Krzepiąca rola rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Felieton Piotra Semki

(Fot. Radio Gdańsk)

Święto Niepodległości to zawsze to samo zdziwienie. Jak nasi przodkowie dali sobie radę tuż przy końcu I wojny światowej? Liczba problemów, które spadły na głowę Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego i pierwszego szefa rządu Ignacego Paderewskiego, może budzić respekt. Wszystko to odbywało się w stanie trwającej wojny. Były walki z Ukraińcami o Lwów, narastające zagrożenie ze strony Rosji, konflikt z Litwą oraz tak naprawdę wywalczanie sobie polskich granic na zachodzie przez powstańców wielkopolskich, do których po pewnym czasie doszli powstańcy śląscy.

Mało kto pamięta, że ustalanie polskich granic trwało prawie sześć lat. Zaczęło się od walk o Lwów między Ukraińcami a Polakami, którzy rozpoczęli ten bój w nocy z 31 października na 1 listopada 1918 roku, a zakończyło się dopiero w 1924 roku, kiedy to rada ambasadorów zachodnich mocarstw zaakceptowała podział Spisza i Orawy, czyli tych skrawków dawnego Królestwa Węgier, które weszły w skład Polski.

Nie było pieniędzy na nic, nie było żadnego zorganizowanego wojska. Byli tylko ludzie, którzy mieli swoje doświadczenie z wojsk zaborczych, którzy mieli doświadczenie na przykład z Armii Polskiej we Francji. Ci wszyscy ludzie musieli nauczyć się ze sobą współpracować.

W Marynarce Polskiej, bo to przykład w wypadku Wybrzeża i najbardziej bliski, musieli z sobą porozumieć się oficerowie pochodzący z marynarki rosyjskiej, którzy bardzo często mówili tylko słowo po polsku, bo Rosjanie wysłali ich na dalekie kresy imperium, gdzie łatwo było zapomnieć języka. Obok byli oficerowie marynarki austro-węgierskiej i wreszcie, najmniej ich było, ale jednak byli też oficerowie z niemieckiej cesarskiej marynarki wojennej. Wszyscy ci ludzie musieli nauczyć się ze sobą współpracować.

Wszystko na początku było inne. Mieszkaniec Warszawy, który chciał odwiedzić w 1918 roku Kraków, musiał za Miechowem przyzwyczaić się, że droga zmienia się z ruchu prawostronnego na ruch lewostronny. Prawnicy robili fortuny na szukaniu kruczków prawnych, które znajdowały się w aż pięciu różnych prawach rodzinnych, które funkcjonowały na ziemiach polskich do 1918 roku.

I wreszcie kwestia elit. Wielkopolskie czekało na nauczycieli, bo tych polskich było bardzo niewielu. Najwięcej przyjeżdzających było z Galicji, ale bardzo często nie potrafili zrozumieć lokalnej specyfiki. To tworzyło konflikty.

Trzeba było zbudować służbę dyplomatyczną. Trzeba było znaleźć kandydatów na ambasadorów i jeszcze czuwać, aby byli to ludzie godni zaufania, a nie na przykład ludzie pracujący na dwa fronty, bo i tak się wtedy niekiedy zdarzało. Słynne były przypadki, w których na ambasadorów wyznaczano arystokratów tylko dlatego, że to oni pokrywali ze swoich pieniędzy wynajem pałacyków godnych polskich przedstawicielstw, bo państwo polskie prawie nie miało pieniędzy. Dopiero powoli powstawał skarb, dopiero po paru latach powstała silna złotówka.

A jednak nasi przodkowie wszystkich tych wyzwań się nie przelękli. Potrafili to zrobić. Na tym chyba polega krzepiąca rola takich rocznic jak 11 listopada. Dlaczego czcimy rocznicę? O to zapytał jeden z teoretyków historii. Między innymi dlatego, że wychodzimy z założenia, że jeśli im wtedy się udało, to być może nam w przyszłości też się uda. I chyba dlatego takim sentymentem darzymy dzień 11 listopada.

Piotr Semka/pb

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj