Trzy porażki z rzędu – tak złej passy Lechia jeszcze w tym sezonie nie miała. Gdańszczanie spadli na czwarte miejsce w tabeli. W dwóch z trzech ostatnich spotkań biało-zieloni mierzyli się z rywalami, których będą musieli podjąć również w rundzie finałowej. Czy to kryzys? Analizujemy formę Lechii w 2017 roku.
Dwa zwycięstwa, jeden remis i trzy porażki – to bilans Lechii w 2017 roku. Gdyby stworzyć tabelę na podstawie spotkań rozegranych po przerwie zimowej, biało-zieloni zajmowaliby w niej ósme miejsce. Pierwsze mecze nie zwiastowały kryzysu. Gdańszczanie w 21. kolejce wygrali 3:0 z Jagiellonią Białystok i zostali liderem Lotto Ekstraklasy. Od tej pory było już tylko gorzej. Co prawda udało się zremisować z Bruk-Bet Termaliką Nieciecza, a następnie ograć Cracovię, ale ta pierwsza to najgorsza w tym roku drużyna w lidze, a „Pasy” zajmują przedostatnie miejsce w tabeli. W dodatku mecz z krakowianami mógł mieć zupełnie inny przebieg. Gdyby Krzysztof Piątek wykorzystał wszystkie stuprocentowe szanse, to wynik mógłby być inny.
FATALNY MARZEC
Kolejne trzy spotkania nie przyniosły jednak ani jednego pozytywnego rozstrzygnięcia. Wprawdzie dwa z nich zostały rozegrane na wyjazdach, które od początku rozgrywek stanowią dla gdańszczan ogromny problem, ale jeśli gra się o mistrzostwo…
Najpierw biało-zieloni dali się pokonać Lechowi. Wynik był mniej efektowny niż ogromne zamieszanie spowodowane nieodpowiedzialnym zachowaniem Grzegorza Kuświka, Sławomira Peszki i Vanji Milinkovicia-Savicia. Każdy z wymienionych obejrzał czerwoną kartkę, choć serbski bramkarz był tylko rezerwowym. W momencie, w którym z boiska „wyleciał” pierwszy zawodnik, Lechia przegrywała już 0:1. Lech był drużyną lepszą, ale taki rezultat nie przesądzał losów spotkania, zwłaszcza, że do końcowego gwizdka było jeszcze bardzo dużo czasu. Pomijając karygodnie zachowanie liderów drużyny Piotra Nowaka, należy zauważyć, że biało-zieloni przez 90 minut nie stworzyli ani jednej klarownej sytuacji do zdobycia bramki. Zespół z tak dużym ofensywnym potencjałem oddał w całym meczu tylko dwa celne i jeden niecelny strzał. Dla porównania „Kolejorz” miał ich odpowiednio siedem i sześć. Lechia starała się prowadzić grę, utrzymywała się przy piłce (58% posiadania), ale niewiele z tego wynikało.
Podobnie sytuacja wyglądała w kolejnym spotkaniu. Przeciwko Ruchowi gdańszczanie częściej strzelali na bramkę (łącznie dwanaście prób), ale formacja obronna znów nie stanęła na wysokości zadania. Defensorzy mieli ogromne problemy z upilnowaniem Jarosława Niezgody. Napastnik na tle Mario Malocy i Joao Nunesa imponował szybkością, a w drugiej połowie zdobył decydującą bramkę. Wcześniej samobójczego gola strzelił Paweł Stolarski, który głową skierował piłkę do siatki i w pewnym sensie zapoczątkował serię indywidualnych błędów w obronie. Kolejne zdarzyły się już w następnym meczu – z Legią Warszawa.
INDYWIDUALNE BŁĘDY PRZYCZYNĄ KOLEJNEJ PORAŻKI
W spotkaniu z mistrzem Polski Piotr Nowak zdecydował się na ustawienie z czwórką defensorów i długo wydawało się, że było to bardzo dobre posunięcie. Wiele zmieniło pojawienie się na boisku Michała Kucharczyka. Skrzydłowy, który z przymusu występuje na pozycji środkowego napastnika, pokazał się z bardzo dobrej strony i dwukrotnie wykorzystał błędy Mario Malocy. Najpierw wyprzedził Chorwata i wyrównał po świetnym dośrodkowaniu Guilherme, a następnie przejął futbolówkę po fatalnym wybiciu głową i ustalił wynik meczu. Lechia straciła bramkę w najmniej spodziewanym momencie. To gospodarze prowadzili grę i stwarzali coraz groźniejsze sytuacje, ale brak koncentracji spowodował stratę kolejnych bardzo ważnych punktów oraz spadek na czwarte miejsce w tabeli.
BĘDZIE ŁATWIEJ
Lechia to nie ta sama drużyna, która tak imponowała jesienią. Pojawiły się problemy z rozegraniem – w ostatnich dwóch meczach błędy popełniał nawet Milos Krasić, któremu zdarza się stracić piłkę na własnej połowie. W dodatku obrona myliła się w każdym z meczów, a napastnikom brakuje skuteczności – przeciwko Legii Marco Paixao zmarnował dwie świetne akcje. Dla gdańszczan przerwa reprezentacyjna przyszła w najlepszym możliwym momencie. Piotr Nowak ma czas poukładać zespół i wyeliminować mankamenty oraz oczyścić głowy swoich zawodników. Lechii sprzyja także terminarz. Teoretycznie najtrudniejszych rywali ma już za sobą i teraz powinno być już tylko łatwiej. Końcówka poprzedniego roku pokazała jednak, że niżej notowany przeciwnik niekoniecznie jest łatwiejszy do pokonania. Tylko w grudniu Lechistów ograły zajmujące wówczas miejsce w dolnej „ósemce” Wisła Kraków i Korona Kielce. Pozostaje mieć nadzieję, że biało-zieloni osiągną najwyższy poziom w kluczowej fazie sezonu. Na finiszu w poprzednim sezonie spisywali się naprawdę nieźle.
Tymoteusz Kobiela