Kacprzycki, Łazaj, Zyska, Kostrzewa, Duda, Kugiel, Sobczak – piłkarskie talenty. Niektórzy dostąpili zaszczytu występu przeciwko słynnej Barcelonie. Dziś grają w niższych ligach albo skończyli przygodę z futbolem. Trenerzy Bogusław Kaczmarek i Paweł Budziwojski szukają odpowiedzi na pytanie – dlaczego się nie udało?
Bogusław Kaczmarek był trenerem Lechii po raz ostatni w sezonie 2012/13. Prowadzona przez niego drużyna zajęła siódme miejsce w tabeli i zarząd zdecydował zakończyć współpracę z doświadczonym szkoleniowcem. W trakcie sezonu w kadrze biało-zielonych pojawiło się szesnastu zawodników urodzonych po 1990 roku. Dziś w Ekstraklasie lub ligach zagranicznych gra tylko czterech z nich. Co stało się z pozostałymi? Dlaczego nie osiągnęli sukcesu? Czy mają jeszcze na to szansę? Dlaczego udało się ich kolegom? Sytuacja finansowa Lechii wyglądała wtedy zupełnie inaczej niż obecnie. Klubu nie stać było na ściąganie reprezentantów Polski. Mało tego, tak bardzo brakowało pieniędzy, że do Gdańska mogli trafić tylko wolni zawodnicy, którzy nie mieli zobowiązań z menadżerami. – Drużyna miała niezapłacone milion złotych premii za utrzymanie w lidze. Klub miał to do zapłacenia i nie było żadnych możliwości ściągania zawodników. Wszyscy musieli być z kartami na ręku i bez zobowiązań względem menedżerów, bo na przykład zawodnik ma kartę na ręku, a przychodzi menedżer i chce 200 tys. złotych prowizji. Zaczęliśmy tę drużynę układać zupełnie od drugiej strony. Przyszedł Rasiak, starszy zawodnik. Myślałem, że przy nim Kugiel nauczy się grać w piłkę, bo mieli podobne parametry. Chłopak miał duży potencjał do grania – mówi Bogusław Kaczmarek, ówczesny trener biało-zielonych.
PIŁKARZE PRZEPADLI, ZOSTALI TRENERZY
Kaczmarek zaczął więc stawiać na młodych, którzy nie do końca byli gotowi do gry w ekstraklasie. – Lechia to zawsze była kopalnia talentów. Byli dobrzy trenerzy – Globisz, Gładysz, Małolepszy, Tymiński, moja skromna osoba, Nowicki, Korynt – i zawsze była grupa super-utalentowanych chłopaków. Chcieliśmy do tego wrócić, żeby to nie była trupa objazdowa armii zaciężnej. Udało nam się to zrobić ze sztabem szkoleniowym. Wielu z nich przy piłce zostało. Z zawodnikami nie udało się tego zrobić, bo w pewnym momencie ludzie z Wrocławia uznali, że moja filozofia jest zupełnie niespójna z tym, co oni robią – tłumaczy „Bobo”.
Jesienią miał w składzie Abdou Razacka Traore, który był jedną z największych gwiazd ligi, ale zimą skończył mu się kontrakt i wyjechał do Turcji. Drużynę w bardzo dużym stopniu tworzyli wychowankowie. W szerokiej kadrze pierwszej drużyny było szesnastu graczy urodzonych po 1990 roku. Obecnie niewielu z nich gra na poważnym poziomie.
– Ja w każdym klubie stawiałem na zawodników młodych. Oprócz doświadczonych graczy, którzy muszą być, bo to jest naturalna lekcja poglądowa dla początkujących. Zawsze wyznawałem zasadę, że pracuję na przyzwoity wynik aktualnie i na to, co będzie w przyszłości. Jestem trenerem edukatorem. Wyznaję zasadę: Nauczycielu, pokaż mi swoich uczniów, a powiem ci, kim jesteś. W każdym klubie zostawiałem po sobie spuściznę w postaci młodych zawodników, którzy wchodzili do drużyny – twierdzi Kaczmarek. Ta spuścizna została w Gdańsku zmarnowana. – Mówiąc o wszystkich młodych, to brakło wyobraźni i cierpliwości. Oni różnie dojrzewają i jeden jest gotowy do gry w wieku 18-19 lat, a drugi musi pokonać przedział 19-21. Przykładem jest Kopczyński w Legii. W Lechii był bardzo prawidłowo ustalony proces wprowadzania tych zawodników. Niestety, później nastąpiła całkowita kastracja finansowa klubu – dodaje.
