Na polskich drogach rozgrywa się prawdziwy dramat. Czy to koniec rozjeżdżania pieszych? [OPINIA]

Fundamentalne zmiany szykują się w prawie drogowym. Przepisy mocniej będą chronić pieszych na przejściu, ale też w pobliżu przejścia dla pieszych. To znakomity projekt.

Resort infrastruktury ujawnił treść przepisów, które zamierza wprowadzić do kodeksu drogowego. Wzmacniają one ochronę pieszych na przejściach.

Projekt przepisu brzmi następująco:

Kierujący pojazdem, zbliżając się do przejścia dla pieszych, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność, zmniejszyć prędkość tak, aby nie narazić na niebezpieczeństwo pieszego znajdującego się w tym miejscu lub na nie wchodzącego, i ustąpić pierwszeństwa pieszemu wchodzącemu na to przejście albo znajdującemu się na tym przejściu.

Co się zmieni? W jednoznaczny sposób określono, że kierowca ma obowiązek ustąpienia pierwszeństwa nie tylko pieszemu na przejściu, ale także wchodzącemu na to przejście. I sformułowanie przepisu nie budzi wątpliwości.

PO CO TE ZMIANY?

Zmiany są konieczne, bo na polskich drogach rozgrywa się prawdziwy dramat. Według wstępnych danych w Polsce w 2019 r. zginęło 787 pieszych, z czego 229 na przejściach dla pieszych. Dane porównawcze są fatalne. W Norwegii ginie rocznie 2 pieszych na milion mieszkańców, w Holandii 3, w Polsce – 22. To pokazuje skalę dramatu.

I tu proszę – oderwijcie się od statystyk. Pomyślcie o niemal 800 rodzinach rocznie, które tracą w wyniku wypadku kogoś, kto wyszedł z domu. Ale podajmy też liczbę jeszcze poważniejszą – w sumie w 2019 r. w wypadkach zginęło niemal 3 tys. osób. Na polskich drogach od lat trwa dramat. Bo liczba wypadków i ofiar to nie sucha cyfra. To każdorazowa tragedia określonych ludzi, rodzin, przyjaciół.

Jeśli nie przekonują liczby ofiar, to spójrzmy na inne liczby. Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego wyceniła straty gospodarcze, wynikające z wypadków na 56 mld zł w 2018 r. To kwota ogromna.

Przez lata liczba wypadków w Polsce malała. Na przestrzeni dekad było coraz lepiej. Jednak w ostatnich latach pozytywna tendencja wyhamowała. Gdy spadała liczba wypadków, rosła liczba ofiar. To pokazało, że proste metody poprawiania bezpieczeństwa wyczerpały się.

„NIECH PIESZY UWAŻA”, CZYLI BREDNIE Z INTERNETU

Dyskusja o zmianie przepisów na przejściach dla pieszych trwa w Polsce od lat. Przy okazji głośnych wypadków przybierała na sile. Teraz rząd postanowił zrealizować zapowiedzi sprzed kilku miesięcy.

Niestety, ten rozsądny projekt jest od kilku tygodni wyśmiewany w mediach społecznościowych przez niektórych publicystów i rzekomych „obrońców kierowców”. Spójrzmy na kilka typowych argumentów tego środowiska.

Piesi będą częściej ginąć na przejściach, bo będą mniej uważać. Absurd, już na poziomie logiki. Pieszy ginie na przejściu nie dlatego, że na nie wszedł, tylko dlatego, że uderzył w niego kierowca. Tak, napisałem „kierowca”, a nie samochód. Bo samochód nie jest świadomym bytem. To kierowca odpowiada za szybkość i sposób jazdy. I to kierowca wjeżdża na przejście dla pieszych tak, że uderza innego człowieka. Jeśli kierowcy będą inaczej zachowywać się przed przejściem, liczba wypadków spadnie. Widać to było na Litwie, gdzie wprowadzenie stosownych przepisów drastycznie zmniejszyło liczbę wypadków.

Pieszy jest słabszy, więc musi ustąpić silniejszemu. Absurd i logiczny, i społeczny. W naszej kulturze siła nie może być wyznacznikiem pierwszeństwa. Napiszę przekornie – właśnie dlatego, że pieszy jest słabszy, należy mu się szczególna, wzmocniona ochrona. Nasze społeczeństwo nie może opierać się na uprzywilejowaniu silniejszego. Dlatego to argument niegodny analizy.

Dla wygody jednego pieszego spóźni się 50 kierowców, bo trzeba się będzie częściej zatrzymywać. To mój „ulubiony” argument. Ociekający absurdem. Nie, nie będziecie zatrzymywać się dla wygody, ale dla bezpieczeństwa pieszego. Więc pora wprost napisać – tak panie i panowie kierowcy. Z punktu widzenia społeczeństwa i państwa nie ma znaczenia, czy się spóźnicie do pracy, czy na spotkanie. Bo wy macie wybór. Jeśli grozi ci spóźnienie, wyjedź kwadrans szybciej. Albo zmień drogę, albo przesiądź się na inny środek transportu. Bo na swoje spóźnienia masz pewien wpływ i masz drugą, piątą, setną szansę, by się nie spóźnić. Pieszy potrącony na przejściu nie ma drugiej ani trzeciej szansy. Z punktu widzenia społecznego życie lub zdrowie jednostki jest po prostu ważniejsze, niż spóźnienie się kilku osób do pracy.

I na koniec. Mam często wrażenie, że kierowcy każdą zmianę w przepisach traktują jako zamach na jakąś wolność. Nie, to nie tak. Ruch drogowy, jego płynność, ma ogromny wpływ na gospodarkę, na życie społeczne. Ale bezpieczeństwo uczestników ruchu (wszystkich) jest kluczowe. Gdyby w obecnym stanie prawnym liczba zabitych na drogach dynamicznie spadała z roku na rok, można by zostawić przepisy w spokoju. Ale tak nie jest. I pora na rzeczywiste działania. Nie przeciwko kierowcom. Działania na rzecz nas wszystkich. Brzmi patetycznie? Być może, ale tak po prostu jest.

INNE ZMIANY

Z punktu widzenia kierowców planowane są jeszcze dwie inne zmiany. Po pierwsze, całą dobę w terenie zabudowanym będzie obowiązywało ograniczenie do 50 km/h. Skończy się szybsza jazda w nocy, gdy było to 60 km/h. Prawdę mówiąc, nie mam zdania, czy to zmiana potrzebna, czy nie. Nie sądzę, by miała specjalny wpływ na sytuację na polskich drogach.

No i jeszcze jedna zmiana, która może wywołać popłoch wśród „królów polskich dróg”. Przekroczenie dozwolonej prędkości o 50 km/h będzie zawsze skutkowało zatrzymaniem prawa jazdy. Teraz obowiązuje to tylko w terenie zabudowanym.
I napiszę wprost – tak, trzeba ten przepis wprowadzić. I egzekwować. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla tak drastycznego łamania przepisów drogowych, gdziekolwiek.

 

Artur Kiełbasiński

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj