabym ławeczkę, tablicę pamiątkową na budynku. Większy potencjał widzimy w Gdańsku. Chociaż? Jeśli Sopot zaproponowałby coś, to czemu nie.
Za co jeszcze trzymać kciuki?
Za serial. Mam również nadzieję, że postaci Janusza trafią na duży ekran, że powstanie też przedstawienie teatralne i kolejna, uzupełniona o to, co zebraliśmy książka o Januszu.
Piotr Puchalski
Napisz do autora: p.puchalski@radiogdansk.pl