Kilka dnia temu odbył się Triathlon Gdańsk 2014 w którym udział wzięło ponad 400 uczestniczek i uczestników. Wśród nich było ponad 20 szczęśliwców, którzy w ramach wspólnej akcji organizowanej przez Radio Gdańsk, Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji w Gdańsku oraz grupą powerOn3city zostali objęci kompleksowym planem treningowym.
Od lutego każdy z nich na treningach wylewał hektolitry potu, aby nie tylko ukończyć dystans ¼ Ironmana, ale przede wszystkim udowodnić, że każdy z nas może pokonać swoje słabości.
Mamy nadzieję, że wszyscy którzy ukończyli Triathlon Gdańsk 2014 wezmą udział w przyszłorocznej edycji gdańskiej imprezy.
Poniżej prezentujemy wyniki osób, którzy wzięli udział w naszej akcji oraz publikujemy wrażenia kilku uczestników z sobotniej imprezy.
50. Bogusław Pergoł – 02:25:04
65. Michał Wiśniewski – 02:27:42
91. Piotr Pietrzak – 02:31:22 i 2 miejsce w swojej kategorii wiekowej !!!
107. Jarosław Derewecki – 02:33:12
109. Tomasz Bińczak – 02:33:25
123. Marcin Żywna – 02:34:59
198. Andrzej Styn – 02:43:29
220. Andrzej Guziński – 02:46:37
250. Paweł Szary – 02:50:25
265. Aleksandra Balcerzak – 02:52:22 i 3 miejsce w kategorii wiekowej !!!
274. Katarzyna Kostro-Gostomska – 02:52:29 i 1 miejsce w kategorii wiekowej !!!
286. Iza Gendek – 02:55:25 i 3 miejsce wśród w kategorii wiekowej !!!
287. Michał Plata – 02:55:47
288. Marcin Dybuk – 02:55:52
298. Lech Żurek – 02:58:32
306. Sylwia Rogiewicz – 02:59:56 i 3 miejsce w kategorii wiekowej !!!
313. Mikołaj Gacek – 3:01:05
325. Małgorzata Jelińska – 03:03:34
341. Katarzyna Wiatrowska – 03:08:27
343. Agata Piotrowska – 03:08:48
364. Ramona Urbańska – 03:15:13
370. Natalia Wodyńska-Stosik – 03:17:43
Jeśli chodzi o przygotowanie do akcji Aktywuj się w Triathlonie to załapałam się w drugim naborze, w związku z czym trenowałam z grupą dość krótko. Moje wcześniejsze przygotowanie to treningi z grupą Nordcity prowadzoną przez Marcina Bochenka. Natomiast bieganie i rower trenowałam w swoim zakresie.
Od momentu kiedy zaczęłam przygotowania najpierw pod okiem Witka Podgórskiego z powerOn3city, zmieniłam profil treningów. W środy zakładki czyli treningi łączące rower i bieganie. Fantastyczne, gdyż trener chętnie dzielił się wiedzą i przede wszystkim zarażał optymizmem. Tutaj nie mogę nie wspomnieć też o fantastycznej grupie, która tworzyła fajną przyjazną atmosferę.
Dobrze wspominam też basen z Witkiem oraz pływanie na otwartej wodzie. Jestem wdzięczna Witkowi za pomoc w przełamaniu strachu w nowych warunkach (jezioro, morze) oraz naukę nawigacji (przeze mnie sam nabawił się kontuzji przed ważnymi zawodami).
Później było pływanie z Argonaut i nowe znajomości z osobami trenującymi od lutego – świetni ludzie i fajna atmosfera.
Wspomnienia z imprezy mam jak najbardziej pozytywne – zwłaszcza ujął mnie doping Akademii Biegania. Jedynie trochę system przekazu informacji (o części treningów nie wiedziałam), ale wierzę, że to jest do poprawy.
Triathlon pokochałam, a 10 sierpnia będę mogła sprawdzić się na dystansie 1/2 na Herbalife Triathlon Gdynia. No i oczywiście liczę na kontynuację projektu.
Jestem zadowolony z treningów, które przygotowało Radio Gdańsk i osoby powiązane z treningami. Sama akcja Aktywuj się w Triathlonie przyciągnęła moją uwagę – szkoda, że na drugą turę tylko mogłem, ale wcześniej miałem inne plany.
Nie ukrywam, że bardzo zależało mi na basenie i z tych treningów jestem najbardziej zadowolony. Dowiedziałem się o sprawach technicznych związanych z przejściami w inne dyscypliny, jak sobie radzić i na co zwracać uwagę.
Co do samych zawodów to obawiałem się pływania i trochę roweru, bo pierwszy raz jechałem na szosowym rowerze i to jeszcze pożyczonym.
Kilka dni przed zawodami miałem panikę, rozmawiałem z kolegami, którzy już mieli doświadczenie – jak to jest podczas pływania i czy trasa rowerowa jest trudna techniczna.
Same zawody oceniam na plus. Pływanie bardzo szybko mi minęło i to bez problemów – choć czas był dosyć slaby. Rower oceniam bardzo dobrze, czas niezły, a i trasa fajna. Natomiast bieg to już miodzik, aby tylko do mety.
Podsumowując to z nauką pływania sam niedbałym sobie rady. Na pewno będę chciał spróbować wziąć udział za rok, ale treningi do triathlonu zacznę dużo wcześniej. Dobra akcja za którą bardzo dziękuję !!!
Skąd wziął się triathlon? No cóż, zawsze było mi blisko do sportu. Były to różne dyscypliny w zależności od okresu życia: wspinaczka, narty, sporty wodne: windsurfing i kitesurfing, fitness, tenis, squash, boks. I wreszcie bieganie, rower i pływanie. Czyli triathlon.
Pamiętam dokładnie, kiedy pierwszy raz o nim usłyszałam. To były wakacje w 2012 roku i nasz kolega zapisał się na dystans 1/10 Ironmana. Zainteresowało mnie to bardzo. Pozazdrościłam udziału w zawodach, ale przeszkodą w uczestnictwie było to, że (prawie) nie umiałam pływać. To znaczy utrzymywałam się na wodzie, ale absolutnie bez zamaczania głowy. W sumie to nie rozumiałam po co tą głowę zamaczać, skoro człowiek doskonale daje sobie radę pływając z głowa nad wodą. Pływać klasyczną żabką nauczyła mnie koleżanka, podczas wyprawy do Egiptu na kite.
Jak wiadomo do pływania na kitesuffingu potrzebny jest wiatr. A wiało tylko od 4 rano do południa, miałyśmy więc później mnóstwo czasu i z nudów nauczyłam się pływać tą krytą żabką – w przyhotelowym basenie. Uznałam zatem, że umiem pływać i zapisałam się na swój pierwszy w życiu triathlon. Zaczęłam trenować i wsiąkłam w to. Mój mąż też. A, że mamy dwójkę dzieci, to codzienna logistyka naszego życia wymagała naprawdę dużej ekwilibrystyki. Pierwsze starty zaliczyłam w 2013 roku.
Triathlon Gdańsk 2014 nie był zatem moim pierwszym triathlonem. Za to przy jego okazji moje treningi stały się bardziej usystematyzowane. Zakwalifikowałam się do grupy Aktywuj się w Triathlonie trenowanej przez Witka Podgórskiego. No i się zaczęło. Najstraszniejsze były poniedziałki. Pływalnia startowała o 5.40 rano. Wstawanie o 4.55 po weekendzie, co było jednym z gorszych przeżyć mojego życia. Już po wskoczeniu do wody nie było tak źle. Człowiek po prostu wykonywał polecenia. Ale te cholerne poniedziałkowe pobudki będę pamiętać do końca swojego życia. Tak naprawdę to jeszcze gorsze były czwartki. Pływalnia zaczynała się o 22.00. Wyjście z domu na noc i poniewierkę, w czasie kiedy człowiek zazwyczaj układa się do snu, było takim koszmarem, że na te zajęcia poszłam RAZ. Już z dwojga złego lepsze były te poniedziałki.
Nie raz, nie dwa kończyłam treningi na takim etapie zmęczenia, że chciało mi się z wysiłku rzygać. Nie raz nie dwa zmuszenie się do wyjścia z domu wymagało zaawansowanych technik motywacyjnych. Na mnie dobrze działała literatura, w której biegacze/ wspinacze/ kolarze zmagają się ze sobą, ze swoimi słabościami. Oraz wizualizowanie sobie Justyny Kowalczyk, która pogina pod górę na nartach i zostawia rywalki z tyłu. Nie raz nie dwa pytałam męża, czy naprawdę muszę iść na trening, jeśli jestem chora i spałam 4 godziny. Mąż mi wtedy odpowiadał: żyjesz? No to idziesz! Bo musicie wiedzieć, że są tylko 3 przypadki, kiedy możesz nie iść na trening: 1. umarłeś, 2. zachorowałeś i umarłeś. 3. zostałeś zamordowany.
Pogodzenie treningów triathlonowych, bokserskich, pracy zawodowej, dwójki dzieci oraz męża triathlonisty było niewyobrażalnie trudne. Jest taki dowcip, który krąży po tri- środowisku: triathlonisty nie pytasz jak jego żona znosi jego treningi, pytasz go czy jeszcze ma żonę. No, a co w przypadku, jeśli żona też jest tri?
Bardzo, ale to bardzo cieszyłam się, że nareszcie będę startować w swoim rodzinnym mieście, że będę miała osobistych kibiców, że będę biegać i pływać po znajomych terenach. Pogodę zapowiadali upalną, ale taki już los tri- zawodników. Zawody są organizowane latem, żeby dało się wejść do zimnej zazwyczaj w Polsce wody. Ceną za to są dość wysokie temperatury powietrza. Ale jak ktoś chce być człowiekiem z żelaza, to jakieś marne 27 stopni nie powinno go przerażać!
Atmosfera była cudna! Mnóstwo znajomych i to radosne przedstartowe podniecenie! Morze cieplutkie i bez fali – płaska woda, czyli marzenie każdego triathlonisty. Myślałam, że pływać będzie się super. Ale po sygnale startowym i przepłynięciu kilkunastu pierwszych metrów okazało się, że panuje straszny tłok! Nie mogłam płynąć, bo wszędzie dookoła byli ludzie. Z czymś takim jeszcze nie spotkałam się na żadnych zawodach. Na szczęście po minięciu pierwszej bojki trochę się rozluźniło, ale i tak było to najgorsze pływanie z wszystkich moich dotychczasowych startów. Pod koniec człowiek już zresztą nie zastanawia się nad tym jak płynie tylko CO DALEJ! Jak rozplanować rowerek, kiedy zjeść żelki energetyczne i kiedy najlepiej rozpiąć piankę.
Część rowerowa trwała najdłużej. Wtedy jest czas na refleksję. Czas na to, żeby pomyśleć o tym co się robi, żeby pomachać kibicom. Przyznaję się bez bicia, że zawsze na rowerze następuje moment, kiedy zaczynam się nudzić. Myślę sobie – jezzzuuuu, no niech to już się skończy! Już chcę biegać! No i wreszcie się kończy! W moim wypadku koniec rowerowej części nastąpił po godzinie i 35 minutach. Znowu strefa zmian, znowu szybki żelek energetyczny i następuje ostatni etap – bieganie.
Bieganie, to moja domena. Lubię to robić i umiem. I jestem szybka. Nawet po przepłynięciu prawie kilometra i przejechaniu 45 km na rowerze. Wyprzedzam innych i nadrabiam czas. Tym razem biegnąc wiedziałam i czułam, że to jest właśnie ten moment, kiedy daję z siebie wszystko. Więcej z siebie nie jestem w stanie wykrzesać. To jest to słynne maksimum. Było pieruńsko gorąco. Kiedy zaczynałam drugą pięciokilometrową pętlę, pomyślałam – k..a nigdy więcej żadnych triatlonów, po co ja to robię?!. Natomiast kiedy po kolejnych dwudziestu pięciu minutach wpadałam na metę i widziałam, że JEST ŻYCIÓWKA! I to jaka!! Poprawiłam się o ponad 12 minut, już wiedziałam po co to robię!! Obok biegł mój mąż, który skończył duuużo przede mną i czekał na mnie na mecie z dopingiem i krzyczał dajesz, dajesz! A ja naprawdę wiedziałam po co mi to! Wiedziałam, że dla takich chwil się żyje!
Wpadłam na metę, nie zwymiotowałam i myślałam, że to już koniec emocji. Ale to jeszcze nie był koniec. Okazało się, że jestem pierwsza w swojej kategorii i czeka mnie jeszcze wręczenie pucharu! I wejście na podium! Co czułam..? Czułam radość, wzruszenie i poczucie ogromnego szczęścia. Polecam każdemu. To są emocje, nieporównywalne z niczym innym. Kiedy człowiek zwycięża ze swoim największym przeciwnikiem – z samym sobą.
Grudzień 2013 – decyzja
Z jej podjęciem pomógł mi mąż Paweł. Byłam w ósmym miesiącu ciąży, z brzuchem jak balon. Już zastanawiałam się jak to będzie, jak ja sobie poradzę – dwójka dzieci i mąż triathlonista! Dysząc na schodach, zapytałam Pawła trochę z przekąsem, jakie starty planuje na przyszły rok. On bez zastanowienia powiedział – w przyszłym roku, kochanie, Ty startujesz. Najpierw się zaśmiałam, ale kiedy zauważyłam, że Paweł mówi serio, nie wiedziałam co powiedzieć.
I pamiętam moje pierwsze uczucie, to chyba był szok , że ja sama rozważam to na poważnie. Przecież wiedziałam czym jest ta dyscyplina. Od paru lat kibicowałam Pawłowi i mojemu bratu Jaśkowi podczas ich startów w triathlonach. Widziałam ich zmęczenie na mecie, wiedziałam ile pracy i wyrzeczeń to wymagało. A tu jeszcze Mania i jej bunt dwulatki i świadomość, że chcę karmić Anię piersią.
Dlaczego od razu się zgodziłam? Bo zawsze lubiłam wyzwania, bo nauczyłam się walczyć, bo jestem marzycielką… .
Wysłałam aplikację do gdańskiego projektu Aktywuj się w Triathlonie i… zostałam wybrana! Wtedy dopiero przeraziłam się nie na żarty, dopiero wówczas dotarło do mnie, że to się dzieje naprawdę. Poczułam, że poprzeczka nawet jak na mnie jest bardzo wysoko. Ale miałam szczęście, że mnie wybrano. Dziękuję MOSiR Gdańsk za pomoc, za zaufanie. Dziękuję Monice Smaruj i Witkowi Podgórskiemu, moim trenerom.
24 stycznia 2014 – Anulka, moje 3,6 kg szczęście jest już na świecie.
6 lutego – narada rodzinna. Moi rodzice, obydwoje lekarze przerażeni, jak po ciężkiej operacji guza mózgu można fundować sobie taki wysiłek. Telefon do profesora, który mnie operował, jest na nie, drugi operator mówi Pani Natalio, Pani ciało da Pani znać. Dziękuję Panie Doktorze, to Pana zasługa, że w ogóle mogłam stanąć na starcie.
23 lutego (4 tygodnie po porodzie) mój pierwszy trening na basenie. Co umiem? Rany, nic!!! Pływam niedzielną żabką, no i byle nie zamoczyć głowy.
Tu muszę to powiedzieć: jedną z osób, dzięki której to wszystko było możliwe to mój trener z basenu Dawid Dobroczek ze Szkoły Pływania Nurkowania i Ratownictwa Argonaut 1988r. Ten jego spokój, wiara we mnie. To dzięki niemu wyszłam z wody po 25 minutach, 3/4 dystansu płynąc dobrym kraulem. Dziękuję Dawid!
24 kwietnia – pierwszy trening na moim nowym rowerze, który w ramach współpracy dostałam od firmy KROSS. Nigdy wcześniej nie siedziałam na szosówce, sama myśl o kolarskich butach przyprawiała mnie o zawrót głowy. To czarno-białe cudo VENTO 3 polubiłam od razu!
To dzięki niemu zrobiłam 45 km w czasie 1 godzina 40 minut. Rower mnie nie zawiódł.
Dziękuję firmie KROSS!
15 maja – strona TriMamy osiąga 10 tysięcy like’ów, a ja wiem, że mam 10 tysięcy powodów, żeby dalej trenować. Jeszcze raz, jeszcze milion razy dziękuję Wam, przyjaciołom TriMamy za codzienne wsparcie. Pisaliście, że kogoś zmotywowałam. Ale tak naprawdę to ja miałam największa motywację. Cieszę się, że mi się udało, że Was nie zawiodłam. Czasem nie było łatwo, szczególnie, że Anka do dzisiaj budzi się co 2 godziny w nocy na karmienie, miała tez koszmarne kolki przez 3,5 miesiąca. Czasami nie było łatwo wstać na basen na 5.40 rano, tj. pół godziny po tym, jak skończyłam karmić. Mania tez wymagała więcej uwagi, żeby nie czuła się odrzuconą, starszą siostrą. Nigdy bym tego nie zrobiła gdyby nie pomoc dziadków dziewczynek, moich braci, cioci Asi!
Dziękuję mojej kochanej rodzinie, Wy wiecie za co!!
Koniec maja. Paweł oznajmia, że chce również wziąć udział w gdańskim triathlonie. Ucieszyłam się! Umówiliśmy się, że pobiegniemy razem. Sama nie wiem, czy zwyciężyła miłość do triathlonu, czy do mnie. Paweł, to wszystko co szepnęłam Ci do ucha na mecie to prawda! Dziękuję!!
3 czerwca – kontrolny rezonans mózgu – nie ma nawrotu. Ulga.
17 czerwca – rezonans kręgosłupa piersiowego – czysty. Ulga do potęgi. Moczę usta w szampanie.
17 lipca – 2 dni do startu, ostatni trening w morzu, kończę jak zwykle ostatnia. Ale czuję wewnętrzny spokój, wiem, że zrobiłam wszystko to co mogłam. Wiem, że się starałam. Czuję, że jestem gotowa!
19 lipca – Ten Dzień. Nie udało mi się tego opisać w 3 zdaniach, nawet nie w 10. Najchętniej opisywałabym to przez co najmniej 3 GODZINY 17 MINUT I 43 SEKUNDY.
Ania budzi się jak zwykle co dwie godziny, więc najważniejszy warunek – dobry sen przed zawodami raczej nie został spełniony.
Potem jak zwykle – karmienie, przewijanie, przebieranie. Obowiązkowe śniadanie mistrzów jak każdego poranka: płatki z mlekiem ryżowym, suszone owoce, banan, garść orzechów. Do picia woda kokosowa. Rowery zostawiliśmy w strefie zmian dzień wcześniej, a więc było mniej pakowania. Myślałam o żelkach i batonie, które Paweł przykleił mi do roweru i bałam się przyznać, że zastanawiam się, czy dam radę to odkleić. Przed wyjazdem z domu ostatni rzut oka na check-listę startową rzeczy niezbędnych w strefie zmian. Sama się uśmiechałam do siebie jak pakowałam do torby laktator!
Pierwszy dreszcz mnie przeszedł jak weszłam do T1. Po tylu latach stania po drugiej stronie nagle to ja byłam w środku. Niesamowite uczucie.
Przed ubraniem pianki ostatni raz używam laktatora. Zakładałam, że pod koniec biegu może być dosłownie ciężko.. I już za chwilę stoję z wszystkimi na piasku. Te chwile, sekundy przed startem są magiczne. Stałam tam jak w transie. Nawet nie usłyszałam sygnału startu, po prostu zauważyłam jak ludzie przede mną wskakują do wody. Tak jak uzgodniłam z Dawidem, chcąc uniknąć przysłowiowej pralki, poczekałam aż lepsi ode mnie będą już w wodzie. I wreszcie ja. Założenie było takie: żaba, kraul, żaba, kraul – plan ok. 30 minut. Wiedziałam, że woda nie jest moim atutem, ale ja o dziwo czułam się świetnie, więc: kraul, kraul, kraul, żaba. Jak wyszłam z wody to odruchowo się obróciłam i zobaczyłam, że za mną jest jeszcze sporo osób! Zaskoczenie!!!
Chyba musiałam być w szoku bo nigdy nie udało mi się tak płynnie zdjąć pianki. A tak się bałam, że będę mocować się z rękawami. Potem się dowiedziałam, że wodę zrobiłam w 25 minut…poczułam jakby ktoś dał mi pozytywnego kopa.
Po kilku minutach byłam już na trasie rowerowej. Na pierwszych kilometrach licznik rowerowy pokazywał, że jadę średnio ponad 30km/h! Czułam się bardzo dobrze, ale wiedziałam, że takiego tempa nie wytrzymam. Przecież potem mam jeszcze biec! Zwolniłam, zwiększyłam kadencję, wyregulowałam tętno. Roweru, z trzech konkurencji bałam się najbardziej. Co będzie jeżeli nie wypnę się na czas i przewrócę? Powiem krótko, chyba jestem stworzona do pedałowania! Jechało mi się super. Pewnie to w dużej mierze zasługa kibiców! Wszyscy jakby mnie znali, jakbym była im bliska. Ktoś (nie wiem kto, ale dziękuje Ci!) krzyknął moje imię, wtedy moje nogi jeszcze bardziej przyspieszyły. Myślę, że to był super pomysł by mój debiut odbył się w Gdańsku, moim ukochanym, rodzinnym mieście. Oczywiście nie zauważyłam linii zajścia z roweru i zeskoczyłam z roweru na kilka metrów przed. Czas na rowerze 1h40.
Ups, dopiero poczułam, jak bardzo mam zmęczone uda. Będzie ciężko, pomyślałam. Z T2 wybiegliśmy razem z Pawłem. I nagle słyszę jak mówi, że muszę zwolnić…!!! Zwolnić ?? Masz za szybkie tempo!!! Co????? Tunia, masz …4:55! Rany! Tak szybko to nigdy nie biegałam! Tempo miało być ok 6:30! Zwolniłam 6:05/15. Po pierwszym okrążeniu czułam zmęczenie, ale nie mogę tego nazwać kryzysem. Chyba po prostu chciałam już być na mecie. W tych cięższych momentach, pomogli nie tylko wspaniali na całej trasie kibice, ale tez inni Triathloniści, którzy byli już po zawodach. W takich chwilach czuję się, ze Tri naprawdę jest jak rodzina. A ja już jestem jej pełnoprawnym członkiem. Hurra!!!!
Ostatni kilometr to już euforia. Biegłam niesiona dopingiem, adrenaliną! Przekraczając metę popłakałam się ze wzruszenia. Mam medal! Piękny, zTristali! Medal dla TriMamy. Mój czas 3h:17:43. Na mecie czekał już Paweł z córeczkami i rodziną.
Dziękuję!! Dziękuję moim koleżankom i kolegom z grupy. To była wielka radość i zaszczyt mogąc z Wami się przygotowywać do tego dnia i potem uściskać na mecie. Chyba na pewno mnie to zaraziło jakimś TriBakcylem.
Czy mam jakieś sportowe plany na przyszłość ? Ależ oczywiście. Planuję za trzy tygodnie zrobić sprint podczas Herbalife Gdynia. Potem biegi na 10 km. Ostatnio chodzi mi też po głowie półmaraton pod koniec października.
Udało nam się do tej pory zachować równowagę i harmonię w rodzinie. Udało mi się nadal karmić Ankę i czytać Mani na dobranoc, udało mi się zwalczyć pociążowe kilogramy a Paweł mówi, że jest dumny, że ma żonę triathlonistkę. Udało się na Tri do potęgi Tri!!!
Czy było łatwo? Nie, nie! Czy było warto? Tak, tak, tak! Trzeba walczyć o swoje marzenia. Trzeba czasem w tej walce pokonywać samego siebie. Ale jak wygrasz tę walkę, to możesz wygrać wszystko!!!
Izabela Gendek
Niewiele jest w życiu chwil, kiedy człowiek czuje, że naprawdę ma kontrolę nad tym co robi. Jedną z nich był dla mnie finisz na mecie gdańskiego triathlonu, kiedy stałam się kobietą z żelaza, przynajmniej w ¼.
Transformacja zaczęła się długo wcześniej. Było zimowe popołudnie i siedziałam przy biurku pochłonięta pracą, kiedy z głośnika radiowego przebiła się wiadomość o konkursie Aktywuj się w Triathlonie. Pierwszy raz po prostu do mnie dotarła, za drugim razem sprawdziłam szczegóły na stronie Radia Gdańsk, a za trzecim razem postanowiłam nie zastanawiać się więcej i po prostu wysłać swoje zgłoszenie. Wcale nie było mi łatwo wyjaśnić, dlaczego na myśl o starcie w triathlonie atakowało mnie naraz kilka sprzecznych komunikatów – ekscytacja mieszała się ze strachem, a obraz biegnącego geparta wypierany był przez uwieszonego na drzewie leniwca.
Dorastałam jako kibic swojego taty-triathlonisty od niemalże trzydziestu lat, który pokazał mi co to znaczy walczyć na trasie, pokazał radość z sukcesów i ogromną siłę umysłu nad ciałem. Dla mnie był i zawsze będzie gepartem, ja miałam się raczej za tego leniwca. To dzięki niemu zdecydowałam się zgłosić swoją chęć udziału i pozwolić zadecydować losowi, czy przyszedł mój triathlonowy czas.
Poważnie przestraszyłam się, dostając zaproszenie na pierwsze spotkanie organizacyjne. Tak, miałam zostać jedną z dwudziestoosobowej grupy osób trenujących, pod okiem fachowców, do gdańskiego triathlonu. Od tego momentu jedno było dla mnie jasne – nie wolno mi się poddać, ani na treningach, ani podczas triathlonu. Plan treningowy został ustalony – dwa razy basen, raz rower, raz trening siłowy.
Każdy pracował na miarę swoich możliwości, uczyliśmy się pływać, czasami od podstaw, czasami praktycznie od nowa. Dużo rzeczy było nowych, ciekawych, często wymagających umiejętności, zawsze wymagających zaangażowania i ogromnych chęci. Wbrew pozorom, nie trening mięśni był najtrudniejszy, największym wyzwaniem okazała się systematyczność, wytrwałość i niemalże dziki upór. Trening myślenia stał się podstawą do trenowania ciała. W grupie była nasza siła i ogromny pokład motywacji – wszyscy razem, ale przede wszystkim każdy z nas z osobna chciał znaleźć się na mecie 19-tego sierpnia.
Trenerzy stali się nauczycielami i to oni, jako eksperci w swoich dziedzinach wydawali polecenia. To był pewien rodzaj musztry, oczywiście pozytywny, w końcu my sami zrobiliśmy z siebie żołnierzy. Brak pokory nie pomagał, ani trochę. Nie byłabym sobą, gdyby nie udało mi się przemycić kilka nawyków z życia przed Tri przygodą. Nie zawsze zdrowych – trzeba przyznać.
W ogólnym rozrachunku ucierpiało życie towarzyskie, remont mieszkania i kilka innych spraw, na które nie starczało już czasu. Generalnie wszelkie plany, w naturalny sposób, podzieliły się na do zrobienia przed lub po triathlonie. Nie żałowałam nawet chwili. Oczywiście, że miałam w głowie tylko jeden cel, ale okazało się, że po drodze spotkałam fantastycznych ludzi, z którymi treningi stawały się też dobrą zabawą.
W chwili startu, wbiegając do morza, właśnie dzięki nim nie było we mnie ani strachu, ani obaw, była tylko chęć wspólnej walki. Swoją największą batalię stoczyłam w biegu – czułam się jak mamut walczący o przetrwanie. W momentach krytycznych obiecywałam sobie, że już nigdy więcej nie przyjdzie mi do głowy równie bolesny pomysł, jak start w triathlonie. Ale biegłam dalej, a tuż za metą byłam (lub tylko tak się czułam) najszczęśliwszym człowiekiem pod prażącym gdańskim słońcem.
Jest sobota 19.07.2014 – wczesna pobudka. Od razu zakładam wygodną sportową bieliznę, opaski kompresyjne (pożyczone od męża) i strój – czerwono -czarny, taki sam jak reszty ekipy z Aktywuj się w Triathlonie. Wszystko spakowane – pianka, czepek, okularki, ręcznik, żele odżywcze, woda i kapsułki do przygotowania izotoników. Zostaje spakowanie dzieciaków, bo w nagrodę za doping planujemy poszaleć przy rzeczce w Jelitkowie po zawodach.
Nie stresuje się jeszcze, choć po głowie cicho kołacze się myśl A jak mi strzeli opona ? Co zrobię ? No nic trzeba będzie oddać walkowera – bo przecież nie umiem zmieniać dentki w rowerze. Tego jeszcze nie próbowałam, jakoś nie musiałam, bo o przygotowanie techniczne zawsze dba mój mąż. Reszty się nie obawiam – reszta zależy ode mnie. Jedziemy.
Szoska, jak pieszczotliwie nazywam mężowy rower, czekała w strefie zmian. Zostawiłam ją dzień wcześniej i odebrałam nr startowy „28”. Nie sądzę, że kiedykolwiek w przyszłości trafi mi się tak niski nr, więc po zawodach zostawię go sobie na pamiątkę.
Spotykam starych znajomych , którzy przyszli kibicować oraz nowych, z którymi miałam przyjemność trenować podczas przygotowań do tego bądź co bądź ważnego dla nas wydarzenia. Wszyscy jesteśmy podekscytowani – godzina 0 zbliża się wielkimi krokami. Ostatnie przygotowania – mocowanie bidonów z izotonikami, przyklejanie na taśmę klejącą żeli do ramy roweru, porządek w skrzynkach według kolejności poszczególnych dyscyplin. Wszystko, aby jak najmniej czasu stracić w strefie zmian. Jestem jedną z niewielu współuczestników akcji Aktywuj się w Triathlonie, która ma za sobą pierwsze starty. Coś nie coś wiem, ale jak przypomnę sobie początki … .
Moja przygoda z triathlonem zaczęła się w 2012 roku, kiedy to na zawodach w Suszu, razem ze znajomymi pojechaliśmy kibicować kolegom. Atmosfera tych zawodów wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Właśnie wtedy zaświtała mi myśl: Dlaczego by nie spróbować ? Oni dali radę, ja też sobie poradzę. Wówczas nie wiedziałam jeszcze, że lekko nie będzie. Lecz cóż ja – laik w zakresie sportu mogłam wiedzieć. Nigdy nie uprawiałam żadnej konkretnej dyscypliny sportu.
Owszem jeździliśmy nad jezioro czy nad morze ale większość czasu poświęcało się wówczas na opalanie. Rower raczej kurzył się w piwnicy. A o bieganiu nie było mowy – zawsze byłam ostatnia na biegach w podstawówce i nie sprawiało mi to żadnej frajdy. Jedyne co pamiętam z tego okresu to to, że nie mogłam złapać oddechu. Nie jestem już nastolatką. Mam 35 lat, dwoje dzieci, ustabilizowane życie. Ale też nigdy niczego większego nie osiągnęłam. Sama myśl o tym, że mogłabym wystartować w takich zawodach dodawała mi skrzydeł. W tamtym okresie wraz ze znajomymi stworzyliśmy grupę pod nazwą IRONTEAM3CITY i zaczęliśmy treningi – rowerowe po okolicznych lasach.
Treningowo też startowaliśmy w zawodach MTB – Kartuzia MTB, Harpagan rowerowy, Kaszebe Runda. Byłam zdziwiona, że taki wysiłek może dać tyle frajdy. Włączyłam też trening biegowe. Dobrze pamiętam swoje pierwsze 5km – ledwo powłóczyłam nogami do domu, a na następny dzień nie mogłam chodzić. Oczywiście, bo kto zaczyna od 5km na pierwszy raz ?? Na szczęście niedogodności nie były w stanie zniechęcić mnie do dalszego trenowania. Choć ciężko to było nazwać treningiem. Na basenie czułam się najlepiej choć potrafiłam tylko pływać żabką. Jak to mówią: Trening czyni mistrza, więc usilnie dążyłam do celu – chciałam wystartować w triathlonie .
W lipcu 2013 roku debiutowałam na dystansie 1/10 IM w triathlonie gdańskim. Byłam przerażona. Fale tego dnia były wielkie, trudno było nawet wejść do morza. Pokonałam strach dzięki buzującej w żyłach adrenalinie i mojemu mężowi, który we mnie wierzył i dodawał mi otuchy. On sam równolegle przygotowywał się do Traithlonu Herbalife w Gdyni, a kilka tygodni wcześniej debiutował w Malborku. Miał rację – dałam radę, zdobyłam metę i złapałam bakcyla. We wrześniu razem wystartowaliśmy na dystansie 1/4 IM w Przechlewie. To wciąga jak ruchome piaski.
Gdy na początku roku 2014, Radio Gdańsk ogłosiło konkurs związany z triathlonem nie wahałam się ani chwili nad wysłaniem zgłoszenia . Trzeba było napisać dlaczego chcę wziąć udział w triathlonie – napisałam że chciałabym, żeby pomogli mi połknąć bakcyla, bo na razie to go tylko złapałam.
Udało się – wraz z 19 osobami zostałam wylosowana z pośród około 100 zgłoszeń. Pierwsze spotkanie organizacyjne naświetliło mi, co będziemy robić przez najbliższe pół roku. Wstępnie poznałam współuczestników projektu – część z nich pół życia trenowało różne dyscypliny sportu w tym biegi, pływanie i rower. A ja co ? Żaden ze mnie sportowiec, słabo biegałam, rowerowo byłam przeciętna, nawet nie umiałam pływać kraulem! Jednak bardzo chciałam, żeby ten stan rzeczy się zmienił – chciałam coś zrobić dla siebie.
Zmiana pewnych przyzwyczajeń zawsze jest ciężka. Na początek zaserwowano wstawanie na basen na godzinę 5:40 w poniedziałek. Mega wyzwanie dla osoby takiej jak ja, która ma problem z położeniem się wcześniej niż godzina 23:00. Nie mieszkamy w centrum miasta i dojazd do MOSiRu na Chełmie, gdzie odbywały się zajęcia pływackie, zajmował mi około pół godziny. Szybko przywykłam i nawet odpowiadał mi ten system, gdyż zaraz po basenie, już bardzo rześka pędziłam do pracy. Drugi trening pływacki mieliśmy w czwartki o 22:00, co było już mniej przyjemne, bo człowiek po całym dniu pracy nie jest już tak efektywny, choćby bardzo chciał. Na dodatek po basenie czekała mnie jeszcze droga do domu i czasem problemy z zaśnięciem.
Zawzięłam się i pierwszym celem jaki sobie postawiłam było nauczenie się pływać kraulem tak, ażeby większość triathlonu gdańskiego, a najlepiej całość przepłynąć właśnie tym stylem.
Naprawdę nie było łatwo. Miałam okropne problemy oddechowe – stawałam na krańcach basenu po każdych przepłyniętych 25m. Krztusiłam się, bo nie przyzwyczajona do tego sposobu nabierania powietrza nie potrafiłam skoordynować ruchów, byłam niedotleniona i wyczerpana. Na szczęście trafiliśmy pod dobre skrzydła Moniki Smaruj – wielokrotnej medalistki Mistrzostw Polski w triathlonie i zawodach pływackich oraz Witka Podgórskiego z powerON3city. Ich spostrzeżenia i poprawki w sposobie pływania dały w niedługim czasie efekty, choć niekiedy doprowadzały do szału. Bo człowiekowi naprawdę się wydaje, że to co zrobił – zrobił dobrze a tu się okazuje, że mu się tylko wydawało.
Zgodnie z zaleceniami trenerów monotonne wykonywanie tej samej czynności, czyli wyuczenie ruchu, pozwoliło mi nareszcie wypracować swój własny rytm. A kiedy przestałam myśleć o tym, że wszyscy na basenie pływają szybciej ode mnie poszło jeszcze lepiej. Największy przełom nastąpił gdy razem ze znajomymi spróbowaliśmy potrenować w jeziorze. Nie było końca basenu i wio. Popłynęłam bez zadyszki. To jest fajne, że człowiek nie zna wszystkich swoich możliwości a takie wyzwania pozwalają mu je odkrywać.
Jako, że treningi do triathlonu nie składają się tylko z ćwiczeń na basenie środę późnym popołudniem, w klubie Calypso na Kowalach, mieliśmy treningi Indoor Cycling z fantastycznym człowiekiem, a mianowicie z Radkiem Kozalem. Nie spotkałam wcześniej tak zorganizowanego, skromnego i kulturalnego trenera. Zawsze na czas, przygotowany, dbający o dyscyplinę i z profesjonalnym podejściem do wszelkich zagadnień dotyczących indoor cycling’u. Dodam też, że muzyka zawsze była dostosowana do danego rodzaju terningu i nie była to tzw. łupanka. Był wycisk, ale ten wycisk już znałam, przygotowując się wcześniej do zawodów MTB. Najlepsze jest w tym wysiłku to, że człowiek nie czuje się zmęczony – ja po takich zajęciach mam power na przynajmniej następne cztery godziny.
I tak dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Każdy z nas dołączył po pewnym czasie do powyższych jeszcze treningi biegowe.
Grupa ludzi uczestniczących w akcji Aktywuj sie w triathlonie okazała się naprawdę fajną paczką. Oprócz niezłego wycisku jaki zapewniali nam trenerzy znalazły się chwile na ploty i śmiechy.
W okresie kiedy na dworze zrobiło się cieplej treningi basenowe zamienione zostały na treningi w jeziorach i w Bałtyku. Niestety w większości z nich nie mogłam uczestniczyć, gdyż odbywały się w godzinach, w których nie byłam w stanie zapewnić dzieciom opieki (a przecież babcie i dziadkowie też muszą funkcjonować, a nie co chwila opiekować się wnukami).
Nie jest prosto pogodzić bycia żoną, mamą dwójki dzieci – w tym dziewięcioletniego – piłkarza, który w tygodniu też ma trzy swoje treningi, pracować w pełnym wymiarze godzin (na szczęście od 7-15) i wpleść w to jeszcze treningi własne. Nikt nie mówił, że będzie łatwo – mawiał nam Witek, ale ja się nawet nie spodziewałam, że będzie. Zacięłam się na ten triathlon i już! Owszem słyszałam głosy powątpiewania: GOŚKA, ALE TY NIE DASZ RADY, powiedziała mi jedna z koleżanek. Ale ja nie lubię kiedy ktoś mi mówi, że się czegoś NIE DA, bo to nie jest prawda !!!
Wszystko się DA – to siedzi w nas, w naszych głowach – stawiamy sobie cel i po prostu go realizujemy. Nie ukrywam, że były momenty zwątpienia i niechęci, i zdrowie z przeciążenia za szwankowało ale temu nie można się dać ciągać za nos. Moje ulubione motto to słowa Gogola: Jeśli ktoś nie nauczył się pokonywać małych przeszkód, nie pokona i większych. Nie wiem, może ja z natury lubię się stawiać i udowadniać innym i sobie, że mogę coś zdobyć. Ale gdzie bym była gdybym była inna ??
Swoich sił po treningach spróbowałam na ponad miesiąc prze traithlonem gdańskim, na zawodach w Brodnicy na dystansie 1/4 IM. Skończyłam z czasem 3:16. I byłam z siebie całkiem zadowolona. Sporą część trasy w jeziorze udało mi się popłynąć kraulem, ale po ” wycieczce ” na moim własnym, zwykłym rowerze typu MTB doszłam do wniosku, że konieczna będzie zmiana. Musiałam się przekonać do roweru szosowego mojego męża i specjalnych, doczepianych do pedałów butów. Na biegu największą ulgę w piekącym skwarze dawała kurtyna wodna.
W zastraszającym tempie mijały kolejne tygodnie.
Regularne treningi w Bałtyku, tym razem pod okiem Dawida i Tomka Dobroczków ze Szkoły Pływania Nurkowania i Ratownictwa Argonaut 1988r, dały mi możliwość zapoznania się z morzem. Przy każdym treningu nasz kochany Bałtyk miał nam coś innego do zaoferowania. Nasi trenerzy skrupulatnie i cierpliwie tłumaczyli nam jak efektywnie wykorzystać te morskie siły. Ostatni terning odbył sie w czwartek, na dwa dni przed zawodami. Fale były niewielkie ale wrażenie, że się stoi w miejscu udzieliło się większości osób z naszej grupy. A jak tu wystartować w sobotę ??
I nadeszła chwila prawdy…
Jest sobota 19.07.2014 – stoję podekscytowana na plaży w Brzeźnie, po lewej stronie mola, pośród ponad czterystu innych zawodników. Dziękuję Bogu, że spełnił oczekiwania większości – mamy flautę. W głośnikach pobrzmiewa. Daj z siebie wszystko,… reprezentuj zawsze swe nazwisko… .
Ostatnie fotki, uściski i życzenia od współzawodników i rodzinki, krótkie rozpływanie. Razem z dziewczynami z treningów nakręcamy się na maksa, śpiewamy, skaczemy i wrzeszczymy – jak to w zwyczaju miewają zawodnicy, którzy chcą przepłoszyć konkurenta.
Tak naprawdę to płoszymy własny strach i niepewność co nas dziś tu spotka. Wbiegliśmy do wody na 30 sekund przed startem ale już nic nie było nas w stanie zatrzymać. Zadziwiająco szybko dotarłam do pierwszej bojki. Płynę kraulem, tak jak sobie to założyłam pół roku wcześniej. Mijam żabkowiczów. Do tej pory wszyscy mijali mnie, miłe uczucie. Nawrotka i za chwilę wyjście z wody. Na brzegu razem z mężem stoją moje dzieciaki. Wykrzykują ma-ma da-waj, ma-ma da-waj !!!. To mi dodaje mocy.
Dobiegam do strefy zmian, trochę walczę ze zdjęciem pianki. Zakładam kask, okularki, numer startowy. Zdejmuję rower ze stojaka, dobiegam do belki startowej i śmigam. To mój piąty przejazd w życiu na rowerze szosowym. Zakochałam się w tej maszynie. Średnia prędkość jaką udaje mi się wyciągnąć to blisko 30km/h. To nic w porównaniu do zawodowców, ale co tam, ja czuję wiatr pod kaskiem i jest pięknie. W różnych miejscach na trasie ustawieni rodzina i znajomi wykrzykują moje imię. Uśmiech nie znika mi z twarzy jeszcze długo po ich wyminięciu. To tak, jakbym ładowała akumulatory.
Cztery pętle o łącznym dystansie 45km kończę w czasie 1:31:48. To oznacza, że mam szansę na znaczne pobicie swojego poprzedniego czasu z Brodnicy. A to kolejny cel jaki sobie założyłam. Po zostawieniu kasku i zmianie butów ruszam na trasę biegową. Tak jak przypuszczałam nie będzie łatwo. Część trasy stanowi deptak osłonięty drzewami od mocnego słońca, ale kolejne kilometry prowadzą krętymi alejkami w Parku Reagana w pełnym słońcu.
Na domiar złego na trasie ustawiono tylko jeden punkt nawadniania. Nie chciało mi się pić ale najbardziej zależało mi na schłodzeniu głowy. Dobrze, że rodzina i przyjaciele wspomogli ten najtrudniejszy dla mnie etap zawodów. Na hasło, że potrzebuję wody moja mama dosłownie wyrwała napój jakiejś pani. Oczywiście odkupiła stratę po chwili, a ja byłam uratowana. Każdy z moich kibiców wspierał mnie jak mógł, czy to dobrym słowem, czy to chwilą biegu razem ze mną i rozmową. Jest dużo milej pokonywać kolejne metry.
Jest już prawie koniec, głosy kibiców są coraz bliżej i wiem, że linia mety jest blisko. Dobiega do mnie mój synek, który już tradycyjnie przekracza ze mną linię mety. Mam rekord ! Mam mój nowy rekord ! Nie mogę uwierzyć ale z czasem 3:03:34 poprawiłam się od triathlonu w Brodnicy aż o 13 minut !!! I kto mi powie, że marzenia się nie spełniają ??
Uśmiech nie zniknął mi do dziś. Dlatego teraz mam już kolejne marzenia.
Andrzej Guziński
Zgodnie z tym co napisałem w rozwinięciu zdania wysłanym do Radia Gdańsk w styczniu tego roku, kiedy zgłaszałem swoją chęć przystąpienia do programu Aktywuj się w Triathlonie mój udział w Triathlon Gdańsk 2014 był dla mnie kontynuacją dziecięcych marzeń realizowanych w wieku gdy jestem podwójnym dziadkiem aktywnym sportowo i stawiającym sobie kolejne sportowe wyzwani”.
Po zdobyciu przeze mnie kolejno Dyplomów Eurolopped Champion, dwukrotnym Worldlopped Master oraz Global Worldlopped Skier za ukończenie wszystkich narciarskich biegów masowych na świecie zaliczanych zarówno do Europejskiej jak i Światowej Ligi Narciarstwa Biegowego w mojej głowie pojawiło się pytanie co może być kolejnym celem sportowym, który warto zrealizować?
Naprzeciw temu wyszedł projekt realizowany przez Miasto Gdańsk w ramach którego ogłoszono konkurs, który wyłonił 20 laureatów, objętych profesjonalnym cyklem przygotowań do startu w Triathlon Gdańsk 2014.
Kiedy w lutym, na pierwszym spotkaniu organizacyjnym znalazłem się w grupie osób zmotywowanych do podjęcia niełatwych treningów przygotowujących organizm do udziału w Triatlonie na dystansie ¼ Ironmana, uświadomiłem sobie, że postawione zadanie może przekraczać zarówno możliwości mojego organizmu jak i możliwości czasowe związane z ilością oraz intensywnością treningów, które stały przede mną.
Szczególnie trudne dla mnie wydawało się uczestniczenie w treningach na pływalni odbywających się o godzinie 5.40 w każdy poniedziałek. Biorąc pod uwagę fakt, że dojeżdżałem z miejscowości Ostrzyce oddalonej 50km od Gdańska, wstawanie na trening o godzinie 4 rano było dla mnie trudne w realizacji…
Po kilku treningach i konsultacjach z trenerką Moniką Smaruj ustaliliśmy, że nie muszę uczestniczyć w poniedziałkowych treningach na basenie, gdyż niezależnie, od 2 lat – raz w tygodniu uczyłem się pływać pod okiem trenera Piotra Łazaronka na basenie w Kościerzynie. Zależało mi również na tym, aby nie ograniczać sobie możliwości startów w zawodach narciarskich, biegowych i kolarskich, które zawsze sprawiają mi wiele przyjemności. Uznaliśmy, że starty w zawodach są dla mnie częścią treningu i tym samym mogłem robić to co dotychczas wychodząc z założenia, że treningi biegowe i kolarskie są nierozłączną częścią przygotować do Triathlonu.
Z uwagi na fakt, że mój stopień zaawansowania w pływaniu nie był imponujący zostałem przydzielony przez trenera Witolda Podgórskiego do grupy początkującej, gdzie mogłem doskonalić nabyte wcześniej umiejętności w pływaniu pod okiem trenerów Tomasza i Dawida Dobroczyków, którzy z dużym zaangażowaniem motywowali grupę do treningów. Szczególnie przydatne dla mnie okazały się treningi, które odbywały się na wodach otwartych podczas których miałem okazję pływać w Zatoce Gdańskiej pierwszy raz od ponad 30 lat i oswajać się z warunkami morskimi.
Treningi rowerowe sprowadzały się do cotygodniowych spotkań i jazdy na rowerach stacjonarnych w Fitness Klubie Calypso. Kolarstwo z trzech dyscyplin wchodzących w skład Triathlonu jest moją najmocniejszą stroną, gdyż od kilku lat regularnie uczestniczę w zawodach kolarskich, kończąc ponad 100 maratonów rowerowych zarówno szosowych jak i mtb. Nie obawiałem się tej części triathlonu i z ochotą uzupełniałem swój trening indywidualny o spinning prowadzony pod okiem Radka Kozala, który miał wiele ciekawych pomysłów na budowanie formy kolarskiej.
Treningi biegowe, mimo, że nie jestem dobrym biegaczem, zawsze sprawiały mi wiele satysfakcji. Do tej części triathlonu przygotowywałem się samodzielnie. W miarę możliwości czasowych brałem też udział w bardzo ciekawych i urozmaiconych treningach organizowanych przez Akademię Biegania pod okiem trenerki Aleksandry Konkol.
Sądzę, że warto wspomnieć o bardzo przydatnych intensywnych treningach siłowych prowadzonych przez trenera Witolda Podgórskiego. Żałuję, że miałem okazję brać udział jedynie w 2 takich treningach, gdyż odbywały się one w soboty, które najczęściej przeznaczałem na starty w zawodach.
