Ech, co za czasy. Brutalnie jakoś się robi. Kiedyś narzekało się na młodzież, że krnąbrna, że klnie, że miejsca nie ustąpi. Teraz język dyskursu publicznego się splugawił. Agresywni bywają politycy, dziennikarze mówią polszczyzną potoczną, a nie potoczystą. A „hejt” w mediach społecznościowych i opinie pod artykułami ustępują miejsca napisom z toalet. Ostoją dobrych manier miało być pokolenie naszych babć i dziadków, ale niestety, już tak nie jest.
„Ty sz…, głupia pi…” usłyszała moja koleżanka na parkingu przed cmentarzem. Wszystko przez to, że zaparkowała na miejscu, które upatrzył sobie wcześniej syn starszej pani. Mama, jak to mama, dbając o syna, upomniała się o zajęty teren. To nic, że ten parkował już w innym miejscu. Mąż koleżanki uniósł się honorem i też nie był zbyt uprzejmy, choć przynajmniej nie przeklinał – no nie wypada przy starszej pani. I tak dzień Wszystkich Świętych, piękna idea, spotkał się z codziennością, która jest bardziej z „mięsa” – jak szaszłyki sprzedawane przed bramą cmentarza.
Przypadek wyjątkowy? Niestety nie. Zaczęliśmy rozmawiać w szerszym gronie i okazało się, że osoby starsze potrafią dawać popisy braku kultury. I tak, znajomi wracali do domu z wycieczki rowerowej. Ostatnie metry jechali już chodnikiem. Wiem, po chodniku nie wolno jeździć rowerem. Usprawiedliwiam jednak, bo znajomy miał przyczepkę, w której spało jego dziecko. Na chodniku stał starszy pan. Miejsca, jak twierdzi znajomy, było sporo. Można zwrócić uwagę, ale nie trzeba kobiety zelżyć. Znajomy, chcąc złagodzić gniew przechodnia, powiedział: „Proszę pana, to moja żona”. W odpowiedzi usłyszał: „To naucz s… (tak mówi się na samicę psa) jeździć”.
Wybrałem przykłady ostre, ale nie musiałem ich przerysowywać, jak to czasem robią inni autorzy. W rozmowie padały jeszcze inne. Starsze panie głośno komentujące w autobusie płacz dziecka: „Jaka matka, takie wychowanie”. Staruszkowie, którzy nie przepuszczą osoby ciężko chorej do lekarza – nawet jeśli człowiek ledwo stoi na nogach lub jest z dzieckiem – a przynajmniej nie bez niewybrednych komentarzy. Panie, które odruchowo wpychają się w kolejkę, w której zresztą też stoją inne starsze panie. Sąsiadki, które wypomną, że nie chodzi się do kościoła i żyje bez ślubu – w twarz i bez ogródek. O wypominaniu staropanieństwa i braku dzieci nie wspomnę (to ostatnie boli dotkliwie, gdy starania o dziecko są, ale niestety nic z tego nie wychodzi).
Cóż, można osoby w podeszłym wieku traktować jak dzieci, czasem nawet trzeba. Można sobie pomarudzić w tekście internetowej opinii i chyba nic więcej. Staram się wejść w wypastowane odświętnie buty pani sprzed cmentarza i popatrzeć na świat jej oczami. Świat, który się zmienił, jest naszpikowany elektroniką, może bardziej hałaśliwy i dziki. Zdrowie już nie to, ceny wysokie, emerytury już nie tak bardzo, leki drogie. To frustruje. I może ten gniew gdzieś pączkuje, by znaleźć ujście nagle.
Recepty na to nie mam. Dostałem jednak poradę od pewnego trenera sztuk walki, żeby więcej współczuć i powtarzać sobie w myślach „przepraszam cię, dziękuję ci, kocham cię” (to parafraza, nie zapamiętałem całej wschodniej regułki). On mówi, że to działa. Bo najgorzej jest, kiedy wyjdziemy z domu źli na cały świat, wtedy świat też się do nas nie uśmiecha. Koledzy w pracy robią się niemili, ekspedientki w sklepach… A my nie czujemy nawet, że nasze „dzień dobry” brzmiało jak warczenie. Mam nadzieję, że sposób mistrza zadziała. Właśnie go testuję. Pan trener jeszcze nie zgorzkniał, ale on ma co na starość robić i czuje się potrzebny. Może tego brakuje tej starszej pani i teraz czuła się potrzebna, pilnowała miejsca.
Chociaż nie, wiek wiekiem, ale chamstwa nie ma co usprawiedliwiać. Zastanawiam się też, co będzie, gdy dzisiejsza młodzież się zestarzeje. I już się tego obawiam.
Piotr Puchalski