ZOSTAŁO CZTERECH
Paweł Dawidowicz, Rafał Janicki, Przemysław Frankowski i Bartłomiej Smuczyński to jedyni piłkarze, którzy utrzymali się na poziomie Ekstraklasy lub wyjechali za granicę.
Janicki jest jednym z najstarszych zawodników z grona tych, o których mówimy. Urodził się w 1992 roku, a w Lechii zadebiutował jeszcze w sezonie 2010/2011. Jako pierwszy postawił na niego Tomasz Kafarski. Od tamtej pory obrońca rozegrał 165 meczów na najwyższym poziomie rozgrywek. Jest ważnym zawodnikiem drużyny Piotra Nowaka – walczącej o mistrzostwo Polski – a coraz więcej zagranicznych klubów jest nim zainteresowanych. Bardzo prawdopodobne, że w letnim okienku transferowym zmieni klub. – Janicki, zanim osiągnął swój obecny poziom, grał u mnie na prawej obronie, na środku i na lewej obronie. Ile meczów zamoczył w wyniku swoich błędów, to ja wiem i on też. On cierpiał i ja cierpiałem. Ludzie domagali się, żeby go ukamienować, a ja uważałem, że dzięki temu, że robi takie błędy, nabierze doświadczenia i nauczy się grać – opowiada były asystent Leo Beenhakkera.
Dawidowicz i Frankowski zadebiutowali już pod okiem Kaczmarka. W kolejnych rozgrywkach obaj rozegrali powyżej trzydziestu meczów i zmienili klub. Dawidowicz przeniósł się do Benfiki Lizbona, a Frankowski do Jagiellonii Białystok. Pierwszy z nich dwa lata spędził w drugim zespole portugalskiego klubu, a przed obecnym sezonem został zawodnikiem VFL Bochum, w którym rozegrał 10 meczów. Tymczasem Frankowski grał w Białymstoku pod okiem Michała Probierza, ale długo nie mógł rozwinąć skrzydeł. Dopiero w obecnych rozgrywkach stał się jednym z najważniejszych zawodników w zespole. W dwudziestu meczach uzbierał pięć trafień i ma ogromny wkład w zajmowaną przez jego klub pozycję.
– Frankowskiego uratowałem ja, bo wylądowałby na piłkarskim śmietniku. Nikt by po niego nie sięgnął. Jego gra teraz to zasługa Bredego [Krzysztof Brede – aktualny asystent Michała Probierza – przyp. red.]. On miał pełny obraz tych chłopaków, bo spędził ze mną 13 miesięcy. Dawidowicz u mnie zagrał w dwóch meczach. Miał bardzo dobre warunki fizyczne, a przy tym dobrą lokomocję, przyzwoity odbiór. Jakby się jeszcze nauczył grać głową. Miał wyprowadzenie piłki, ale nie podaniem tylko holowaniem jej. Widziałem w nim wszystkie cechy, które powinien mieć nowocześnie grający środkowy obrońca. Oprócz tego był bardzo pojętny od strony nauki, miał poukładane w głowie. Wyszedł z ustabilizowanego domu, jego ojciec był chyba pułkownikiem. Teraz w Bochum raz gra, raz nie gra. Zagrał dziesięć meczów, ale to jest o dziesięć za mało. Portugalczycy zastanawiali się, czy on może być kiedyś następcą Nemanji Maticia. To są zupełnie nie te umiejętności, nie ten wymiar – zapewnia Kaczmarek.
Najdłuższą drogę do Ekstraklasy miał Smuczyński. Dostał szansę w Lechii pod okiem Probierza w sezonie 2013/14, ale debiut okazał się być również ostatnim meczem w barwach biało-zielonych. Zimą przeniósł się do Kolejarza Stróże, a pół roku później do pierwszoligowej Termaliki Bruk-Bet Nieciecza, w której gra do dziś. Na najwyższym poziomie uzbierał osiemnaście występów i zdobył jedną bramkę.
DOSTALI SZANSĘ, ALE PRZEPADLI
Poza wyżej wymienionymi w kadrze było jeszcze dwunastu młodych zawodników. Można ich podzielić na dwie grupy: tych, którzy dostali szansę gry w pierwszym zespole oraz tych, którzy nigdy jej nie otrzymali. W pierwszej znaleźli się: Damian Kugiel, Adam Duda, Wojciech Zyska, Maciej Kostrzewa, Kacper Łazaj, Łukasz Kacprzycki i Damian Garbacik.
Najmniejszą rolę odegrał Kugiel, który przez dwa sezony gry w Gdańsku uzbierał 75 minut. Przed sezonem 14/15 zmienił klub na grającą w drugiej lidze Kotwicę Kołobrzeg. Tam napastnik poradził sobie całkiem nieźle. W pierwszym roku 17 razy pojawił się na boisku i zdobył pięć goli. Gorzej było w kolejnych rozgrywkach, w których ani razu nie trafił do siatki. Latem 2016 roku wrócił do Trójmiasta. Trafił do trzecioligowego KS Chwaszczyno. Jego aktualny bilans to 15 występów i 4 bramki. – Bardzo wcześnie zaczął grać w ekstraklasie i reprezentacji Polski juniorów, myślałem, że jego kariera będzie przebiegać inaczej, ale to też jest wina Damiana, bo nie ma trenera, który nie chce dobrego zawodnika wystawić. Może Damian przestał nad sobą pracować. To jest też przestroga dla młodych chłopaków. Trzeba cały czas być czujnym, cały czas pracować. Chwila drzemki i wchodzą inni. Może lepsi, bardziej pracowici – mówi o napastniku jego były trener, a obecnie szkoleniowiec młodzieżowych zespołów Lechii, Paweł Budziwojski.
Podobnie toczyły się losy Garbacika, który na debiut w Lechii czekał do grudnia 2014 roku, ale on utrzymał się na poziomie pierwszej ligi. Rozegrał dwa pełne mecze i na tym skończyły się jego występy w Gdańsku. W następnym sezonie grał już w Chojniczance. Przed obecnymi rozgrywkami przeniósł się do Katowic. W barwach walczącej o awans GieKsy wystąpił do tej pory trzynaście razy.
Spore nadzieje kibice wiązali z Kacprem Łazajem i Łukaszem Kacprzyckim. Obaj w sezonie 12/13 zagrali więcej niż dziesięć razy, ale w kolejnych rozgrywkach praktycznie nie zaistnieli i zimą postanowili zmienić pracodawcę. Pierwszy trafił do Kolejarza Stróże, drugi do Wisły Płock. O ile Kacprzycki w Płocku poradził sobie całkiem nieźle – wiosną 12 meczów, w kolejnym sezonie 17 – o tyle Łazaj przepadł. Pobyt w Stróżach musiał spisać na straty. Nie powiodło mu się także w Bytowie, gdzie trafił na sezon 14/15. Z podobnym efektem zakończyła się jego przygoda w Rakowie Częstochowa, dlatego obecnie gra, razem z Kugielem, w Chwaszczynie. Kacprzycki od dwóch lat jest zawodnikiem Kotwicy Kołobrzeg.
Wiele okazji do pokazania się miał w Gdańsku Adam Duda. Przez trzy sezony zagrał 26 meczów, ale zdobył tylko pięć bramek. Zimą 2014 roku zdecydowano, że jego czas w Lechii dobiegł końca. Kolejnym klubem napastnika była Chojniczanka, w której spędził tylko pół sezonu, a następnie przeniósł się do łódzkiego Widzewa. W Łodzi również nie zagrzał długo miejsca. Nic dziwnego, skoro w czternastu meczach tylko raz był w stanie skierować piłkę do siatki. Na sezon 15/16 trafił do Pogoni Siedlce, w której zdobył siedem goli, ale i to nie pozwoliło mu zostać w klubie. Obecny sezon zaczął w Rozwoju Katowice, ale przebywał tam tylko pół roku.
– Duda to był wybryk natury. On strzelił pięć bramek i miał sześć asyst, a mógł ich strzelić tyle, że byłby około króla strzelców. Gdzie dzisiaj jest? W Concordii Elbląg.
Poziom niżej gra Wojciech Zyska, który w biało-zielonych zagrał łącznie szesnaście razy. Potem próbował sił w Wiśle Płock, ale od dwóch lat jest graczem Bałtyku Gdynia, dla którego zdobył już trzynaście bramek. – Wojtek Zyska to, jak na warunki ekstraklasy, jeden z lepiej wyszkolonych piłkarzy. Myślę, że ma jakieś bloki, bo nie zawsze w meczu potrafił sprzedać swoje umiejętności. Na pewno Zyska jest lepszy technicznie od Dawidowicza. Natomiast Dawidowicz jest agresywniejszy, szybszy, bardziej mobilny – zaskakuje „Bobo”. Podobną drogę obrał Maciej Kostrzewa. Najpierw dwa sezony w Lechii, potem przeprowadzka do Płocka, a następnie do Chojniczanki. Obecnie Kostrzewa pozostaje bez klubu.
NIE DOSTALI SZANSY, WIĘC MUSIELI ODEJŚĆ
Pięciu zawodników nie dostało szansy na debiut w Gdańsku. Kacper Rosa i Patryk Sobczak przegrali rywalizację o miejsce w bramce. Adrian Bielawski, Przemysław Czerwiński i Adam Gołuński także nie znaleźli uznania w oczach trenerów.
Rosa nie przebił się w Lechii, więc spróbował sił w Jagiellonii – również bez powodzenia. Aktualnie jest podstawowym zawodnikiem Świtu Skolwin w 3. lidze. Jego rywal, Patryk Sobczak, po tym jak nie poradził sobie w Gdańsku przeniósł się do Wisły Puławy. W drugiej lidze zagrał siedem razy. Obecnie występuje na piątym poziomie rozgrywkowym.
Adam Gołuński jeszcze rok temu występował w drużynie Lechii w Centralnej Lidze Juniorów, ale od tego sezonu jest zawodnikiem Lechii Tomaszów Mazowiecki, która gra w 3. lidze. Lepiej potoczyły się losy Czerwińskiego i Bielawskiego. Pierwszy najpierw na dwa lata trafił do Chojniczanki, a teraz gra w Gryfie Wejherowo. Drugi już czwarty sezon spędza w Olimpii Grudziądz. W pierwszej lidze zagrał już 43 spotkania. – Adaś Gołuński miał 15 lat, grał w juniorach młodszych i zobaczyliśmy, że daje sobie radę w sposób zadowalający. Następne dwa mecze zagrał w juniorach starszych, później Młoda Ekstraklasa i rezerwy. Naturalny sposób inicjacji piłkarskiej – aż do pierwszej drużyny. Bywały takie mecze, że trzech juniorów było na placu, a pięciu na ławce. Na obóz do Turcji drużyna, która miała piąte czy szóste miejsce po jesieni, zabrała dziesięciu juniorów. Debiutu nie doczekał się Bielawski, bo pojechał na kadrę i podkręcił kostkę, ale cały czas był w treningu i w centrum obserwacji pod kątem gry w pierwszym zespole – opowiada Kaczmarek.
Dlaczego tylu dobrze zapowiadających się piłkarzy zostało – jak mówi Kaczmarek – wyrzuconych na piłkarski śmietnik?
Trzeba zadać sobie pytanie: czy chłopak jest już gotowy do grania w ekstraklasie? Jeżeli nie, to po to jest drużyna rezerw, żeby poprzez grę go przygotować. Ten proces przebiega prawidłowo, jeżeli ci chłopcy mają wsparcie na boisku w postaci mentora. Był Razack Traore, Jarek Bieniuk, Łukasz Surma. Wokół tych chłopaków trzeba było wprowadzać młodych – tłumaczy Kaczmarek.
Talent jest na początku bardzo ważny, ale potem już tylko charakter i praca. Dużo było takich fajnych, dobrze zapowiadających się chłopaków, ale teraz siedzą i opowiadają, jak się fajnie zapowiadali. W seniorach trener, który ma jakiś cel, nie patrzy, czy zawodnik urodził się w Gdańsku, w Chorzowie czy w Lizbonie, tylko stawia na najlepszych. Dobry piłkarz zawsze się obroni grą. Jak trener przegra w seniorach trzy mecze i powie, że przegrał, bo stawiał na osiemnastolatków, to kogo to obchodzi? W lidze angielskiej jak ktoś jest dobry, to może mieć 19 lat i grać w najbogatszej lidze świata. Młody chłopak musi zasłużyć na to, żeby trener na niego postawił – kończy Budziwojski.
Tymoteusz Kobiela