W trakcie przygotowań do Triathlon Gdańsk 2014 za namową trenera Witolda Podgórskiego prowadziłem dzienniczek treningów, w którym zapisywałem wszystkie wykonane przez siebie jednostki treningowe zawierające czas, intensywność, informacje o tętnie, samopoczuciu, czy też warunkach w jakich wykonywałem treningi. Sądzę, że zawarte w nim zapisy będą ciekawym materiałem porównawczym dla mnie na przyszłość.
Mimo iż Triathlon Gdańsk odbywał się w formule fun for fun to zbudowanie odpowiedniej kondycji fizycznej było koniecznością. Mając na uwadze fakt, że większość osób z grupy Aktywuj się w Triathlonie była w wieku mojego syna byłem podwójnie zmotywowany do pracy treningowej.
W okresie przygotowawczym od marca do połowy lipca wykonałem ponad 160 jednostek treningowych co dało średnio 8 jednostek treningowych w tygodniu. Czas poświęcony na treningi to prawie 190 godzin. Przepłynąłem w tym czasie ponad 75km, przejechałem na rowerze ponad 1800km oraz przebiegłem ponad 500km.
Nie mając doświadczenia w nowej dla siebie dyscyplinie sportu postanowiłem na tzw. przetarcie wziąć udział w zawodach triathlonowych w Brodnicy na początku czerwca na dystansie 1/8 Ironmana. Niestety ta przygoda skończyła się dla mnie niezbyt udanie, gdyż podczas części pływackiej w ferworze walki zostałem podtopiony i … po ukończeniu zawodów (co było mało roztropne z mojej strony) trafiłem do szpitala z podejrzeniem uszkodzenia mięśnia sercowego. Na szczęście liczne badania nie potwierdziły postawionej wstępnej diagnozy i po tygodniu przerwy wróciłem do treningów, choć uraz związany z wodą pozostał w głowie i był od tego czasu moją nieodłączną zmorą. Wszystkie kolejne treningi pływackie skupiały się jedynie na przepłynięciu dystansu ok. 1000 – nie zaś na poprawianiu szybkości czy efektywności pływania.
Przebyte doświadczenie spowodowało, że w zawodach Triathlon Gdańsk 2014 postanowiłem rozpocząć część pływacką ustawiając się na samym końcu startujących zawodników, co dało mi ogromny komfort i poczucie spokoju podczas najtrudniejszej dla siebie części Triathlonu.
Po minięciu pierwszej bojki w dalszym ciągu kontynuowałem pływanie z dala od licznej grupy uczestników i ten stan rzeczy podtrzymywałem aż do końca części pływackiej, co przełożyło się na czas 23:26 i 312 miejsce z pośród wszystkich startujących. Wychodząc z wody byłem niezmiernie szczęśliwy że nie pojawiły się u mnie dolegliwości zdrowotne, o które bardzo się obawiałem przed startem.
Część rowerową rozpocząłem od sporego falstartu, który polegał na tym, że po rozpoczęciu jazdy na rowerze uświadomiłem sobie, że zapomniałem założyć numer startowy, który powinien znajdować się na moich plecach. W związku z powyższym zostawiłem rower na poboczu i wróciłem do strefy zmian po numer startowy. Po powtórnym rozpoczęciu części kolarskiej postanowiłem nadrabiać stracony czas, co sprawiało mi ogromną satysfakcję, gdyż czułem moc w nogach, która pozwalała mi wyprzedzać kolejnych zawodników z uśmiechem na ustach.
Ponieważ trasa była dosyć łatwa udało mi się uzyskać przyzwoity czas 1:17 i średnią ok. 34km/h, z czego byłem bardzo zadowolony. Niestety mój oficjalny wynik zawierał nie tylko samą jazdę na rowerze, ale również czas potrzebny na powrót do strefy zmian po numer startowy co przełożyło się na łączny czas 1:20:40 i 116 miejsce.
Część biegową rozpocząłem z dużym optymizmem w planowanym dla siebie tempie 5:10/km. Niestety po przebiegnięciu pierwszego kilometra okazało się, że skurcze mięśni w obydwu nogach całkowicie zweryfikowały moje poczynania. Nie pozostało mi nic innego jak roztruchtać zaistniały problem, co niestety trwało, aż do końca biegu i pozwoliło uzyskać czas 57:03 i 267 miejsce
Tak czy inaczej osiągnięty przeze mnie wynik końcowy 2:46:37, 7 miejsce w kategorii wiekowej oraz 220 miejsce z pośród wszystkich startujących, był wynikiem który przed rozpoczęciem triathlonu wziąłbym w ciemno i dlatego mimo wymienionych przeciwieństw w trakcie zawodów jestem zadowolony ze swojego startu.
Pisząc o swoich wrażeniach związanych z Triathlon Gdańsk 2014 nie można pominąć bardzo dobrej organizacji zawodów oraz serdecznej atmosfery wśród zawodników uczestniczących w tym wydarzeniu. Na szczególne uznanie zasługuje żywiołowy doping osób z Akademii Biegania, którzy licznie przybyli na miejsce trasę Triathlonu, aby dopingować wszystkich uczestników zawodów.
Na koniec chciałbym też wspomnieć o grupie osób z którą miałem przyjemność przygotowywać się do zawodów Triathlon Gdańsk 2014 w ramach programu Aktywuj się w Triathlonie.
Mimo iż dotychczas ukończyłem kilkaset różnego rodzaju amatorskich zawodów sportowych i miałem styczność z ogromną rzeszą zapaleńców sportowych zarówno w Polsce, jak i na świecie, to muszę przyznać, że widząc determinację i zaangażowanie większości osób uczestniczących w projekcie pod nazwą Aktywuj się w Triathlonie byłem pełen podziwu dla tego co robią.
Ogromnie cieszę się z tego, że wspólnie udało nam się stworzyć grupę osób pozytywnie zakręconych, którzy cieszyli się z tego co robią i wspólny trening stał się dla nich wspólną pasją. Jednym z przejawów poczucia wspólnoty była wysunięta przeze mnie i szczęśliwie zrealizowana propozycja wystartowania w jednolitych strojach dających poczucie przynależności do jednej grupy. Finalnie przyniosło to również interesujący efekt wizualny, którego nie dało się nie zauważyć.
Na koniec chciałbym podziękować wszystkim uczestnikom grupy Aktywuj się w Triathlonie za wspólne treningi oraz wzajemne wspieranie się przed startem, podczas zawodów jak i po ich zakończeniu. Jestem przekonany, że zaszczepiony duch walki z własnymi słabościami będzie jeszcze długo procentował i przyniesie wielu z nas sporo satysfakcji w przyszłości.
Fot. 1,3, 5, 13 – MOSiR Gdańsk
Fot. 2, 4, 9, 14, 15, 16, 17, 18, 19, 20, 21 – Szkoła Pływania, Nurkowania i Ratownictwa Agronaut 1988r. Gdańsk
Fot. 6, 7, 8, 10, 11, 12 – Julia Michalczewska
Opracował Maciej Gach