Turyści i mieszkańcy wjeżdżający do centrum Gdańska, ale też pojawiający się w niektórych innych dzielnicach, zapłacą znacznie więcej za parkowanie. Dość wspomnieć, że w Śródmieściu trzecia godzina parkowania będzie kosztowała nawet 7,90 zł. Oczywiście, to stawka najwyższa, ale tak czy inaczej, będzie znacznie drożej.
Być może dla kogoś wpadającego „na chwilę”, zapłacenie 5,50 zł za godzinę to drobiazg. Ale każda próba pozostanie w centrum nieco dłużej powoduje szybkie narastanie opłaty. Dość wspomnieć, ze trzygodzinna wizyta w centrum miasta, np. wyprawa na Jarmark Dominikański, będzie kosztowała – tylko w ujęciu parkingowym – nie mniej niż 20 zł. Sporo.
Nie mniej zapłacimy, chcąc zwiedzić jakiekolwiek muzeum czy inną instytucję. Co więcej – nowe zasady dotyczyć będą także turystów odwiedzających centrum w weekendy.
Zupełnie osobnym problemem jest możliwość dojazdu do pracy w centrum. Mamy sytuację, gdy możliwość taka jest coraz bardziej ograniczana. Dojazd autem do pracy staje się luksusem…
To zaskakująca praktyka w mieście chcącym aspirować do roli kreatora aktywności gospodarczej, rzekomo dbającego o tworzenie miejsc pracy.
Oczywiście, można sięgać po przykłady miast z zachodniej Europy, gdzie „wypychanie” samochodów z centrów jest stałą tendencją od lat. Jest to trend, jednak zwolennicy prostego kopiowania tych rozwiązań zapominają o co najmniej dwóch kwestiach.
Po pierwsze, w Polsce, na skutek chaosu urbanistycznego w centrach miast jest wiele instytucji, urzędów itp., gdzie mieszkaniec musi dojechać, by załatwiać ważne sprawy np. administracyjne. Więc o ile jest oczywiste, że warto zamykać zabytkowe centra przed samochodami, to w Polsce zbyt często wiąże się to z utrudnieniami dla mieszkańców i turystów. Kolejność działań powinna być odwrotna – najpierw trzeba wyprowadzać usługi publiczne w miejsca dostępne dla zainteresowanych, a potem ograniczać ruch w ścisłym Śródmieściu.
Druga kwestia jest przy tym znacznie poważniejsza. Dotyczy tego, kto będzie teraz korzystać z atrakcji i usług zlokalizowanych w ścisłym centrum Gdańska. Jeżeli opłaty parkingowe mają kogoś zniechęcić do przyjeżdżania do centrum, to zniechęcą rodziny z dziećmi i turystów z mniej zasobnymi portfelami. Można wykpiwać ludzi, którzy liczą każde 10 zł wydawane na wakacjach, ale takie są realia ekonomiczne polskich rodzin. A ceny komunikacji miejskiej – przy zakupach dla 4-5 osób, też mogą stanowić barierę. Chcąc elastycznie, przez dłuższy czas korzystać z komunikacji miejskiej – ceny mogą nieco „postraszyć” tych mniej zamożnych.
Przekornie napiszę, że dla organizacji „życia rozrywkowego” w centrum Gdańska to strata „niewielka”. Bo zamiast rodzin z dziećmi (czy polskich, czy zagranicznych – nie ma specjalnego znaczenia) znajdzie się tam chętnie inny klient. Młody, dynamiczny, często singiel (ale z kolegami). Nie przejmujący się kosztami parkingów, ani ceną biletu np. z Ujeściska do centrum.
Będzie to klient „idealny”. Przyleci na lotnisko, dojedzie do centrum, wróci… i więcej z usług miejskich nie skorzysta. Spędzi trzy noce w nowym mieszkaniu sprzedanym drogo przez dewelopera. Zapłaci według wysokich stawek, bo jednak potencjał płatniczy młodego Norwega, Szweda czy Anglika jest znacznie wyższy niż rodziny dojeżdżającej do centrum 10-letnim volkswagenem (ekolog zaraz doda, że na pewno auto to diesel, a ojciec rodziny to „janusz”). Co więcej, nie ma tu co dzielić się na nacje. Potencjał płatniczy młodego warszawiaka zatrudnionego w wielkiej korporacji, też jest znacznie większy, niż potencjał przeciętnej rodziny z Kaszub.
Młody turysta odwiedzi więcej knajpek, wypije więcej alkoholu, zje więcej. No może nie więcej, ale z całą pewnością drożej. Wykorzysta lokalne atrakcje do ostatniej godziny i radośnie podzieli się o 5 nad ranem radością z wycieczki do pięknego Gdańska, wznosząc stosowne okrzyki w drodze do wynajętego lokum. Po prostu – klient idealny – bez samochodu, samodzielny, „korzystający z miasta”.
Problem jest tylko jeden. „Klient idealny” zmieni oblicze miasta jeszcze bardziej. Znowu przeprowadzimy setki poważnych debat, że „miasto umiera”. Znowu będziemy zastanawiać się, czy „airbnb to wirus czy raczej ustawodawca sobie nie radzi z najmem krótkoterminowym”. Stworzymy z centrum miasta całodobową imprezownię, a potem będziemy się dziwili, że nieliczni stali mieszkańcy skarżą się na zanieczyszczone klatki schodowe i trwające non stop imprezy.
Polityka parkingowa realnie wypychająca samochody z normalnymi turystami i mieszkańcami, nie jest jedynym powodem turystycznych patologii. Ale taka polityka, jaką realizuje Gdańsk i w nieco mniejszym zakresie Gdynia, przyczynia się do wzmacniania złych zjawisk w ścisłym centrum.
Ale nie ma się co martwić. Z całą pewnością najmądrzejsze samorządowe głowy w przyszłości pochylą się nad tym problemem. Nie znajdą zapewne rozwiązania problemów umierających miast, ale z dumą będą opowiadać o „wypychaniu aut” poza centrum.
Artur Kiełbasiński