Niesamowity kibic z Gdyni chce zdobyć Koronę Ziemi. Został mu ostatni, najtrudniejszy krok

Zwykły telefon od kolegi zmienił jego życie. W trzy dni wszedł na szczyt Kilimandżaro i mimo problemów nie poddał się. Były kolejne góry i kolejne wyzwania. W końcu Krzysztof Sabisz postawił sobie najtrudniejszy cel – Koronę Ziemi. Przed nim już tylko ostatni krok.
Jest wiernym kibicem Arki Gdynia. Jak przyznaje, „wychował go stadion”. Tam nawiązywał pierwsze znajomości, a teraz na każdą podróż zabiera dwie flagi. Biało-czerwoną z napisem Gdynia, a także tą żółto-niebieską – Arki Gdynia.

– Chce pokazać, że można być wiernym kibicem i robić coś fajnego. Bardzo dużo zawdzięczam Arce Gdynia. Dzielnica, w której się wychowałem, jest bardzo blisko związana z klubem. Na stadionie poznałem fantastycznych ludzi – mówi Sabisz.

OGROMNA LEKCJA POKORY

Jego przygoda z górami rozpoczęła się od telefonu kolegi. Spontaniczny wyjazd okazał się początkiem czegoś wielkiego. – Kolega Zbyszek planował wejście na Kilimandżaro. Zadzwonił do mnie i po prostu mnie przekonał. Stwierdziłem, czemu nie? Miałem czas, miałem możliwości. Kolega zajął się całą logistyką. Góra dała mi nieźle popalić. Kilimandżaro jest prostą górą, pomimo że jest to 6000 metrów. Tylko że ja wcześniej nigdzie nie byłem. Nie byłem nawet na naszym Giewoncie. Kilimandżaro dało mi lekcję pokory. Zaczęła się odzywać choroba wysokościowa. Nie ma co ukrywać, wejść w 3 dni na szczyt jest ogromną przesadą. Nieważne, z jaką górą mamy do czynienia. Do każdej trzeba mieć ogromny szacunek i zaaklimatyzować się w danym miejscu.

Przyznaje, że podróż do Tanzanii go nie zniechęciła. Z kolegami wyznaczyli plan kolejnej wyprawy… tym razem samodzielnej, bez przewodnika. – Zrobiliśmy sobie małą przerwę. Potem padł plan, że jedziemy i wspinamy się na Mount Blanc i robimy to „po swojemu”. Oczywiście nie obyło się bez przygód. Koniec końców udało się. Była ogromna euforia i radość, bo nie na co dzień zdobywa się tak trudną górę.

KOLEJNY PLAN

Nie minęło kilka miesięcy, a był już kolejny plan i kolejna góra na horyzoncie. Tym razem Ameryka Południowa i najwyższy szczyt Andów – Aconcagua. – Wziąłem ze sobą kolegę. Niesamowicie wysportowanego i dobrze zbudowanego faceta. Góry jednak wszystko weryfikują. Gdy ruszyliśmy na atak szczytowy, z facetem zaczęło się dziać coś niedobrego. Po 30 minutach wspinaczki Grzesiek zaczął ściągać kurtkę i zamiast iść do góry, zaczął schodzić w dół. Dopadła go choroba wysokościowa. Wtedy człowiek nie kontroluje normalnych zachowań – na przykład potrzeby fizjologicznej. Zostałem sam. Jestem na jakimś najwyższym szczycie Ameryki Południowej. Nie wiem co robić. O niczym nie mam pojęcia. Postanowiłem, że kontynuuję. Było ciężko, ale dostałem wiatru w żagle i sam zdobyłem szczyt. Na górze spotkałem argentyńskich komandosów, którzy robili selekcję do swoich jednostek. Zrobiłem z nimi fotkę, zdobyłem szczyt i zszedłem na dół – wspomina Sabisz.

Krzysztof po kolejnym udanym ataku szczytowym postanowił pójść na całość. W jego głowie zrodził się plan zdobycia Korony Ziemi. Nie chciał „wersji podstawowej”. Zamarzył o rozszerzonej – 9 najwyższych szczytów. – Zacząłem o tym czytać i zgłębiać. Ile osób zdobyło Koronę Ziemi. Ile osób z Pomorza, Gdyni. Okazało się, że jeśli mi się uda, to będę pierwszym mieszkańcem Pomorza, który taką koronę zdobędzie.

Jakie to uczucie znaleźć się w miejscu niedostępnym dla większości? – Na pierwszych szczytach, które zdobywałem, łzy płynęły mi same. Nie kontrolowałem tego. W brzuchu masz niesamowite motylki. Jednak zdobycie szczytu nie jest sztuką. Sztuką jest z tego szczytu zejść – zaznacza podróżnik.

Góry to nie tylko euforia po udanym ataku szczytowym, to także „obcowanie” ze śmiercią. – W Argentynie widziałem jak niestety znoszą zwłoki 50-letniego Polaka. Gdy wszedł na szczyt, dostał zawału. Innym razem w trójkę weszliśmy na Elbrus. Tam bardzo szybko zmieniają się warunki atmosferyczne. Nam się udało. Innym trzem Polakom niestety nie. Wszyscy zginęli. Początkowo ludzie myśleli, że to my. Gdy byłem na miejscu, nie myślałem o tym. Jak wróciłem do kraju, uświadomiłem sobie, że mogliśmy to być my. Wtedy doszło do mnie, że nie ma gór łatwych. Każda góra ma swoje tajemnice i to góra nam pozwala wejść, bądź też nie wejść.

NAJWAŻNIEJSZA PRÓBA

Przed Krzysztofem najważniejsza próba. Do zdobycia Korony Ziemi pozostał ostatni szczyt „góra gór” – Mount Everest. – To jest 8848 metrów. 8000 metrów to już jest strefa śmierci. Niestety tam już normalnie nie możemy funkcjonować. Śpimy z maskami tlenowymi. W sumie nie można tego nazwać snem. To są 15-minutowe drzemki. Śmierć jest tam na porządku dziennym. Jednak tak jak w życiu, tak i w górach, ważne jest, aby wszystko poukładać sobie w głowie. Jeżeli z natury jesteśmy ze wszystkim na „nie”, to odpuśćmy sobie góry. Problemy, które mamy tutaj na co dzień, tam stają się niczym. Przed wyprawą na Mount Everest trzeba sprawdzić wszystko. Ile razy lider był na szczycie, ile razy szerpa był na szczycie, ile ofiar śmiertelnych grupa miała przez dany okres. Takie rzeczy są bardzo istotne. Jeżeli grupa przez 10 lat miała 50 ofiar i cena to 40 tysięcy dolarów, to lepiej odpuścić.

Wyprawa na Mount Everest już na początku maja. Krzysztof trzymamy kciuki!

Posłuchaj całej rozmowy Wojtka Luścińskiego z Krzysztofem Sabiszem:

Wojciech Luściński/mmt
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj