– Po części zgadzam się z prezesem Canowieckim – mówi Stanisław Szultka. – Zamieszanie z tymi umowami dotyczy przede wszystkim mniejszych przedsiębiorców.
– Sądzę, że problem jest na tyle złożony, że nie ma prostej odpowiedzi. Z jednej strony możemy wskazać bardzo duże obciążenia. Pracownik od swojej części wynagrodzenia ubezpiecza się, czyli wpłaca składkę na fundusz chorobowy. Przepisy prawa pracy nie rozróżniają kategorii pracodawcy. A są ci mniejsi, którzy zatrudniają do 10 osób, są i znacznie większe. Sądzę, że pracodawcy poprzez mechanizmy rynkowe zrozumieli, że na rynku trzeba konkurować. I robią to różnymi metodami. Między innymi kosztami pracy. Nawet więksi pracodawcy biorą ten element pod uwagę – tłumacz prof. Monika Tomaszewska. – Osoba, której proponuje się taką umowę, najczęściej nie ma szans na negocjacje.
– Ale w dużych firmach umowy śmieciowe są marginesem. My to rzetelnie badaliśmy – odpowiada Canowiecki.
– Badania badaniami, jako związkowcy jesteśmy praktykami – zabiera głos Duda. – Prawo należy przestrzegać, a nie je omijać. Pracodawcy muszą zrozumieć jedno: skończyło się konkurowanie kosztami pracy. Czas na innowacyjność. Jeśli chcemy podnieść gospodarkę, to nie możemy tego robić najniższymi kosztami dla pracowników. To się zmienia, bo pracownicy zaczynają się szanować. Pracodawcy mają trudną sytuację? Zarabiają miliardy, które odkładają na lokaty, a nie inwestują.
– Problem wynika też z tego, że wszystkich wrzucamy do jednej kategorii. To nie są ci sami przedsiębiorcy, którzy mają duże zyski na lokatach i ci sami, którzy zatrudniają na umowy śmieciowe. Najczęściej w ten sposób zatrudniają małe firmy, bo one konkurują poprzez ceny.