Charytatywny Bieg z Sianem dla Ani

Ania 1-240x300

Już jutro odbędzie się charytatywny Bieg z Sianem, który ma na celu zebranie funduszy dla Ani, której lekarze dają 12 miesięcy życia.

Ania ma 36 lat i jeszcze półtora miesiąca temu była osobą względnie „zdrową” – Pomimo moich 36 wiosen już od dłuższego czasu różne choróbska uprzykrzają mi życie. Liczne alergie, choroba hashimoto, problemy z żołądkiem i arytmią. Cóż… życie specjalnie mnie nie oszczędzało.

Mimo tego starałam się stawiać czoła niedogodnościom. Zmieniłam wiele złych nawyków, przystosowałam się do okoliczności, dbałam o właściwą dietę i higienę codziennego życia. W ten sposób nauczyłam się funkcjonować tak, że przez ostatnich 9 lat byłam osobą aktywną zawodowo, wbrew trudnościom cieszyłam się życiem na tyle, na ile było to możliwe. Nie mam dzieci, za to mam kochanego męża, rodziców i kota. To moja rodzina, którą niezmiernie kocham i nie mam zamiaru ich zostawić.

Rok temu mój mąż usłyszał diagnozę – nowotwór. Szybka reakcja, odpowiednie działanie. Dzisiaj – chociaż pod stałą opieką lekarską, lekko z duszą na ramieniu – udało mu się z tego wyjść. Byłam z nim wtedy tak, jak on jest dzisiaj ze mną. Wydawało się, że najgorsze mamy już za sobą, że zaczniemy wszystko od początku.

Zaplanowaliśmy pierwszy urlop po tym trudnym dla nas roku. Pierwszy głęboki oddech. Mieliśmy po nim zacząć nowy etap… Jednak po powrocie z tego wypoczynku poczułam się bardzo źle, gorączka, kaszel, potworny ból lewej strony pleców, gigantyczne osłabienie. Myślałam, że to grypa. Jak zwykle wpakowałam się do łóżka i czekałam aż przejdzie. Nie przeszło… Postanowiliśmy z moim kochanym Maciejem pojechać na SOR.

Po wielu perypetiach, wielu godzinach spędzonych na korytarzu udało nam wreszcie skonsultować się z lekarzem, bardzo kompetentnym i rzeczowym, który nie bagatelizując mojego przypadku zlecił serię badań. Jestem za to mu bardzo wdzięczna. Kto wie, co stałoby się, gdyby ktoś zlekceważył moje objawy?

Prześwietlenie płuc i tomograf wykazały, że „ma pani coś w tych płucach, nie wiem, co to? Musimy zatrzymać panią na oddziale – koniecznie”. Wylądowałam na endokrynologii, podejrzewano, że to sarkoidoza. Szereg badań przy kiepskim samopoczuciu – tak z dnia na dzień, bo przecież jeszcze kilka dni temu byłam w świetnej formie, spędzając wytęskniony urlop.

Kolejna diagnoza – zakrzepica – zatorowość płucna. „Czy ktoś w rodzinie miał taki przypadek?”, Tak „mój tata” – uff ucieszyłam się, że to tylko to. Jednak lekarzom moje płuca nie dawały spokoju. Decyzja – „biopsja zmian w płucach”. Zastrzyki z heparyny, sterydy i czekanie na wynik.

Po trzech tygodniach nerwów, potwornego samopoczucia postawiono mnie pod ścianą, bez emocji, jakbym była przedmiotem, a nie człowiekiem – „To poważna choroba nowotworowa z rokowaniem 6-12 miesięcy”. Gdy lekarz, zobaczył, że moje oczy zalewają łzami, powiedział „rozumiem, że chce Pani zostać sama” i wyszedł. To nie był nawet mój lekarz prowadzący, to jakiś obcy człowiek, nawet nie wiem, kto? Świat runął, kolejne dni na endokrynologii i czekanie na łóżko na oddziale onkologicznym. 3 dni ciągnęły się jak wieczność.

Miałam wrażenie, że moje życie tak właśnie ciągnie się, że marnuję czas, którego tak mało mi zostało. Przepłakałam 2 dni. Potem mój mózg zaczął wypierać informację o chorobie, łudziłam się, że to pomyłka, że zaraz ktoś przyjdzie i przeprosi za ten błąd. W dodatku zakrzepica coraz bardziej dawała się we znaki. Nie mogłam chodzić; jak się okazało, nie tylko zakrzepica była w lewym udzie, ale tam jest również epicentrum mojego nowotworu – 7 cm guz, mięsak, z którym chodziłam pewnie od dawna, zupełnie go nie czując. W tym czasie dał mi on przerzuty do płuc i do drugiej nogi.

Wreszcie poniedziałek, wreszcie na oddział onkologii, rozmowa z lekarzem prowadzącym, konsultacje ze specjalistą od mięsaków (prof. Rutkowskim z Warszawy). Decyzja – błyskawiczne działanie. Nie ma czasu na szczegółową diagnostykę. Musimy jak najszybciej rozpocząć leczenie. Do mózgu wreszcie dotarło, co się dzieje, płakaliśmy oboje (Maciej i ja), płakała też moja mama, która nadludzkim wysiłkiem dba o mnie przez cały czas mojej hospitalizacji.

Przez moje liczne alergie nie mogę jeść szpitalnego jedzenia, więc mama codziennie pokonuje kilkadziesiąt kilometrów w jedną stronę, aby dostarczyć mi posiłki, które są dla mnie teraz paliwem do dalszej walki. Sama jest emerytką, mimo marnego zaplecza finansowego, stara się z całych sił, przeznaczając każdy grosz by wpierać mnie w tym momencie.

Chemia – nikt, kto tego nie przeszedł, nie zrozumie. W życiu nie wyobrażałam sobie, co przechodzą osoby chore na raka. Nawet wtedy, gdy widziałam mojego męża opadającego z sił podczas jego chemioterapii, nie byłam w stanie w 100% wyobrazić sobie tego, co się z nim dzieje. Teraz wiem, to jedno z najgorszych doświadczeń w moim życiu. Rzeczywiście poczułam się, jakbym miała zejść. Najgorsza grypa świata, żołądkowa, jelitowa czy razem wzięte nawet nie mogą się równać z samopoczuciem po chemii. Nie miałam siły się myć, iść do toalety czy normalnie zrobić sobie jedzenia. Potężne zawroty głowy, słabość, brak tchu…

Wypuszczono mnie do domu z nadzieją, że tam dojdę siebie. Nie doszłam, po 3 dniach wróciłam na oddział z ryzykiem sepsy, uogólnionym stanem zapalnym, gorączką, osłabieniem – neutropenia, a to dopiero początek…. Pojawiło się zielone światło i nadzieja na dalszą walkę. Nasza przyjaciółka znalazła terapię, którą przeprowadza Instytut Champions Oncology działający przy John Hopkins University – prestiżowej placówce w Stanach Zjednoczonych, a która ma swoją filię m.in. w Londynie. Okazuje się, że osiągają oni bardzo dobre wyniki w leczeniu nowotworu Ewinga za sprawą tzw. metody leczenia indywidualnego.

Sam proces hodowania, wyszukiwania leku trwa około 4 miesięcy, dlatego działać trzeba już teraz. Jesteśmy w trakcie procesu rejestracyjnego. Jest tylko jeden bardzo ważny szkopuł musimy zebrać bardzo dużo pieniędzy. Terapia kosztuje 25 tysięcy dolarów. To ogromna kwota, od której zależy dalszy los, a każdy dzień jest na wagę złota.

Proszę pomóżcie mi zrealizować ten plan, pozwólcie mi wygrać walkę, nie tylko dla mnie, ale dla moich bliskich, dla kochanego męża, dla rodziców, którzy nie powinni żegnać swoich dzieci. Dzisiaj jestem zdeterminowana. Chcę walczyć z wszystkich sił. Potrzebuję tylko paliwa, aby przetrwać najgorszy czas, aby skupić się na walce, aby móc pozwolić sobie na leczenie, aby być gotową podjąć każdą próbę, nowatorskie leczenie. Każdego dnia medycyna idzie do przodu, więc i ja muszę o każdy dzień walczyć, aby wygrać.

Jeżeli chcecie wesprzeć Anię w jej walce z rakiem, można dokonywać wpłat imienne na subkonto na nr: 40 1140 2017 0000 4702 1298 2359, z dopiskiem „dla Ani M.” Można również wesprzeć Anię przekazując swój 1% – KRS 0000 33 88 03, cel szczegółowy „dla Ani M.”

Natomiast jutro w Parku Reagana (wejście D od ulicy Dąbrowszczaków) o godzinie 12:00 odbędzie się bieg na dystansie 5 km, aby wesprzeć Anię.

Pierwsze 60 osób które ukończą bieg, otrzyma pamiątkowe medale. Najlepszy uczestnik i uczestniczka na mecie w nagrodę dostanie voucher, którym jest nadruk na koszulkę. Pozostałe 8 voucherów będzie losowanych wśród wszystkich, którzy wezmą udział w biegu/spacerze.

Więcej informacji na: Bieg z Sianem oraz raknroll.pl.

Maciej Gach

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj