Pożegnanie Małgorzaty Puternickiej. Felieton Piotra Semki

(Fot. Radio Gdańsk)

Odeszła Małgorzata Puternicka. Prawicowa część internetu zna ją pod pseudonimem 1Maud, bo pod takim pseudonimem publikowała swoje felietony w serwisie Salon24. W Gdańsku była postacią-instytucją. Ja sam miałem zaszczyt poznać ją ponad 15 lat temu i muszę powiedzieć, że zawsze w trakcie wizyt w Gdańsku, bo mieszkam już od 25 lat w Warszawie, była adresem w Trójmieście, pod którym mogłem dowiedzieć się, co dzieje się w moim ukochanym, rodzinnym mieście – wspomina w swoim felietonie publicysta Piotr Semka.

Była to osoba niezwykle ciepła, mądra. Bardzo często opowiadała o swojej młodości: startowała w kabarecie Domu Studenckiego „Żak” i to doświadczenie z lat 70. odcisnęło się na niej najmocniej i w harmonijny sposób łączyło się z legendą „Solidarności”, której Małgosia bardzo dzielnie sekundowała – robiła zbiórki i świadczyła rozmaitą pomoc dla „Solidarności” w czasie pobytu za granicą. Po powrocie postanowiła zostać bizneswoman: rozkręciła interes wokół lodów, które zrobiły dużą karierę, ale przede wszystkim była człowiekiem, który chciał, aby Gdańsk był bardziej spluralizowany, żeby nie stał się jednym wielkim platformerskim jarmarkiem. I opowiem o małym epizodzie z heroicznych prób, aby Gdańsk mówił rozmaitymi głosami, który miałem okazję przeżyć osobiście pewną przygodę z Małgosią.

Otóż w 2010 roku, w sierpniu, kiedy miała mieć miejsce uroczystość z okazji 30. rocznicy Sierpnia ’80, postanowiliśmy z Małgosią przypomnieć na zjeździe „Solidarności”, że właśnie parę miesięcy wcześniej w katastrofie smoleńskiej odeszło trzech ludzi związanych z ruchem „Solidarności”: chodziło o Lecha Kaczyńskiego, Annę Walentynowicz i Macieja Płażyńskiego. I oto zderzyliśmy się z zupełnie szokującą niechęcią do tego, aby na zjeździe ustawić duże zdjęcia tej trójki, która zginęła w Smoleńsku – oczywiście nie tylko oni, ale to oni byli związani z Gdańskiem i ruchem „Solidarności”. A potem zderzyliśmy się z sytuacją, w której, gdy miała miejsce msza na Placu Solidarności w Gdańsku, mimo że kuria i ksiądz, który miał odprawiać tę mszę, zgodził się na wystawienie tych dużych portretów przed ołtarzem, na zlecenie tajemniczego pana, który zaprezentował się jako specjalista od zabezpieczeń reprezentujący urząd miejski Pawła Adamowicza, nasze portrety zostały usunięte prawie poza widoczność – zostały ustawione w cieniu, za ołtarzem i gdyby nie operator TVP, która transmitowała tę mszę, który zgodził się wyłapać okiem kamery te trzy portrety w momencie, kiedy wspominano nazwiska właśnie Anny Walentynowicz, Lecha Kaczyńskiego i Macieja Płażyńskiego jako zmarłych parę miesięcy wcześniej, gdyby nie ten odważny człowiek, to widzowie w ogóle nie wiedzieliby, że taki wysiłek został wykonany. A Małgosia wówczas dokonała cudu: w ciągu 24 godzin załatwiła pieniądze na duże portrety i znalazła firmę, która zrobiła duże odbitki i nakleiła je na twarde kartony. Znalazła też biznesmena, który załatwił trzy duże statywy, na których te portrety miały wisieć. To, że w końcu jakiś urzędnik z urzędu miasta wyrzucił te portrety w miejsce, w którym prawie nie było ich widać, bardzo nas zabolało. Dla niej to był symbol tego, jak bardzo zmienił się Gdańsk, który przestał pamiętać albo wręcz wstydził się pamięci o Lechu Kaczyńskim i Annie Walentynowicz, i który pod pozorem pluralizmu prowadził politykę bardzo dużej unifikacji pamięci o „Solidarności”.

Małgosia zmarła 11 listopada, w Dzień Niepodległości. W jej przypadku było to bardzo symboliczne, bo była osobą chorą na Polskę: martwiła się o nią, o to, czy zdołamy obronić naszą niepodległość i nie kryła tego w rozmowach. Im bardziej postępowała choroba, tym gorsze miała przeczucia. Obyśmy naszym wysiłkiem wszystko, czego obawiała się w stosunku do niepodległości Polski Małgosia, wszystkie te zagrożenia z jej pomocą z nieba potrafili przezwyciężyć.

Posłuchaj:

Piotr Semka

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj