Kolorowe, historyczne i… niedoceniane. Czego brakuje Derbom Trójmiasta? [OPINIA]

Choć są największymi na północy Polski, a potencjał ludzki Trójmiasta można liczyć w milionie, to Derby Trójmiasta wciąż nie są w czubie starć polsko-polskich. Piłkarze strzelają gole, wywołują emocje, a jednak nadmorskie derby nadal są mocno niedoceniane. Czego brakuje, by określając je używać równie pikantnych słów, co w starciach Wisły z Cracovią czy Legii z Lechem?
44 lata trzeba było czekać na mecz Lechii z Arką w piłkarskiej Ekstraklasie. Wcześniej, choć oba zespoły zdobywały Puchar Polski i grały w europejskich rozgrywkach, przeciwko sobie mierzyły się najczęściej w II lidze. Przez lata brakowało futbolu na najwyższym poziomie, więc choć derby paliły gardła najzagorzalszych fanów z Gdańska i Gdyni, to jednak poza region nie przenikały do świadomości całej kibicowskiej Polski.

DRAMATURGII NIE BRAKOWAŁO
Majówka 2011 roku. Arka gości Lechię na nowym, pięknym obiekcie przy Olimpijskiej. Na trybunach zasiada prawie 11 tysięcy widzów i byłoby ich więcej, gdyby nie bufor potrzebny do rozdzielenia fanów obu zespołów. 15. w tabeli gospodarz nie będzie faworytem meczu z trzecią wówczas Lechią, ale gra znakomicie, otwiera wynik i do 89. minuty prowadzi 2:0. Minutę później pada gol kontaktowy, a w szóstej doliczonego czasu, zdesperowany bramkarz Lechii Paweł Kapsa biegnie w pole karne rywali, by dać ostatni promyk nadziei na wyrównanie. Ale nie on, a obrońca Luka Vućko wyrównuje. Faworyzowana Lechia wywozi z Gdyni tylko punkt, który jak się później okaże, grzebie szanse gdańszczan na zajęcie miejsca w pierwszej trójce i grę w Europie. Z kolei dla Arki były to dwa brakujące punkty do utrzymania się w elicie.

(PRAWIE) ZAWSZE PADAŁY BRAMKI?

To zresztą jest tradycja Derbów Trójmiasta, przynajmniej w XXI wieku. Jakkolwiek by na nie nie patrzeć, ile się nie „namarudzić”, gole pomiędzy Arką a Lechią w nowej erze były pewne jak to, że po nocy nastąpi dzień, a po Wigilii Boże Narodzenie. Ostatnie 14 meczów pomiędzy obiema drużynami kończyło się zawsze wynikiem bramkowym, ale… nie zawsze było tak kolorowo. Aż 1/4 ze wszystkich spotkań Arki i Lechii zamykała się smutnym 0:0. 25 procent! To naprawdę mnóstwo spotkań, w których piętno boiskowej nudy odcisnęło się na świadomości kibiców.

ZŁOŚLIWOŚCI SĄ SOLĄ DERBÓW

2017 rok. Były kapitan Arki, Krzysztof Sobieraj, trzymając w rękach Puchar Polski, powiedział przed kilkusetosobową publicznością w żółto-niebieskich szalikach: „To my jesteśmy najbardziej utytułowaną drużyną na Pomorzu” – wzbudził tym wielki entuzjazm. To było na Górce, tej samej, którą opisywał słynny kibic Lechii „Gebels”, wspominając słynny mecz z 1984 roku. „Nie mam już innych marzeń, wszystko, co najpiękniejsze, było. Górka została zdobyta” – a chodziło o moment, kiedy kibice Lechii przegonili z najbardziej gorliwego sektora sympatyków Arki.

A przecież złośliwości na linii Lechia – Arka nie brakowało nigdy. Czynimy je siadając z gdańsko-gdyńską rodziną przy stole, ze znajomymi ze szkół. Czynili je sobie (ale tylko w atmosferze wielkiej miłości i szacunku) śp. Roman Korynt i jego syn Tomasz, obaj po różnych stronach barykady. – Tata mówił „i co, Ty śledziu”, a ja odpowiadałem „Tak się gra jak Areczka nasza” – mówił mi Tomasz Korynt na pogrzebie swojego ojca, legendy Lechii w lipcu tego roku.

DOCENIAJMY, BUDUJMY ICH MARKĘ

Derby Arki z Lechią są wielkim świętem piłkarskim, które jako wydarzenie powinno wykroczyć poza ramy Trójmiasta. Z jakiegoś faktu, być może jedynie sportowego, nie są jednak doceniane na tyle, na ile być powinny. Czy to sławetne 25 procent bezbramkowych remisów lekko ostudziło entuzjazm kibicowskiej Polski spoza Pomorza? A może to, że kluby aż 26-krotnie spotykały się ze sobą na peryferiach wielkiej piłki?

Doceniajmy je, chwalmy się nimi, szczyćmy, bez względu na to czy do Sopotu wjeżdżamy od południa, czy od północy.

Paweł Kątnik
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj