KE chce przymusowej relokacji imigrantów, ale nie rozwiązuje problemów. Felieton Piotra Semki

(Fot. Radio Gdańsk)

Sprawa sporu o mechanizm tzw. solidarności imigracyjnej Europy pokazuje jak w soczewce, jak bardzo dzisiejsza Europa i politycy europejscy wykonują działania mające uspokoić wyborców, ale które w żadnym stopniu nie rozwiązują problemu – pisze w felietonie Piotr Semka.

W Komisji Europejskiej pojawił się „świetny” pomysł, żeby w wypadku minikryzysów imigracyjnych – tzn. chodzi o duże fale czy to przybywających do Włoch, Grecji, czy też Francji, ale także zalewany jest szlak bałkański, na przykład Węgry i Słowacja, przez te kraje także przemierzają lasami imigranci w kierunku Niemiec – wszystkich podzielić i rozdzielać po poszczególnych krajach według jakiegoś algorytmu: liczba mieszkańców, liczba przyjętych imigrantów. A kto się nie zgadza, będzie musiał płacić słone kary.

To jest sytuacja, w której kolejny raz Unia Europejska, dokładnie Komisja Europejska, występuje jak taki poborca podatkowy ze średniowiecznych bajek, który opodatkowuje kolejne dziedziny życia. Trzeba płacić za to, że ktoś kaszlnie albo kichnie. W bajkach to bardzo częsty motyw, który był echem praktyk występujących w Europie średniowiecznej, kiedy to władcy prowadzący długotrwałe wojny potrzebowali ciągle pieniędzy, a pieniądze były z podatków, w związku z tym specjalni urzędnicy królewscy wymyślali, co można jeszcze opodatkować. A ludzie oczywiście płacić nie lubią i czują to jako gwałt na swojej egzystencji.

Problemem Europy jest to, że jeśli ktoś postawi już nogę na gruncie europejskim, to są tysiące sposobów, aby zostać. Wskaźnik readmisji, powrotów, czyli liczba osób, co do których sądy uznały, że nie mają statusu uchodźcy uciekającego przed bezpośrednim zagrożeniem, wynosi tylko 16 proc. Okazuje się, że więcej niż trzy-czwarte tych, którzy przedostaną się pontonem do Europy, jakoś znajduje sposoby, aby w niej zostać. Albo zmieniają nazwisko, albo rozpływają się w tłumie, albo dostają bardzo dobrego adwokata, który ich wybrania. Słychać, że ci, którzy rozpoczynają ten szlak imigracyjny, już w momencie wpłacania sum handlarzom ludzi, którzy prowadzą jak po sznurku tych imigrantów do Europy, płacą coś w rodzaju zaliczki na poczet przyszłego ewentualnego adwokata, który w sądach niemieckich czy austriackich będzie ich bronił do upadłego, a przynajmniej odwlekał deportację.

Kolejny problem – kraje, z których wyjeżdżają tacy ludzie, na przykład takie jak Irak czy państwa afrykańskie, nie chcą ich brać z powrotem. Po pierwsze, zazwyczaj wyjazd takiej osoby jest dla takiego kraju trochę oddechem. Po drugie, ci ludzie bardzo często poznali Europę, wracają do Afryki i to, co zauważyli tam, w Europie, czyli na przykład zasady oporu społecznego, demonstrowania, zaczynają wcielać w życie na ulicach państw afrykańskich, co miejscowym władcom się specjalnie nie uśmiecha.

Rezultat jest taki, że Europa nie potrafi znaleźć sposobu na usuwanie tych, którzy nie są rzeczywiście ludźmi uciekającymi spod kul i bombardowań. W efekcie społeczeństwa stwierdzają, że w ogóle nie należy przyjmować nikogo, bo i tak ci, którzy naprawdę potrzebują opieki, będą ginąć w dużej masie osób, chcących po prostu dotrzeć do wysokiego socjalu. Społeczeństwa stają się więc niechętne w ogóle jakimkolwiek imigracjom, a to oczywiście krzywdzi tych, którzy naprawdę uciekają spod bomb i terroru.

Jak rozwiązać ten problem? Nad tym Komisja mogłaby się zastanowić. Ale znacznie łatwiej jest ogłosić pakt, że będziemy teraz rozdzielać wszystkich według naszych algorytmów, a wy „ruki pa szwam”, przyjmować imigrantów i nie dyskutować. Ten styl narzucania decyzji w Unii Europejskiej jest coraz częstszy. I to nie jest przypadek, że polscy dyplomaci wskazywali, że ta sprawa mogła być rozwiązana tylko na zasadzie konsensusu wszystkich państw. Wybrano inny sposób, w którym takie państwa jak Polska i Węgry zostały po prostu przegłosowane, a inne państwa, takie jak Czechy czy Słowacja, postanowiły się wstrzymać, aby nie narażać się wielkim graczom unijnym. Czy ta metoda prowadzi gdziekolwiek? Nie, prowadzi donikąd. Ale nikt w Komisji Europejskiej nie chce na ten temat głośno powiedzieć.

Piotr Semka

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj