Choć są największymi na północy Polski, a potencjał ludzki Trójmiasta można liczyć w milionie, to Derby Trójmiasta wciąż nie są w czubie starć polsko-polskich. Piłkarze strzelają gole, wywołują emocje, a jednak nadmorskie derby nadal są mocno niedoceniane. Czego brakuje, by określając je używać równie pikantnych słów, co w starciach Wisły z Cracovią czy Legii z Lechem?
44 lata trzeba było czekać na mecz Lechii z Arką w piłkarskiej Ekstraklasie. Wcześniej, choć oba zespoły zdobywały Puchar Polski i grały w europejskich rozgrywkach, przeciwko sobie mierzyły się najczęściej w II lidze. Przez lata brakowało futbolu na najwyższym poziomie, więc choć derby paliły gardła najzagorzalszych fanów z Gdańska i Gdyni, to jednak poza region nie przenikały do świadomości całej kibicowskiej Polski.
(PRAWIE) ZAWSZE PADAŁY BRAMKI?
To zresztą jest tradycja Derbów Trójmiasta, przynajmniej w XXI wieku. Jakkolwiek by na nie nie patrzeć, ile się nie „namarudzić”, gole pomiędzy Arką a Lechią w nowej erze były pewne jak to, że po nocy nastąpi dzień, a po Wigilii Boże Narodzenie. Ostatnie 14 meczów pomiędzy obiema drużynami kończyło się zawsze wynikiem bramkowym, ale… nie zawsze było tak kolorowo. Aż 1/4 ze wszystkich spotkań Arki i Lechii zamykała się smutnym 0:0. 25 procent! To naprawdę mnóstwo spotkań, w których piętno boiskowej nudy odcisnęło się na świadomości kibiców.
ZŁOŚLIWOŚCI SĄ SOLĄ DERBÓW
A przecież złośliwości na linii Lechia – Arka nie brakowało nigdy. Czynimy je siadając z gdańsko-gdyńską rodziną przy stole, ze znajomymi ze szkół. Czynili je sobie (ale tylko w atmosferze wielkiej miłości i szacunku) śp. Roman Korynt i jego syn Tomasz, obaj po różnych stronach barykady. – Tata mówił „i co, Ty śledziu”, a ja odpowiadałem „Tak się gra jak Areczka nasza” – mówił mi Tomasz Korynt na pogrzebie swojego ojca, legendy Lechii w lipcu tego roku.
DOCENIAJMY, BUDUJMY ICH MARKĘ
Derby Arki z Lechią są wielkim świętem piłkarskim, które jako wydarzenie powinno wykroczyć poza ramy Trójmiasta. Z jakiegoś faktu, być może jedynie sportowego, nie są jednak doceniane na tyle, na ile być powinny. Czy to sławetne 25 procent bezbramkowych remisów lekko ostudziło entuzjazm kibicowskiej Polski spoza Pomorza? A może to, że kluby aż 26-krotnie spotykały się ze sobą na peryferiach wielkiej piłki?
Doceniajmy je, chwalmy się nimi, szczyćmy, bez względu na to czy do Sopotu wjeżdżamy od południa, czy od północy.